[ Pobierz całość w formacie PDF ]
północnym Maine. Lek. wet. Sam Thibodeau, lek. wet. Lidia Newhart". Zupełnie jak w tej sławnej restauracji w Hollywood, gdzie gwiazdy filmowe uwieczniają swe podpisy i odciski dłoni w mokrym cemencie! Ross kazał umieścić tę płytę w dobrym punkcie -przed samym kominkiem, nad tym stolikiem, przy którym zwykliśmy siadać. Teraz pokazał ją Dee Dee, która z radosnym śmiechem podniosła głowę i odczytała anons. Tuż obok umieszczono tablicę upamiętniającą letnie warsztaty literackie, jakie się tutaj odbyły. Płycie nadano formę epitafium i umieszczono na niej nazwiska uczestników wraz ze specjalnym podziękowaniem dla instruktorki - pani Pelletier. Z drugiej strony wisiał szyld reklamujący hurtownię pił łańcuchowych Boucharda, pociemniały i niewyrazny, gdyż nie zdejmowany od dawna. Jednak nasze ogłoszenie prezentowało się najbardziej imponująco, więc poczułem ukłucie dumy. Może to niepoważne z mojej strony, ale taką już mam naturę prowincjusza! - Dobrze, że u nas chyba jeszcze nie ma panienek lekkich obyczajów. Macie pojęcie, jak one by się ogła- szały? - Ross zrobił aluzję do treści sufitowych tablic. Obecni zareagowali na ten żart gromkim śmiechem, ale mnie coś dziwnie zmroziło. Tymczasem podeszła do nas Lise, pytając, czy ma podać jeszcze piwa. Dee Dee podziękowała, tłumacząc, że musimy wkrótce wstąpić po chłopców. Ja natomiast czułem się tak, jakbym obserwował całe towarzystwo z zewnątrz. Niby znajdowa- łem się wśród przyjaciół, którzy uwili sobie ciepłe gniazdko ze wspomnień, jak kot Perry'ego Petersona zwinięty w kłębek - a równocześnie jakbym uczestniczył w wypadku samochodowym, kiedy wszyscy zwalniają, żeby dobrze sobie obejrzeć to, co mogło spotkać każdego z nich. Widziałem rozradowane twarze moich kumpli, a w tle szafa grająca emitowała starą, francuską piosenkę, jaką tradycyjnie wykonywano u nas na weselach. Jej słowa miały wydzwięk optymistyczny: Quand le soleil dit bonjour aux montagnes /Et que la nuit rencontre le jour, co znaczy: Ranne słońce budzi się do życia /Noc, odchodząc, wita nowy dzień". Jednak zamiast błogostanu, w jaki powinno mnie wprawić wypite piwo, ogarnął mnie jakiś dziwny smutek. Patrzyłem na śliczną buzię Dee Dee i jej błyszczące, rozszerzone radością oczy i ogarniał mnie jakiś niepojęty strach. Może przyczyniły się do tego dalsze słowa piosenki: Je suis seul avec mes reves sur la montagne / Une voix me rappelle de toi, czyli: Sam zostałem na tym górskim szczycie Słyszę głos twój, gdy nie ma już cię!" Jeszcze gdy wychodziliśmy z baru, nie mogłem się pozbyć tego obezwładniającego lęku. Na szczęście ta noc, stanowiąca przełom między wiosną a latem, była cudowna i liczyłem, że świeże powietrze mnie orzezwi, odegna złe myśli. Chłopcy czekali już na nas po mile spędzonym wieczorze u McDonalda. Ross przypomniał Randy'emu, że ma lekcje do odrobienia, a i Dee Dee chciała, żeby Skaut przed pójściem spać poćwiczył jeszcze pisownię. - On ma takie same kłopoty z ortografią jak ja -szepnęła mi do ucha. - O rany, czasem jednak lepiej nie mieć rodziców! -nie wytrzymała Lidia. Nad naszymi głowami lśniły gwiazdy i słyszeliśmy, jak po drodze Dee Dee wskazywała je synkowi, ucząc go rozpoznawać konstelacje. - Gwiazdy zostaną zawsze z nami, aby oświedać nam drogę - tłumaczyła. - Właściwie gwiazdy to też świece. Takie świece nocy. Skaut obejrzał właśnie film science fiction Faceci w cierni, w którym Tommy Lee Jones i Will Smith walczyli z pozaziemskimi potworami. Jak więc mógł przyznać się przy swoim nowym koledze, że wierzy w takie bajeczki? - Ależ mamo, gwiazdy to po prostu gwiazdy! - zaprotestował suchym i rzeczowym tonem. Akurat w momencie, gdy to mówił, musieliśmy z Lidią skręcić w swoją ulicę i zostawić za sobą naszych przyjaciół z lat młodości wraz z ich światem. Powoli znikali nam z pola widzenia. - Dobrze się czujesz, Samie? - dotarło do mnie pytanie Lidii. - Jesteś taki jakiś rozkojarzony. Może wypiłeś za dużo piwa? Wprawdzie wypiłem tylko trzy szklanki, ale może rzeczywiście o jedną za dużo. Słyszałem jeszcze oddalające się głosy Dee Dee i Skauta, jak wciąż sprzeczali się na temat gwiazd i świec. Wzięliśmy się więc z Lidią pod ręce i ruszyliśmy w stronę domu, jak zwyczajna para trzydzie- stolatków na spacerze. Próbowałem wyobrazić sobie taki nasz spacer, kiedy oboje przekroczymy siedemdziesiątkę, a nasze dzieci i wnuki rozproszą się po całym świecie. To uzmysłowiło mi perspektywę nieuchronnego schyłku życia. Zważywszy, że nie wierzyłem w życie pozagrobowe, taki porządek rzeczy wydał mi się mocno niesprawiedliwy właściwie żyjemy po to, aby umrzeć! A jeśli nie przeraża nas ta wizja w perspektywie - dajmy na to
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|