[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wolności wyznania, by zapobiec jej nadużywaniu: "Jedynie czyn zły moralnie, więc skierowany przeciwko prawu obyczajowemu, uznać można za nadużycie wolności wyznania..." Rozumie się, że w tych interwencjach ważną rolę odgrywały doświadczenia polskiego episkopatu z systemem deklarującym się jako ateistyczny. Wojtyła obawiał się, aby w następstwie zbyt permisywnej deklaracji Soboru nie dać nadmiernej swobody despotycznemu reżimowi, kryjącemu się jego zdaniem pod maską legalnej władzy państwowej. Chciał więc ów reżim ująć w cugle norm obyczajowych, sprecyzowanych przez Sobór. Podług badań Jana Grootaera ostateczny tekst deklaracji Soboru w sprawie wolności wyznania wykazuje pewne ślady działalności Wojtyły. W każdym razie te wtrącone tylko zdania poboczne albo przymiotniki odnoszą się do "słusznego" porządku publicznego. Ale że właściwym tematem tej deklaracji nie jest ani zagadnienie prawdy jako takie, ani stosunek jednostki do Boga, ani wolność zewnętrza prawdziwego Kościoła w bezpośrednim ujęciu, tego nie zawdzięczamy soborowemu ojcu Wojtyle. On się nie przyczynił do tego, że deklaracja Soboru zdecydowanie pominęła stereotypowo powtarzaną w pewnym nurcie konserwatywnej teologii tezę, iż "tylko prawdzie, mianowicie tej Kościoła rzymskiego, przysługuje prawo, błędowi natomiast nie przysługują żadne prawa". Na ten zasadniczy problem, zwrócony ku przyszłości, krakowski arcybiskup prawie w ogóle nie zwracał uwagi. Obserwatorzy docenili natomiast zainteresowanie, jakie wykazywał Wojtyła dla postawionej pod dyskusję problematyki współczesnych kierunków filozoficznych humanizmu i marksizmu, jak również jego czynny udział w odnośnych rozmowach. Wprawdzie nie zaliczał się akurat do tego kierunku teologicznego, dla którego kształt świata ma szczególną wartość jako przygotowanie do Królestwa Bożego. Trzymał się raczej koncepcji nietrwałości świata doczesnego i dlatego raz po raz podkreślał zadania Kościoła jako ratującej go instancji zbawienia, szczególnie ze względu na czas poprzedzający kres ostateczny. Jego teologiczny wertykalizm nie może jednak być uznany za jałowy. Wojtyła przynajmniej widział swoje zadanie w tym, aby przełamać koncentrowanie się Drugiego Soboru Watykańskiego na problematyce zawartej w pojęciach zachodniej wiary w postęp, biorąc pod uwagę realia Kościołów wschodnich. Polska, w której swego czasu Kościół, jak sam stwierdza, musiał walczyć o przetrwanie, tak czy owak nie mogła być pominięta w Schemacie dotyczącym Kościoła w dzisiejszym świecie. Jej prawda też się liczyła. Jednakże nie Polska i nie Wojtyła decydowali o właściwych treściach Soboru. Można nad tym poniekąd ubolewać, gdyż byłoby pożądane, aby i te głosy okazały się bardziej wpływowe, o których aż do powołania Drugiego Soboru Watykańskiego tak niewiele słyszano, mimo ich bezspornej przynależności do Kościoła światowego. Interpretacja Soboru jednakże nie pomija realiów Kościoła: śmiesznie byłoby mówić o "polskim Soborze", albo wręcz o "Soborze Wojtyły". Na tle swego mesjanizmu Polacy chcieliby widzieć wszystko trochę inaczej, realność do nich nie przemawia. W sumie to zgromadzenie Kościoła obracało się wokół innych teologii. Założenia tematyczne oraz ich wykonanie spoczywało w innych rękach: w zachodnich. Polska teologia mogła się wykazać jedynie na marginesach. Nie posiadała ani wielkich nazwisk, ani wystarczających doświadczeń, które byłyby w stanie przełamać przewagę bardziej rozwiniętej teologii zachodniej. Ale to, czego Polska wtedy nie uzyskała, polski Papież mógł w ciągu następnych lat, w autorytarnej i centralistycznej strukturze Kościoła katolickiego, zdziałać bez większego wysiłku: ponowny zwrot ku teologii przedsoborowej. Jan Paweł II osiągnął ten cel po dość krótkim upływie czasu. Niebawem sprecyzowała się jego strategia. Najpierw musiał przełamać opór urzędowej teologii. Równocześnie trzeba było obsadzać zwalniające się fotele biskupie dogodnymi kandydatami. A po trzecie sam Papież musiał korzystać z każdej nadarzającej się okazji, aby głosić publicznie nową naukę, bardzo starą. Trzoda szybko usłucha i przyjmie wszystko, co wyjdzie z Watykanu. Wojtyła, który w bardzo młodym wieku wyrzekł się nauki jako zawodu, ponieważ został w Polsce biskupem, w czasach Drugiego Soboru Watykańskiego wiele się douczył w dyskusjach z renomowanymi teologami świata, co teraz sam potwierdza (PPN 124). Czy doświadczenie to było dostatecznie głębokie? To już nie jest tak jasne: nie darmo polski arcypasterz odsuwa starania tej teologii na drugi plan, pierwszy plan śmiało zastrzegając dla biskupiej powinności nauczania. Toteż już w 1966 roku powiedział o Schemacie XIII Soboru, że autorstwo jego jest podwójne: "Inicjatorami pomysłów byli ojcowie Soboru, natomiast autorami tekstów teologowie." Jest to pogląd może zbyt pochopny, zwłaszcza jeśli uwzględnić fakt, że biskupi też byli i są uczniami teologów, własnej teologii zaś nauczyli się nie od kogo innego, lecz od teologów. Tym uparciej narzuca się wrażenie, że Wojtyła jako papież nakładał teologom jeden kaganiec po drugim. Do rzeczywistego długu wdzięczności kardynał z Krakowa w ogóle nie poczuwa się w stosunku do pojedynczych osób. W jednym ze studiów roboczych stwierdza to wyraznie: "Jeżeli zapytamy się, z kim uzgodniono należną zapłatę, droga ta zaprowadzi nas przez wszystkie osoby, wypowiedzi, poglądy, postawy, perspektywy, przez całą widzialną rzeczywistość Soboru do niewidzialnego, który nieustannie spełnia obietnicę, jakiej niegdyś udzielił apostołom w wieczerniku: �Duch Zwięty nauczy was wszystkiego i przypomni wam
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|