[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rude włosy dziewczyny nie tak bardzo różniły się od jasnorudych loków braci Fisher. Hm, miałem zatem przeciwko sobie pogłoskę i genetykę, a po swojej stronie tylko uparte zaprzeczenie. Zawsze to odświeżające dowiedzieć się, że sprawy mogą się potoczyć jeszcze gorzej. Te rewelacje nie miały jednak wpływu na powody, dla których przyszedłem do Maurice'a. Chciałem, żeby powiedział coś, co da mi cień nadziei, że uda się skontaktować z Joshem, albo coś, co przybliżyłoby mnie do stu czterdziestu tysięcy dolarów w gotówce. - Miałem rację? - spytałem. - Jest pan zamieszany w tę drugą robotę Josha? Maurice poprawił okulary. - Może powinien pan przejść do rzeczy i skończyć z tymi pytaniami. Opuściłem wzrok i zacząłem się przyglądać jego bosym stopom. Paznokcie miał smoliście czarne. Ciekawe, czy dzielił koszty lakierów z milczącą gospodynią, która preferowała jaskrawą zieleń. - Potrzebuję dużej sumy - powiedziałem. -1 to szybko. - Naprawdę? I uznał pan, że pański udział zaspokoi tę potrzebę? - Inaczej nie traciłbym czasu. - A Josh na to przystał? Pozwoliłem, żeby płuca wypełniło mi suche poranne powietrze. - Nie rozmawialiśmy o szczegółach. Do diabła, nawet mi nie powiedział, co to za robota. Ale znał moją reputację. I wiedział, jakiej działki bym się spodziewał. - Czyli jest pan dobry w swoim fachu? Uznałem, że mądrze będzie pominąć ostatnie dokonania. - Bardzo dobry. - Niech mi pan o tym opowie. Spojrzałem na niego, jakby właśnie nagryzmolił na tablicy okropnie trudne algebraiczne zadanie. - No dalej. Chodzi o zamki? - spytał. - Josh był dobry w zamkach. Widział pan jego numer z kajdankami, jak wydostawał się ze skrzyni, prawda? - Zamki to moja specjalność. - Sejfy? - Z nimi też całkiem niezle sobie radzę. - Systemy alarmowe? Wykrywacze ruchu? - To zależy od tego, jak daleko się posuniemy. - Podniosłem ręce. - Niech pan posłucha. Przepraszam, ale mam wrażenie, że to seans terapeutyczny. Zdaje się, że tylko ja mówię. Doceniam, że zgodził się pan ze mną porozmawiać, naprawdę, ale jeśli nie chce mi pan pomóc, równie dobrze mogę sobie już pójść. Wstałem, żeby to uczynić, i popatrzyłem na Maurice'a z góry. Dalej szarpał kolczyk w wardze, rozważając moje słowa. Zacząłem podejrzewać, że dałem ciała i posunąłem się za daleko, ale właśnie kiedy miałem się odwrócić i wyjść, zebrał poły szlafroka i wstał. - Co się stało z pańską ręką? - spytał, łapiąc mnie za ramię i odwracając dłoń do góry, żeby przyjrzeć się owiniętym taśmą palcom. -Przyciął je pan sobie w skarbcu czy to pamiątka po braciach Fisher? - Koszykówka - odparłem. Puścił moją dłoń, kąciki jego ust opadły, cofnął się i zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Myślę, że uczciwie będzie powiedzieć, że nie wyglądał, jakby miał przed sobą człowieka zdolnego wsadzić piłkę do kosza. - %7łartuje pan sobie? - yle złapałem piłkę. Ale niech się pan nie martwi, wciąż mogę pracować. - Zagiąłem palec wskazujący i kciuk, kłapiąc nimi przy tym, jakby to były szczypce kraba. - Skoro pan tak mówi. - Przejechał dłonią po czaszce. - Dlaczego nie wejdzie pan do środka? Chodzmy porozmawiać. 