[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przejść przez usta. Zawidzkiemu ścierpła skóra. To, co usłyszał, było wprost niewiarygodne. 88 Dziękuję pani magister za tę informację po- wiedział starając się, by wypadło to możliwie najspo- kojniej, chociaż miał w tej chwili ochotę krzyknąć i potrząsnąć tą smętną postacią siedzącą przed nim i pa- trzącą załzawionym wzrokiem. Niech pani wraca do swoich zajęć. Stanowczo pani zabraniam opowiadania o tym komukolwiek. Zabrzmiało to dość ostro, ale z trudem panował nad sobą. Nikt, rozumie pani, nikt nie może się o tym dowiedzieć! Oczywiście, panie docencie. Nowicka wyglą- dała już na spokojną, a nawet zadowoloną, że spełniła swój obowiązek i pozbyła się, chociaż może zbyt pózno, gnębiącego ją ciężaru. Wycofała się w ukłonach z gabi- netu, usiłując przywołać na swoje przywiędłe wargi coś w rodzaju uśmiechu. Zawidzki przycisnął klawisz aparatu. Z szefem ochrony proszę rzucił do mikrofonu. Jest w bloku D3 odpowiedziała po chwili se- kretarka. Czy pan docent każe przywołać go przez radio? Nie, dziękuję. Proszę go nie szukać. Zawidzki pomyślał, że rozmowa z szefem ochrony nie zmieni sytuacji. Proszę mnie połączyć z panem magistrem Wit- kowskim. Odczekał chwilę. Kiedy zgłosił się kierownik pra- cowni, Zawidzki nie mógł powstrzymać wzburzenia. 89 Proszę natychmiast przyjść do mnie i proszę za- brać ze sobą pana Jaronia. Panie docencie... ja oczywiście będę natych- miast, ale pan Jaroń... Co, do diabła, dzieje się z tym Jaroniem! krzyknął Zawidzki. Chory, nieżywy, czy może wyje- chał? Przepraszam, panie docencie, ale udzieliłem mu wczoraj zezwolenia na przyjście dwie godziny pózniej. Kiedy tylko się zjawi... Oczywiście Przepraszam pana. Jestem dziś w wyjątkowo złym nastroju. Naturalnie miał pan prawo udzielić takiego zezwolenia. Proszę mnie zawiadomić o powrocie pana Jaronia. 1O. Obywatelu kapitanie, mam na linii docenta Za- widzkiego z zakładu w Iglinach. Major Mirski jest nie- obecny, więc może pan podejdzie? Podobno pilna spra- wa. Tak, oczywiście, już idę kapitan Dębski zatrza- snął szafę i udał się do sekretariatu szefa wydziału. Podoficer dyżurny podał mu odłożoną słuchawkę. Przedstawił się. Chwilę słuchał w milczeniu, potem rzucił: 90 Będę za pół godziny. Bardzo proszę, niech pan nie nadaje rozgłosu tej sprawie. Ewentualne wyjazdy czy wyjścia pracowników proszę wstrzymać do mojego przyjazdu. Wcisnął guzik selektora. Dyżurny? Pro- szę natychmiast wóz pod blok. Odnajdzcie również porucznika Laskowskiego. Niech czeka na dole. Laboratorium, czyli wydział Dl w zakładach che- micznych w Iglinach, mieściło się w sporym budynku stojącym nieco na uboczu, z dala od potężnych hal pro- dukcyjnych. Front tego dwupiętrowego budynku wy- chodził na główną halę produkcyjną, lewe skrzydło znajdowało się naprzeciw niskiego magazynu, a pozo- stałe dwie ściany dzieliło zaledwie kilka metrów od wysokiego parkanu otaczającego zakłady. Wejście było tylko jedno, od frontu. W obszernym hallu czekał już na kapitana dyrektor naukowy zakładów, docent Jerzy Zawidzki. Szpakowa- ty mężczyzna o zadziwiająco młodej twarzy i szczupłej sylwetce był wyraznie zdenerwowany. Głos mu drżał, gdy wypowiadał słowa powitania. Może od razu przejdziemy do mojego gabinetu. Czy też pan kapitan ma inne zamiary? Proszę, niech pan prowadzi, panie docencie. Najpierw porozmawiamy u pana. To jest porucznik Laskowski. Wygodne fotele w gabinecie docenta Zawidzkiego i rozchodzący się aromat kawy mogły w innych warun- kach przyczynić się do rozjaśnienia tego pochmurnego, 91 siąpiącego jeszcze deszczem dnia. Niech mi pan powie, panie docencie, jak to się mogło stać? Co pan sam o tym sądzi? Proszę mi wierzyć, że jestem wstrząśnięty. Nie rozumiem tego. Myślę, że można wierzyć magister Nowickiej? Z całą pewnością. To solidny pracownik. Trochę może nieporadna życiowo, ale pod każdym względem godna zaufania. Jedno jest pewne Dębski wyjął notes i długo- pis. Dokonanie kradzieży oraz przekonanie sprawcy, że nikt go nie widział. Pozostaje pytanie, do czego Jaro- niowi była potrzebna ta substancja? W odpowiedzi docent Zawidzki rozłożył bezradnie ręce. Dębski spojrzał na zegarek: Do chwili przewidywanego powrotu Jaronia po- zostało jeszcze jakieś pół godziny. Może pan, panie docencie, poprosi magistra Witkowskiego? Chciałbym z nim porozmawiać. Witkowski zjawił się niemal natychmiast. Na widok nieznajomych zatrzymał się w progu. Czy coś się stało, panie docencie? Ci panowie są z wojskowego kontrwywiadu. Niech pan siada. Mamy pewną sprawę do wyjaśnienia. Chciałbym przy okazji powiedzieć, panie docen- cie, że niestety pan Jaroń jeszcze się nie zjawił. Właśnie o nim chcieliśmy z panem mówić wtrącił Dębski. 92 Jestem do dyspozycji panów, ale... Od jak dawna Jaroń pracuje w Iglinach? Siedem lat. Z wykształcenia jest technikiem chemikiem. Poprzednio pracował w Aodzi w zakładach włókien syntetycznych. Także w laboratorium. Mieszka w Warszawie? Nie. Jakieś półtora kilometra stąd. Tu w okolicy są takie miniosiedla rozsiane wzdłuż linii kolejowej. Jego żona nie pracuje. Zajmują mały dom. Podobno spadek po krewnych. Coś o charakterze Jaronia... Niewiele mogę powiedzieć zawahał się Wit- kowski. Raczej odludek. Małomówny. Zawsze wyda- wało mi się, że jest całkowicie pochłonięty pracą, którą zresztą wykonuje bez zarzutu. Jest człowiekiem oszczędnym i pedantycznym. Czasami jego systema- tyczność jest nawet denerwująca... Czy mogę wiedzieć, dlaczego panowie o niego pytają? Mamy wiarygodną informację, że wczoraj, kiedy trwała odprawa kierowników pracowni, Jaroń odsypał z pojemnika w sejfie pewną ilość substancji Dębski zajrzał do notesu PCL-100. Szklane naczynie z tą substancją schował do teczki i najprawdopodobniej wyniósł z zakładu. Ale po cóż by to zrobił? To niemożliwe! Obawiam się, że to niestety prawda. Jest naoczny świadek tego faktu... 93 Kto? wyrwało się Witkowskiemu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|