[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Leż spokojnie, Yattmur. On nie może nas zauważyć pośród tych skał. - Czarnoksięska wieża z oczami przyzywa to, by przybyło nas pożreć. - Nonsens - powiedział Gren, aby uspokoić również własny podskórny lęk. Patrzyli jak urzeczeni na morskiego stwora. Pył wodny utrudniał rozróżnienie jego kształtów. Tylko dwie olbrzymie płetwy bijące wodę jak oszalałe koła łopatkowe ukazywały się wyraznie na krótkie chwile. Czasami im się wydawało, że dostrzegają wzniesioną, jakby wyrywającą się ku brzegowi głowę, ale widoczność stale się pogarszała. Z ciężkich niebios opadła kurtyna deszczu i odcięła obraz morskiego stworzenia, siekąc wszystko kłującymi zimnem kroplami. Wiedzeni odruchem Gren i Yattmur dali nura między drzewa; ociekając wodą, stali pod jednym z pni. Deszcz zdwoił siłę. Przez chwilę nie mogli sięgnąć wzrokiem dalej niż strzępiasta falbana bieli znacząca kraniec morza. Spośród ulewy doleciał zagubiony akord, niby ostrzeżenie - jak gdyby świat się walił. Morskie straszydło domagało się przewodnika. Niezwłocznie też otrzymało odpowiedz. Wyspa, a może tylko owa skalna wieża, odezwała się na wołanie. Z samych jej podstaw wydarł się jeden tubalny zew. Nie był on nawet głośny, ale wypełniał sobą wszystko, spadając na ziemię i morze jak deszcz, jakby każdy decybel stanowił odczuwalną osobno kroplę. Yattmur wczepiła się w Grena i wstrząśnięta tym dzwiękiem, zapłakała. Ponad jej szloch, nad szum ulewy i morza, ponad echa wezwania wieży wzniósł się inny głos, poszarpany, nabrzmiały strachem. Był to głos złożony, zawierający elementy błagania i wyrzutu, i Gren go rozpoznał. - Zaginione brzunio - brzuchy! - zawołał. - Muszą być gdzieś w pobliżu. Rozejrzał się bezradnie wokoło, strząsając krople deszczu. Wielkie skórzaste liście to uginały się, to podskakiwały pod zmienną masą wody ściekającej z urwiska. Niczego nie było widać prócz lasu, schylonego pokornie pod ulewą. Gren nie poruszał się; brzunio - brzuchy będą musiały zaczekać, aż deszcz osłabnie. Pozostał na miejscu, ramieniem otoczywszy Yattmur. Wyglądali ku morzu, gdy szarość przed nimi rozstąpiła się naraz w kipieli fal. - O żywe cienie, przybywa po nas stwór - wyszeptała Yattmur. Ogromne morskie stworzenie wydostało się na płyciznę i wydzwignęło z morza. Ujrzeli kaskady deszczu spływające z wielkiego płaskiego łba. Wąska i masywna jak grób paszcza otworzyła się ze skrzypieniem - i Yattmur, wyrwawszy się z ramion Grena, pognała plażą w przeciwnym kierunku, wrzeszcząc z przerażenia. - Yattmur! Sprężył się już, by za nią ruszyć, ale zwalił się na niego cały ciężar woli smardza. Unieruchomiony Gren zastygł na moment w pozycji startującego sprintera. Utraciwszy równowagę, przewrócił się na bok w płynny piasek. - Nie ruszaj się - zabrzęczał smardz. - Musimy zobaczyć, co uczyni to stworzenie, bo najwyrazniej nie o nas mu chodzi. Nic nam nie zrobi, jeśli będziesz cicho. - Ale Yattmur... - Niech leci, głupi dzieciak. Po wszystkim bez trudu ją znajdziemy. Przez nawałnicę docierały do nich nieregularne, przeciągłe postękiwania. Olbrzymowi brakło tchu. Wygramolił się z mozołem na plażę jakieś parę metrów od miejsca, gdzie leżał Gren. Deszcz spowił go w szarą zasłonę, tak że ze swym krótkim oddechem i ociężałymi ruchami, wlokąc się w tym równie nieprawdopodobnym jak on sam otoczeniu, przypominał groteskowy symbol cierpienia z sennych majaków. Drzewa zakryły jego głowę przed Grenem. Widział tylko sunące szarpnięciami niezdarnych płetw cielsko, zanim i ono się skryło. Sam ogon jeszcze wlókł się po plaży, ale i on został pochłonięty przez dżunglę. - Idz zobaczyć, dokąd potwór poszedł - rozkazał smardz. - Nie - powiedział Gren. Klęczał, cały w brązowych plamach piasku zmieszanego z deszczem. - Rób, co ci każę - zabrzęczał smardz, nie tracący nigdy z oczu swego podstawowego celu: najszerzej pojętego rozmnażania. Początkowo człowiek z racji swej inteligencji wyglądał na obiecującego gospodarza, w sumie jednak go rozczarował; brutalna, bezmyślna siła, jaką właśnie zobaczyli, była warta zbadania. Popędził Grena w tamtą stronę. Skrajem lasu dotarli do śladów morskiego stworzenia. Przechodząc przez plażę, wyżłobiło głęboką na wzrost człowieka bruzdę. Gren opadł na czworaki, czując łomotanie krwi w skroniach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|