[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zostawić wśród ludzi w Związku Sowieckim. Wkrótce otrzymałem osobistą depeszę od szefa sztabu gen. Bohusza-Szyszko, w której zaznaczył, aby ks. Grabski pozostawał z placówką a\ do wezwania, a w tej depeszy właśnie wzywa mnie do powrotu. NKWD z prośbą o zezwolenie na wyjazd; bez takiego pozwolenia nie wolno było podró\ować. Odpowiedziano mu wówczas, \e przepustkę mo\e dać jedynie władza wojewódzka w Archangielsku. Czekaliśmy 3 tygodnie. Zamiast pozwolenia na wyjazd do sztabu polskiej placówki wojskowej w Kotłasie NKWD otrzymało nakaz aresztowania wszystkich. 23 sierpnia 1942 r. o godz. 3 w nocy do kwatery, w której mieszkałem w Kotłasie na ulicy Winogradowa, ktoś się gwałtownie dobija. Gospodarz otwiera drzwi. Do mieszkania wchodzi dwóch agentów. To pracownicy NKWD przychodzą po mnie. Jeden z nich nakazuje mi oddać broń. W jednej chwili zrozumiałem gdzie sobaka zaryta (gdzie pies pogrzebany). Broni przy sobie nie miałem. Po sprawdzeniu to\samości osoby, po przejrzeniu moich dokumentów, które gwarantowały nietykalność osoby i wolności, przystąpili do rewizji. Ka\da kartka, ka\de słowo zapisane miało dla nich bezcenną wartość dla celów oskar\enia, to te\ skrzętnie przeglądali moje zapiski, a szczególnie notatki z kazań, do których uprzednio robiłem niewielki szkic. Nie znając języka polskiego nie mogli zorientować się jaką wartość dla przyszłej sprawy mają przeglądane przez nich zapiski. Trwało to ponad trzy godziny. Z otoczeniem zabroniono mi rozmawiać, ale staruszka p. Szczerbińska, która równie\ mieszkała w tym domu zawiadomiła mjr Zielińskiego, \e u mnie plądruje NKWD. Niestety, ju\ nic nie mógł zrobić w mojej obronie, bo to samo spotkało i jego i innych podoficerów. Nie było \adnego ratunku, nie było apelacji. Zostaliśmy zdani na łaskę i niełaskę gospodarzy Kremla. Ubrany w swój mundur, z rzeczami pod pachą, pomaszerowałem przez ulice Kotłasu do miejscowego aresztu. Tak jak przy wejściu do więzienia w Białymstoku odmówiłem Pod Twoją obronę. W prawym naramienniku płaszcza wojskowego s. Bernarda Mosakowska zaszyła mi wcześniej cudowny medalik Matki Bo\ej. W areszcie miejskim gromadzono tymczasowo wszystkich zatrzymanych. Było jasne, \e sprawa zapowiada się na długo. Nie byłem jednak świadom tego, \e akcja dyskryminacji ogarnęła wszystkich Polaków, którzy w tej czy innej formie współpracowali w organizowaniu się armii polskiej. Gen. Wł. Anders stał się dla Stalina i NKWD uosobieniem zdrajcy, a Mołotow po wyjściu jego armii z Rosji wygłosił mowę potępiającą Andersa. Nic dziwnego, \e wszyscy ,,andersowcy" zostali oskar\eni o zdradę państwa sowieckiego i o współpracę na rzecz państw kapitalistycznych. Beria, ówczesny szef NKWD, przekazał sprawy tych Polaków pod szczególny nadzór swojego współpracownika Abakumowa. 29 W areszcie miejskim w Kotłasie przebywałem trzy dni. Nikogo z naszych Polaków nie dopuszczono do mnie. Jednego dnia do mojej niewielkiej celi wpuszczono 4 małych chłopców; mieli po 11-12 lat. Zdziwiłem się, dlaczego takie dzieci zamykają w areszcie, wkrótce jednak wszystko się wyjaśniło. Chłopcy prędko zawarli ze mną przyjazń. Zjedli wszystko, co miałem do zjedzenia, i zaczęli opowiadać, \e pochodzą z okolicznej wioski i \e wykradli miód z pasieki. Z aresztu niewiele sobie robili; było im tu dobrze. Mama jednemu dała na drogę kartoflanych placuszków więc wołają: diada pokuszaj lepioszki, oczeń wkusnyje. Zjadłem jeden, ale niedobrze mi się zrobiło; nie podobne do naszych placków kartoflanych. śadnych dochodzeń ani śledztwa nie robiono. Miejscowe władze NKWD porozumiały się z władzami w Archangielsku i postanowiono mnie tam wysłać. W ten sposób uniknięto ró\nych zapytań i interwencji ludzi z naszej placówki wojskowej i delegatury poselstwa w Kotłasie. Trzeciego dnia przysłano \ołnierza, który miał być moim konwojentem do Archangielska. I znów statkiem po Północnej Dzwinie w drogę na północ ju\ po raz trzeci. Jechałem razem z ludzmi w du\ej kajucie. śołnierz był grzeczny. Nie myślałem o ucieczce. Naokoło woda, a dalej tundra, lasy. I dokąd uciekać? Kto przyjdzie z pomocą? Okoliczni mieszkańcy czekają na bieglecow, uciekinierów: za schwytanie więznia i przekazanie w ręce władz otrzymują sowitą nagrodę. Na drugi dzień dotarliśmy do Archangielska. Po wyjściu ze statku przechodzę koło delegatury polskiej. Nikt mnie nie zauwa\ył, ale ju\ tu dotarła wiadomość, \e placówka w Kotłasie jest zlikwidowana przez władze sowieckie. Konwojent prowadzi obok Inturistu, gdzie tak niedawno spędzałem czas z naszymi oficerami i \ołnierzami z marynarki. Wreszcie zatrzymuje się przy wejściu do trzypiętrowego domu. To siedziba NKWD. Otwiera \ołnierz. Mój konwojent przekazuje papiery dotyczące mojej osoby, podpisuje i wraca. Krótkim korytarzem przeprowadzają mnie do jednopiętrowego budynku. To więzienie. Najpierw rewizja, łaznia, zmiana bielizny. Pierwszego dnia siedziałem w pojedynce sam jeden, na drugi dzień miałem ju\ towarzysza. Był nim młody mę\czyzna lat około 25. W rozmowie był wstrzemięzliwy i wyraznie ostro\ny, ale ju\ na drugi dzień dowiedziałem się od niego, \e jest nauczycielem i sekretarzem komsomołu. W chwili rozpoczęcia wojny wyszedł nakaz rządu zabraniający korzystania z aparatów radiowych. Jako człowiek inteligentny posiadał radio; nie oddał go do urzędu, ale wyniósł na strych. Złośliwy język sąsiada doniósł o tym do władz. Zrobiono rewizję i na strychu znaleziono aparat radiowy oczywisty dowód sprzyjania siłom wywrotowym, czyn świadczący o wrogim nastawieniu do państwa sowieckiego, kwalifikujący się jako kontrrewolucja. Wzywano go na śledztwo, po którym wracał złamany i przygnębiony, gdy\ przekreślono jego dotychczasową pracę społeczną i zaliczono do wrogów narodu". Do tej pory nie interesowałem się językiem rosyjskim; młodzieniec ów wzbudził we mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|