Strona główna
 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głowa pozostawała w stałym przykurczu. Horace od razu jednak
zwrócił uwagę, że ułomny młodzian nader chyżo potrafi przemykać
wśród drzew. Zdumiewające, jak wiele zdoła wytrzymać ludzkie
ciało, pomyślał.
Poldaric dojrzał Willa. Przybliżył się, stając bokiem do
zwiadowcy, by móc bez wysiłku spojrzeć mu w oczy.
- Twoja przyjaciółka - powiedział. - Nadaje sygnały!
***
Dwie godziny pózniej w małym pokoju w domku Malcolma
zrobiło się tłoczno. Horace, Malcolm, Orman, Gundar oraz Xander
skupili się przy kominku.
Will zakończył odszyfrowywanie kilku ostatnich słów
przesłanych przez Alyss i usiadł, marszcząc czoło.
- Złe wieści? - zagaił Horace.
Przyjaciel nowo mianowanego dowódcy Skandian wzruszył
ramionami.
- Niewykluczone. Keren najwyrazniej oczekuje przybycia
jakiegoś generała MacHaddisha za parę dni. - Rozejrzał się po
twarzach osób zgromadzonych wokół stołu. - O kogo tu chodzi, może
wiecie?
Gundar wzruszył ramionami, podobnie Malcolm. Orman w
zamyśleniu zmarszczył brwi, a pózniej pokręcił przecząco głową.
- Aatwo wywnioskować, że chodzi o Skotta, wywodzącego się z
rodu Haddish, nic poza tym. Słyszałeś takie nazwisko, Xanderze?
Mały człowieczek zastanowił się i pokręcił głową. Po niedawnej
konfrontacji z Willem był wdzięczny, że w ogóle dopuszczono go do
narady.
- Obawiam się, że nie, panie.
- Cóż - zabrał głos Horace, jak zawsze trzezwo myślący. -
Przynajmniej zyskaliśmy potwierdzenie hipotezy, że Keren skumał się
ze Skottami.
- Prawda - przytaknął Will. - Choć wolałbym wiedzieć nieco
więcej. Na przykład, czy ten cały MacHaddish prowadzi ze sobą
wojsko.
Orman z namysłem potarł brodę.
- Moim zdaniem na tym etapie działań nie przywiedzie wielkich
sił - stwierdził, a wszyscy odwrócili się ku niemu. - Główny szlak
przez granicę o tej porze roku w zasadzie pozostaje nie do przebycia.
Zniegi nie puszczą co najmniej ze trzy tygodnie.
Sięgnął po pióro Willa oraz czystą kartkę. Pobieżnie
naszkicował mapkę okolicy.
- Góry, o tu, tworzą naturalny dział - wyjaśnił. - Jak widzicie,
Zamek Macindaw leży przy drodze wiodącej od głównej przełęczy w
głąb Araluenu. W miesiącach zimowych przełęcz jest nieprzejezdna z
powodu śniegu. To dlatego nigdy nie potrzebowaliśmy wtedy dużego
garnizonu w Macindaw. Bo zimą groziły nam co najwyżej małe
wypady.
Gwałtownie pociągnął cienką linię przerywaną w miejscu, gdzie
na jego mapie znajdowały się góry.
- Istnieje wiele małych bocznych dróżek, lecz są one strome i
zdradzieckie. Którąś z nich da się przeprowadzić mały oddział. Ale
nie armię, wraz z taborami.
Horace pochylił się nad ramieniem lorda, żeby przyjrzeć się
mapce. Z namysłem przytaknął.
- Poza tym - dodał - żaden generał nie wprowadziłby wielkich sił
na terytorium wroga bez wstępnego rozpoznania.
Will zgodził się z poprzednikami.
- Możemy więc zakładać, że MacHaddish przywiedzie ze sobą
niezbyt liczny oddział. To zaś oznacza, że zapewne wybiorą
podróżowanie nocą. - Rozejrzał się, spostrzegł powszechną aprobatę
dla przyjętego toku rozumowania. Wszyscy słuchali w wielkim
skupieniu. Wszyscy, oprócz Gundara, który wyglądał na całkowicie
już znudzonego. Cóż, Skandianie nie znosili planować.
- Co ci chodzi po głowie? - zapytał Horace.
- Będziemy mieć oko na zamek, żeby wiedzieć, kiedy przybędą -
odpowiedział Will. - Pózniej, gdy MacHaddish wyruszy w drogę
powrotną do Picty, schwytamy go. Oraz zadamy kilka pytań.
Horace pochwalił plan przyjaciela.
- Niezgorsza myśl - przyznał. - Jednak nie spodziewaj się zbyt
wiele wydobyć ze Skotta. Z tego, co o nich słyszałem, nigdy nie udaje
się zmusić żadnego do mówienia.
Teraz nadeszła kolej Malcolma. Uzdrowiciel uśmiechnął się.
- Och, myślę, że będę w stanie jakoś temu zaradzić - oznajmił.
Rozdział 12
Znowu sypnęło śniegiem. Ciężka zasłona chmur przykryła
nadchodzący świt. Dlatego moment, w którym słońce wyłoniło się zza
linii horyzontu, okazał się nie do uchwycenia. Zwłaszcza w lesie,
gdzie zwiadowca obozował wraz z Horace'em. Brudnoszare światło
zalewające okolicę stawało się coraz jaśniejsze. Mrok przechodził w
barwę dnia zupełnie niepostrzeżenie. Will zdał sobie sprawę, że od
kilku chwil wyraznie widzi swoją uniesioną dłoń, choć jeszcze parę
minut wcześniej dostrzegał tylko ciemną, rozmazaną plamę.
Skromne obozowisko, na które składał się niski dwuosobowy
namiot oraz osłona z płótna, zawieszona między dwoma drzewami,
mieściło się na maleńkiej polance. Usunęli trochę zarośli nieopodal
leśnego traktu biegnącego ku granicy z Pictą. Znajdowali się na tyle
daleko od szlaku, żeby nikt przejeżdżający tamtędy ich nie zobaczył,
ale na tyle blisko, by sami zdołali każdego usłyszeć.
Dwa dni wcześniej Will odebrał wiadomość Alyss. Obaj z
Horace'em postanowili trzymać straż przy szlaku, by w porę dostrzec,
a potem mieć na oku, tajemniczego skottyjskiego generała. Musieli
zorientować się w liczebności oddziału, by przygotować odpowiednią
zasadzkę.
Malcolm także, jak zwykł był czynić od lat, rozmieścił wśród
leśnych ostępów własnych obserwatorów. Doświadczeni ludzie
uzdrowiciela czuwali nad szlakami oraz ścieżkami prowadzącymi od
strony gór na granicy z Pictą.
Will usłyszał, jak Horace wierci się w namiocie oddalonym o
kilka metrów. Potem w niewielkim trójkątnym wejściu ukazała się
twarz rycerza, okolona zmierzwionymi włosami. Will siedział na
piętach pod płóciennym daszkiem.
- Witaj - mruknął Horace.
Will bez słowa skinął głową. Horace niezgrabnie gramolił się na
zewnątrz, stwierdziwszy, że nie da się wydostać z małego namiociku
bez solidnego przemoczenia kolan. Powstał sztywno, przeciągnął się,
cicho stęknął.
- Zauważyłeś coś? - zapytał.
Will podniósł wzrok.
- Owszem - odparł. - Oddział pięćdziesięciu Skottów. Dopiero
co przejechali, ze dwadzieścia minut temu.
- Naprawdę? - