[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ignacius powiedziałem wolno, patrząc na niskiego, starszego człowieczka. Krople deszczu lśniły na jego łysinie, pośród wianuszka włosów. Tenże sam, mój kochany uczniu zakrzyknął wesoło. Tenże sam. Dobrze związaliście? warknął w tył, a dwóch ludzi, którzy mnie wcześniej krępowali, mruknęło przytakująco. To dobrze powiedział, znów obracając na mnie wzrok. Bo nasz przyjaciel, Mordimer, jest bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Jest jak wściekły szczur. Przyparty do muru potrafi rzucić się do gardła nawet uzbrojonemu człowiekowi. Czyż nie tak, Mordimerze? %7łartobliwie pogroził mi palcem. Jeśli już masz porównywać, bardziej odpowiadałaby mi postać rosomaka a nie wściekłego szczura odparłem uprzejmie. Zbytek łaski zaśmiał się. Ale cieszy mnie twoje poczucie humoru. Ofiary składane z ludzi silnych, pełnych życia i odważnych znacznie bardziej cieszą Starych Bogów... Starych Bogów? prychnąłem Tych, którzy urodzili się w twojej chorej głowie? Patrzył na mnie z zaciekawieniem, tak jakby obserwował wyjątkowo interesującego robaka. Starzy Bogowie powtórzył i wydawało się, że smakuje te słowa. Oni istnieją, Mordimerze. Nie są jeszcze tak silni, jak byli, bo ich chwała minęła z przyjściem Jezusa i Apostołów. Ale odrodzą się. Dzięki takim ludziom jak ja, którzy złożą im ofiary. I dzięki takim ludziom jak ty, którzy będą tymi ofiarami. Pokręciłem głową, bo głową przynajmniej mogłem ruszać. Aż tak dokładnie mnie nie skrępowali. Na nos spadła mi kropelka deszczu i, łaskocząc skórę, spłynęła aż na usta. Oblizałem się. Jednak miałem rację, Ignaciusie. Wtedy w szkole. Słusznie mówiłeś, że przeczuwałem, iż spłoniesz. Teraz jestem tego więcej niż pewien... Być może... być może... nie rozgniewał się nawet. Nikt nie zna przyszłości. Ale jedno jest pewne, kochany uczniu: ty spłoniesz dzisiaj na chwałę Starych Bogów. Tu, w tym wiklinowym koszu. Wyciągnął dłoń, a ja z trudem przekręciłem głowę, by zerknąć przez ramię. Trzech mężczyzn dzwigało szeroki i wysoki na mniej więcej piętnaście stóp wiklinowy kosz. Został upleciony tak, by kształtem przypominać ludzką postać, ale w środku, jakby w brzuchu tego olbrzyma, znajdowała się niewielka klatka. Również spleciona z wikliny. Twój krzyk ogrzeje zmarznięte serca Starych Bogów, twoje prochy zsypiemy w nurt rzeki. A potem będziemy pić wino, jeść i oddamy się najwymyślniejszym orgiom. Jego oczy błyszczały spod kaptura chorym, gorączkowym blaskiem. A Starzy Bogowie będą się radować... Pozwoliłem sobie na głębokie, pełne znudzenia ziewnięcie. Jesteś żałosny powiedziałem. Ale żywy odparł znowu bez śladu zniecierpliwienia. Czego za kilka pacierzy nie będzie już można powiedzieć o tobie. Bóg jest moim pasterzem rzekłem. Był mruknął. Używaj raczej czasu przeszłego. Ale może jeszcze nie wszystko stracone, Mordimerze? Dlaczego człowiek taki jak ty, nie miałby przyłączyć się do nas? Stanąć po stronie nowej potęgi, nowych władców? Korzystać z życia pełną gębą i cieszyć się władzą? To nazywasz korzystaniem z życia? Powiodłem wzrokiem. Te upokarzające ceremonie? Ofiary składane na pustkowiu? Codzienny lęk przed sługami Pana? Chowanie się w nocy i deszczu? Jeśli tego właśnie pragnąłeś w życiu, Ignaciusie, ośmielam się stwierdzić, że właśnie osiągnąłeś cel. Mam ci pogratulować? Teraz go rozgniewałem. Widziałem to po skurczu, który przebiegł przez jego twarz, zmieniając ją na moment w odrażającą maskę. Milcz! syknął. Nie wiesz nawet, o czym mówisz! Nie znasz potęgi tych, którzy wrócą do dawnej chwały. Skoro jest im potrzebne życie biednego Mordimera, nie mogą być zbyt wybredni ani zbyt potężni zadrwiłem. Podszedł do mnie, a w jego wzroku widziałem gniew. Nienawiść. I odrobinę... szacunku? A może zazdrości? Widzę, że się nie dogadamy, Mordimerze stwierdził. Szkoda... Cóż, nie sądzisz chyba, że chciałbym żyć wiecznie? zaśmiałem się, choć do śmiechu wcale mi nie było. Widziałem ludzi, którzy coraz liczniej gromadzili się wokół ognisk. Nadal nie był to tłum, bo jak widać, pogański kult nie zebrał jeszcze wystarczającej liczby wyznawców. Wszystkie postaci były ubrane w powłóczyste, białe szaty, przypominające spięte pod szyją prześcieradła. Jeśli mam być szczery, mili moi, nie wyglądało to zbyt poważnie. Tylko Ignacius był, jak na ironię, w inkwizytorskiej czerni. Jednak na jego kaftanie nie było śladu po srebrnym, złamanym krzyżu. Wśród kultystów dostrzegłem kilka młodych kobiet, roznoszących miski z jedzeniem, tace pełne chleba i dzbanki wina. Jak widać, współwyznawcy Ignaciusa łączyli krwawe, pogańskie obrządki z miłym piknikiem. Nic nowego, mili moi. Opowieści czarownic i czarowników o sabatach zawsze krążą wokół czterech rzeczy: składania ofiar, obżarstwa, pijaństwa i cielesnego wyuzdania. Zapewne tutaj będzie tak samo. Ciekawe tylko, czy biedny Mordimer zachowa życie na tyle długo, by popatrzeć sobie jeszcze ostatni raz na miłosne zapasy... Chociaż zważywszy, iż na sabatach oddawano się często przeróżnym sodomickim zwyrodnieniom, może i nie było na co czekać. Wsadzcie go do kosza rozkazał Ignacius.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|