23 I tyle w kwestii rozmowy. Maurice kazał mi czekać w białym salonie, a sam poszedł zadzwonić w innej części domu. Poza bielą nie było tu nic, na co mógłbym popatrzeć. %7ładnego telewizora ani czasopism, które oderwałyby mnie od moich myśli. A ponieważ nie były one pożądanym towarzystwem, oczekiwanie nie najlepiej wpłynęło na stan moich nerwów. Przez pewien czas siedziałem i bawiłem się kciukami, potem zaś moją uwagę przykuł zegarek, który ukradłem. Fakt, że Maurice go zauważył, zrobił na mnie wrażenie. Choć z drugiej strony zegarek był bardzo charakterystyczny. Mniejszy niż nowoczesne, ale nie tak mały jak damskie. Zsunąłem go z nadgarstka i zacząłem nakręcać, póki nie poczułem oporu. Podniosłem do ucha, nasłuchując, czy tyka. Sekundnik znów się poruszył i zatoczył łuk wokół czarnych rzymskich cyfr na perłowej tarczy. Na swoim cyfrowym zegarku sprawdziłem, która godzina, i zgodnie z nim ustawiłem wskazówki. A potem wytarłem twarz w koszulę i wsunąłem ją z powrotem. Dłubanie przy zegarku to był raczej głupi pomysł. Przypomniało mi, ile czasu straciłem. Minęło jeszcze dziesięć minut, zanim usłyszałem odgłos silnika przed domem, a potem cichy stukot zamykanych drzwi. Kroki i dwutonowy dzwonek przy drzwiach zwabiły Maurice'a z powrotem do pokoju. Wciąż miał na sobie biały jedwabny szlafrok i spodnie od piżamy, nie wspominając o ciemnych okularach. To prawda, że w domu było jasno i widno, ale nie aż tak. Otworzył drzwi i tożsamość jego gości okazała się bardzo rozczarowująca: Kojar, rosły akrobata, i jego szczerbaty, sięgający kolan kumpel. - Ten gość? - zapiszczało maleństwo i wycelowało we mnie koniec palca. - Tak, widzieliśmy go. Miał na sobie te same jaskrawożółte trampki i pogniecione dżinsy co poprzedniej nocy. Koszulkę też miał czarną, ale z innym rockowym motywem - tym razem była to czaszka z płomieniami buchającymi z oczodołów. Złapał się za brodę i zastukał żółtym trampkiem w podłogę. - Więc jest pan złodziejaszkiem, tak? - zaćwierkał. - Wolę: włamywaczem dżentelmenem. - I w nocy to nie był pański pokój? - O rany, szybko pan łapie. Kojar położył dłoń wielkości talerza na ramieniu swojego miniaturowego przyjaciela, jakby chciał go powstrzymać. - Pan znalazł Josha? - spytał łamaną angielszczyzną. - Wciąż go szukam. Jego towarzysz skrzyżował swoje króciutkie rączki. - Tak? I jak idzie? - Przerabialiśmy to już z panem Maurice'em - odparłem - i jestem pewien, że wspomniał o tym panom przez telefon. - Może chciałbym to usłyszeć od pana? - O, pewnie. A swoją drogą jak panu na imię? Oczy pociemniały mu pod monobrwią, ale nie odpowiedział. - Chryste, ma na imię Salvatore - wtrącił się Maurice. - Dla mnie i dla pana Sal. Jest z New Jersey. A ten tutaj to Kojar. Z Chorwacji. Koj ar wyprostował ramiona i uniósł brodę, jakby stanął właśnie na szczycie podium, czekając, aż zagrają hymn narodowy. Miał na sobie niebieski dres z białą lamówką wzdłuż rękawów i nogawek, a na ogromnych stopach japonki. Sam duży palec u jego stopy wystarczył, żeby mnie przyprawić o dreszcze. Spojrzałem na Maurice'a. A dokładniej w czarne szkła jego okularów. - Mówił pan, że chce pan porozmawiać. - U mnie w biurze. Poszedłem za trójką mężczyzn przez biały korytarz do mniejszego białego
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|