[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na przekór argumentom, które sobie powtarzała, mimo niedostateczności pobudek, mimo fotografii pani Cherington, mimo doskonałości pierniczków. Nie mogła oderwać oczu od pana Cheringtona. Był przystojny, nawet bardzo przy- stojny. Wysoki, smukły, trzymał się wspaniałe. Postawa wojskowa, oczywiście. Przecież to pułkownik Chandler, bohater w latach wojny. Miał piękne szare oczy i szczupłą opa- loną twarz. Siwe włosy i wypielęgnowana biała bródka doskonale pasowały do całości. Lecz nie powinien być siwy, powinien mieć włosy ciemne, jak na fotografii sprzed pię- ciu lat, gdy nie nosił brody. April przypomniała sobie wiersz, którego uczyła się w szkole: Włos mój posiwiał nie od starości... Czy włosy pana Cheringtona nie mogła się przyzwyczaić do nazy- wania go choćby w myślach pułkownikiem Chandlerem zbielały w więzieniu? Czy może pod wpływem jakiegoś ciosu w przeciągu jednej nocy jak mówią. Mamusia 135 co prawda twierdziła, że to przesąd, naukowo nie uzasadniony. Siwienie ma coś wspól- nego z brakiem witamin. W więzieniu pewnie nie dają ludziom dość witamin. Nie bądz głupia powiedziała sobie w duchu April. Zgłupiałaś ze strachu. Nie ma powodu bać się pana Cheringtona. Z pewnym wysiłkiem przełknęła ślinę, popatrzyła na rewolwer i odezwała się lek- kim tonem: Można by to nosić jako brelok przy bransoletce. Tak, do niczego więcej się nie nadaje przyznał pan Cherington, odkładając mi- niaturowy rewolwer na ogrodowy stół. April podeszła bliżej, siadła obok starszego pana na ławce, wlepiła w rewolwer zafa- scynowany wzrok. Cacko, z pewnością niegrozne. Czy mogę go dotknąć? spytała. Zmiało! odparł pan Cherington. Mówiłem ci, że nie jest nabity. Mrówki jej przeszły po skórze, gdy wzięła rewolwer do ręki. Leżał jej w dłoni wygod- nie. Wycelowała w czuby sosen, sterczące po przeciwnej stronie ulicy za domem Che- ringtonów i powiedziała: Bang! Tak celując trafiłabyś w drzewo na trzeciej ulicy! roześmiał się pan Cherington. Czekaj, pokażę ci jak trzeba... Nie, nie szybko odparła April. Położyła ostrożnie rewolwer na stole. Rzeczy- wiście, bardzo jest ładny. Ale mało skuteczny rzekł pan Cherington. Gdybyś chciała naprawdę kogoś zastrzelić... Urwał i po chwili dodał: Louise lubi to cacko, prosiła, żebym je dla niej oczyścił. Pan się tak świetnie zna na rewolwerach powiedziała z szacunkiem April. Pewnie pan był kiedyś w wojsku? Starała się nadać swemu głosowi najzwyklejszy ton, ale miała uczucie, jakby zamiast żołądka tkwiła w jej wnętrzu bryłka lodu. Upłynęło co najmniej pół minuty, nim pan Cherington odpowiedział: Wszelkie informacje o broni palnej można znalezć w encyklopedii w każdej bi- bliotece. Ale ty się tego nie nauczyłeś w bibliotece pomyślała April. Głośno zaś powiedzia- ła: Z pewnością i machnęła nogami tak, że piętami stuknęła od spodu w ławkę. Niech mi pan coś powie... Mówiąc to myślała, jak by tu wśliznąć się cichcem do kuchni i odłożyć pierniczki z powrotem na półmisek. W tej chwili bowiem zdawało jej się, że nie ma prawa do tego podarunku pani Cherington. Z przyjemnością, wszystko, co chcesz odparł pan Cherington. 136 Bo właśnie... zająknęła się. Pan się zna na broni i na tylu różnych rzeczach... Znów urwała. Pomyślała, że to, co w tym momencie czuje, w książkach nazywają zmrożeniem krwi w żyłach. Zdawało jej się, że bryłki lodu wypełniają ją całą. Niech mi pan powie: kto, pana zdaniem, zabił panią Sanford? Panią Sanford! powtórzył pan Cherington i wstał z ławki. Ach, tak... April miała wrażenie, że starszy pan chce zyskać na czasie, zupełnie jak Archie, gdy matka pytała go, dlaczego nie wrócił ze szkoły prosto do domu. Kto zabił panią Sanford... Pan Cherington uśmiechnął się do April ciepło, przyjaznie: Nie wiem. Nie jestem detektywem. Niech pan próbuje zgadnąć powiedziała April. Pan, Cherington patrzał na nią takim wzrokiem, jakby jej wcale nie widział. Jakby nie widział ani ogrodu, ani drzew, ani nieba. I tak, jak by nie było przy nim nikogo, od- powiedział: Ktoś, kto wiedział, że, na to zasłużyła. April stłumiła okrzyk. Zamarła bez ruchu. Nagle starszy pan przypomniał sobie o gościu. April wstała, podał jej więc torbę z pierniczkami kłaniając się przed dziew- czynką nisko, jak przed wielką damą. Odwiedz nas znowu prędko! rzekł. Nim się wyczerpie ta porcja piernicz- ków. Wziął ze stołu rewolwer i odszedł... nie, odmaszerował do domu, wyprostowany, z podniesioną głową i ściągniętymi ramionami. April patrzyła za nim, póki nie zamknęły się drzwi. Potem wymknęła się przez ogró- dek na tyłach domu, przelazła przez płot, trawiastym pagórkiem zbiegła na drogę i nie zatrzymała się, by zaczerpnąć tchu, aż na ścieżce pod własnym domem. W kuchni Dina odstawiała na półkę ostatni wytarty talerz. April cisnęła na stół tor- bę z piernikami i powiedziała: Pani Cherington zrobi bukiet. Archie ma po niego iść jutro rano. I padła na ku- chenne krzesło. Dina zatrzasnęła drzwiczki kredensu. To świetnie rzekła. Zajrzała do torebki. Ach! Brawo, April! Teraz dopiero spojrzała na siostrę. Na miłość boską! krzyknęła. Kwiaty na jutro zapewniłaś, przyniosłaś pierniki odruchowo sięgnęła do kieszeni po chustkę dlaczego więc się mażesz?!
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|