[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkich chodzi. Na chwilę zapomnieli o nas, więc najciszej jak potrafiłem, przeszedłem przed machiny i zza krzaków wyjrzałem na rozciągający się widok. Bardzo ciekawe. Aagodne, pokryte krzewami zbocze opadało aż do twierdzy, któ- rej ciemne wieże były wyraznie widoczne na tle nieba. U jej stóp migotały, odbi- jając gwiazdy, wody bagien, chroniących warownię przed atakiem. Zostałem w tych krzakach, aż wstał szary świt. Wtedy wróciłem, żeby do- kładnie przyjrzeć się obiektowi naszych wysiłków. Jego kształt rysował się teraz wyraznie, ale nadal nie miałem zielonego pojęcia, co to jest. Gdzieś z boku ucho- dziła biała strużka pary. Na górze umieszczona była długa belka. Jeden z mnichów zaczął teraz robić coś przy regulatorach. Para zasyczała głośniej, a długie ramię przechyliło się tak, że jego koniec oparł się o ziemię. Podszedłem, żeby przyjrzeć się zamontowanej na jego końcu dużej metalowej łyżce i moja ciekawość została nagrodzona. . . Zaciągnęli mnie do pomocy przy przesuwaniu ogromnego kamie- nia. We trzech wytoczyliśmy go z pobliskiego zwaliska, ale trzeba było czterech, żeby z największym wysiłkiem umieścić go na łyżce. Tajemnica za tajemnicą. Dołączyłem do pozostałych, akurat w chwili gdy pojawił się Capo Dimonte w to- warzystwie wysokiego człowieka w habicie. Czy to będzie strzelać, bracie Farvel? zapytał Dimonte. Zupełnie się nie znam na takich urządzeniach. Ale ja się znam, Capo, zobaczysz. Kiedy opuści się most, moja maszyna go zniszczy. Oby tak się stało. Te ściany są wysokie i takie będą nasze straty, jeśli bę- dziemy musieli szturmować twierdzę bez możliwości dostania się przez bramę. Brat Farvel odwrócił się do niego plecami i zaczął wydawać operatorom ma- szyny szybkie polecenia. Wrzucili więcej drewna do jej wnętrzności i syk stał się jeszcze głośniejszy. Było już zupełnie widno. Pole przed nami było puste, w twierdzy nic się nie działo. Lecz za nami w lesie czyhała w ukryciu mała armia i machiny wojenne. Było oczywiste, że bitwa rozpocznie się, kiedy tylko zostanie spuszczony i zniszczony most zwodzony. 136 Gdy się rozwidniło, dostaliśmy rozkaz ukryć się. Pół godziny pózniej zrobiło się zupełnie widno. Słońce stało już nad horyzontem i nadal nic się nie działo. Podczołgałem się bliżej zakapturzonego operatora machiny. Nie opuszcza się! wykrzyknął nagle brat Farvel. Jest już po czasie! O tej porze zawsze był spuszczany. Coś się stało! Czyżby wiedzieli, że tu jesteśmy? zapytał Capo Dimonte. Tak! nieprawdopodobnie donośny głos zabrzmiał z drzew nad naszymi głowami. Wiemy, że tu jesteście! Wasz szturm jest z góry przegrany, a wy zgubieni. Przygotujcie się na pewną śmierć! Rozdział 25 Ryczący głos w ciszy lasu był czymś zupełnie niespodziewanym i szokują- cym. Poderwałem się przerażony. Nie tylko zresztą ja. Mnich przy regulatorach maszyny przestraszył się jeszcze bardziej. Jego ręka mimowolnie pchnęła lewar i rozległ się potężny, syczący ryk. Długie ramię na szczycie urządzenia pomknęło do góry zakreślając wysoki łuk i uderzyło w ukryty bufor. Cała maszyna zadygota- ła gwałtownie. Ramię zatrzymało się, ale kamień w łyżce na jego końcu pomknął dalej. Szybko podbiegłem do przodu i zobaczyłem, jak wzbijając fontanny błota wpada do bagna tuż przed zamkniętym mostem zwodzonym. Dobry strzał, gdyby most był spuszczony, z pewnością by go rozwalił. Wszystko nagle zaczęło dziać się bardzo szybko. Brat Parcel zwalił na zie- mię zajmującego się regulatorami mnicha i teraz kopał go, rycząc z wściekłości. %7łołnierze biegali w tę i z powrotem wymachując mieczami, a niektórzy strzelali w korony drzew. Capo Dimonte wykrzykiwał rozkazy, których nikt nie słuchał. A ja przywarłem plecami do najbliższego pnia i z przygotowanym do strzału pi- stoletem czekałem na atak. Ale nie było żadnego ataku. Za to znowu odezwał się tubalny głos: Odejdz stąd. Wracaj tam, skąd przyszedłeś, a zostaniesz ocalony. Mówię do ciebie, Capo Dimonte. Popełniasz błąd. Czarni Mnisi wykorzystują cię. Przez nich zostaniesz zniszczony. Wracaj do swej twierdzy, bo tu czeka cię jedynie śmierć. To jest tam! Widzę to! krzyknął brat Farvel, wskazując do góry. Odwró- cił się, zobaczył mnie i chwycił mocno moje ramię. Znowu pokazał na drzewo. Tam, na tej gałęzi, przyrząd szatana. Zniszcz to! Czemuż by nie? Teraz to zobaczyłem, a nawet rozpoznałem. Był to głośnik. Pistolet wystrzelił, a jego odrzut mocno szarpnął moim barkiem. Strzeliłem jesz- cze raz. Głośnik rozpadł się i na dół poleciały kawałki plastiku i metalu. To tylko maszyna! wykrzyknął brat Farvel, wdeptując w ziemię szczątki głośnika. Rozpoczynaj atak! zawołał do Capo Dimonte. Każ ludziom iść naprzód. Moje miotacze śmierci będą cię wspierać. Zburzę dla ciebie te mury. Capo nie miał wyboru. Zagryzł wargę i przywołał trębacza. Rozległy się trzy ostre dzwięki, na które odpowiedzieli trębacze znajdujący się na naszych tyłach 138 i obu skrzydłach. Kiedy pierwsze oddziały wyszły spod drzew, Dimonte wydobył miecz i rozkazał, abyśmy szli za nim. Z ogromną niechęcią pobiegłem naprzód. Nie było to coś, co można by nazwać błyskawicznym atakiem. Porównałbym
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|