[ Pobierz całość w formacie PDF ]
si� zepchn�� i ustawi� w pozycji dogodnej do zadania Smiertelnego ciosu. Co wi�cej, nie zaofiarowa� nawet u�amka sekundy, w którym mo�na by zaryzykowa� atak. Jego szabla zawsze by�a we w�aSci- wym miejscu. Niby nie atakowa�, ale w ka�dej chwili móg� to zro- bi�. Na przyk�ad wtedy, gdy atak Nomady nie doszed�by do celu. A �adna pozycja nie pozwala�a na atak. Chyba �e na atak samobójczy. 102 Shey-ah jeszcze raz wykona� seri� krótkich kroków. Jego szabla kr��y�a w pozornie beztroskim ta�cu, nie próbuj�c nawet wyci�gn�� si� w stron� przeciwnika. Lourd uwa�nie kontrolowa� ka�de posu- ni�cie. Nomada by� szybki. Bardzo szybki. By� z pewnoSci� najlep- szym szermierzem, z jakim przysz�o si� rycerzowi kiedykolwiek zmierzy�. Daleko mu by�o wprawdzie do Donvadona, ale starcia z Vadem to by�y treningi, a nie pojedynki. Lourd przez chwil� roz- wa�a� mo�liwoS� ataku, w którym si�� prze�ama�by obron� Noma- dy, ale odrzuci� pokus�. Ten cz�owiek móg� zd��y� nie tylko unik- n�� ciosu, ale nawet znalex� czas na zadanie w�asnego. A taki cios w chwili, gdy w�asna szabla nie mo�e pos�u�y� do obrony, a cia�o nie mo�e ju� przerwa� ruchu rozpocz�tego w konkretnym kierun- ku& Nie, taki cios w wykonaniu zawodowca to ostatnia rzecz, na któr� stary Lourd mia�by ochot�. Kolejne okr��enie i jeszcze jedno. Shey-ah zmieni� rytm, przyspie- szy�. Zdawa� si� mog�o, �e Lourd przestaje nad��a� za jego szybkimi ruchami. Jeszcze krok, jeszcze jeden. Teraz! Moment, w którym szabla cudzoziemca by�a odrobin� za daleko z prawej strony, gdy ci�ar jego cia�a spowodowa� przez chwil� na lewej nodze. Chwila, w której by� bezbronny jak wó� podprowadzony do rzexnika. Shey-ah uderzy�. Wybra� bezb��dnie w�aSciwy moment, nie potrafi� tylko oceni� czasu jego trwania. Dogodna chwila min�a w�aSnie wtedy, gdy za- rejestrowa� jej istnienie. Wódz Nomadów zrozumia� to u�amek se- kundy za póxno. Nie móg� ju� zatrzyma� ruchu cia�a, zmieni� kie- runku uderzenia szabli. Ostrze trafi�o w piasek. Przesun�o si� wpraw- dzie tylko o palec od zamierzonego celu, ale to nie mia�o ju� znaczenia. Lourd nie blokowa� ciosu. Pozwoli� przeciwnikowi na doko�czenie sekwencji& i uderzy�. Celowa� w kark, jakby chcia� odr�ba� g�ow�. Shey-ah by� jednak naprawd� szybki. Nie zdo�a� umkn��, ale zyska� prawie pó� �okcia. Cios trafi� w bark. Gdyby ude- rzenie zosta�o zadane ci�kim rycerskim mieczem, odci�oby chyba rami� wojownika wraz z cz�Sci� korpusu. Lekka szabla takich mo�- liwoSci nie mia�a, ale i tak by� to ko�cz�cy cios. Shey-ah upad�. Lo- urd zatrzyma� si� i opuSci� bro�. Nomadzi stali w milczeniu. Nie takiej walki i nie takiego wyni- ku oczekiwali. Pierwszy do rannego podbieg� Vado. Medyka! Wo�ajcie medyka! krzykn�� w kierunku �o�nierzy. KtoS si� ockn�� i zacz�� wydawa� polecenia. Szeregi z�ama�y szyk. Wybieg� z nich niedu�y grubasek dxwigaj�cy spore pud�o ze skórzan� r�czk�, o zdobione tajemniczymi symbolami. Za nim dwóch 103 t�gich ch�opów nios�o nosze. Medyk Nomadów kl�kn�� obok Do- nvadona, rzuci� okiem i pokr�ci� g�ow�. To koniec, wykrwawia si� na Smier�. Nie mog�em powstrzyma� krwawienia, cios przeszed� a� do serca. Jeszcze oddycha zdziwi� si� tamten. Tyle mog�em zrobi�. JesteS uzdrowicielem? upewni� si� Nomada. Vado skin�� g�ow�. Ale nie cudotwórc�. Ma�y grubasek pewnym ruchem si�gn�� do wn�trza swojej torby. Nie zatrzymasz go na zawsze, wi�c po- zwól mu odejS�. Chce coS powiedzie� Vado wskaza� rannego, który poru- sza� ustami. Medyk Nomadów pochyli� g�ow� tak, �e dotkn�� uchem warg umieraj�cego. Skupiony s�ucha� d�u�sz� chwil�, potem podniós� si� i jednym ruchem d�oni zamkn�� le��cemu oczy. To by�o do ciebie, panie szepn��. Powiedzia�: Moja cór- ka, Vadonie& I umar�. Z twoim imieniem na ustach umar�. Kim jesteS, panie? Dowiesz si� jeszcze. Teraz zajmij si� cia�em swojego króla. Obaj równoczeSnie stan�li na nogi. Na skinienie dwaj wojowni- cy rozstawili nosze i u�o�yli na nich cia�o wodza. PodnieSli dr��ki i ruszyli w kierunku zamku. Szeregi wojowników rozst�powa�y si� przed nimi. Cho� nie pad� �aden rozkaz, szable wznosi�y si� i opa- da�y w �o�nierskim pok�onie. Mi�dzy dwiema kolumnami swoich braci martwy wódz wraca� do domu po zwyci�skiej bitwie. Vado podszed� do cz�owieka, który wygl�da� na jednego z do- wódców. Bitwa sko�czona, przyjacielu. WygraliSmy. Niech wojska wróc� do zamku. Zostaw tu tylko dru�yn�, niech czeka na Ali-bana. Ale tamci& wojownik machn�� r�k� w kierunku obozowi- ska u podnó�a góry. Zostan� na dole uspokoi� go Vado. Wojna Nomadów jest sko�czona. Kilku przywódców klanów wejdzie zapewne na gór� razem z kap�anem. To wszystko. Zapewnij im honorow� asyst�. Dobrze, panie. Jeszcze jedno! KtoS zapewne przejmie dowództwo po Shey-ahu. Najwy�szy kap�an. A� do czasu wyboru nowego Aha. Vado skin�� g�ow�. 104 Przeka� mu wi�c, �e doradzam, by bramy trzyma� zamkni�te i stra�e na blankach. Obawiasz si� wi�c& Nie ich machn�� r�k� Vado. Z nimi dogadacie si� szybciej ni� mySlisz. Ale przez pustyni� w�druj� armie cesarskie. Nie wiemy gdzie s� i kiedy nadejd�. Podobno wielka armia Bohowojów zast�pi�a im drog� po- wiedzia� niepewnie Nomada. Mam tak� nadziej� uSmiechn�� si� Vado. Ale nie mam pewnoSci. Rozumiem, panie. B�dzie jak ka�esz. To tylko rada, decyzja nale�y do Ali-bana. Vado odwróci� si� i ruszy� w stron� bramy. Za jego plecami za- brzmia�y komendy. Kilku go�ców wymin�o go p�dem. Wojska za- czyna�y odwrót. Vado sam nie wiedz�c jak znalaz� si� w grupie wo- jowników, którzy wci�gn�li go w rozmow�. Widzieli go przecie� w akcji, bali si� go i podziwiali i byli zachwyceni, �e chcia� z nimi pogaw�dzi� jak �o�nierz z �o�nierzami. GdzieS w dole, coraz dalej od wycofuj�cej si� kolumny wojsk, sta�a grupka ludzi: kilkunastu Nomadów i czterej ludzie Donvado- na. Stary Lourd usiad� na kamieniu przy drodze i zapatrzy� si� w g��b samego siebie. Jego syn, Gydi i góral stan�li tak, by oddzieli� go od wojowników. Ale to nie by�o potrzebne. Nikt nie rwa� si� do walki. Pojedynek by� uczciwy i cho� Smier� wodza nie uradowa�a Noma- dów, umieli uszanowa� godnego przeciwnika i zwyci�skiego ryce- rza. Zreszt� ten rycerz by� przecie� sojusznikiem. A starcie z Shey- ahem by�o w ko�cu spraw� mi�dzy dwoma wojownikami. Takie rze- czy zdarzaj� si� codziennie. �ycie na pustyni to walka. Spotkali si� dopiero póxnym wieczorem, d�ugo po kolacji. Ali- ban sp�dzi� w obozowisku wiele czasu, ale te� za�atwi� mnóstwo spraw. Uda�o mu si� dokona� rzeczy praktycznie niemo�liwej doprowadzi� do zwo�ania wiecu. Posadzenie we wspólnym kr�gu g�ów wszystkich klanów nigdy nie by�o rzecz� �atw�. Zapowiedx wiecu zazwyczaj roz- prasza�a szczepy na cztery wiatry i nieraz ca�e tygodnie trzeba by�o czeka� na, umówione przecie�, spotkanie. Tym razem Ali-ban nie mia� czasu na zabawy presti�owo-towarzyskie. Apeluj�c do rozs�dku, stra- sz�c kl�twami w imieniu wszystkich mo�liwych bogów, a w razie koniecznoSci przypominaj�c Donvadona i jego Cie�, doprowadzi� do 105 rozpocz�cia obrad w ci�gu kilku godzin. I nie dopuSci� do ich zerwa- nia, a� sko�czono. Wynik narady by�, jak na obyczaje Nomadów, oso- bliwy. Po piasku potoczy�o si� zaledwie kilka g�ów. Klany, które przy- j�y wyjaSnienia Ali-bana i przeprosi�y za swój b��d, jakim by�o wy- st�pienie przeciwko wodzowi, uzyska�y przebaczenie i zapewnienie bezpiecze�stwa. Po prostu wesz�y pod komend� kap�ana, jako tym- czasowego przywódcy wszystkich Nomadów. Kilku ojców klanów postawi�o si� ostro, wyst�puj�c przeciwko Królowi Królów i ��daj�c przeniesienia Rwi�tego Kamienia w nowe, bezpieczne miejsce. Ali- ban nie kaza� ich zabi�, odda� ich tylko pod s�d klanowy. Wyniki ob-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|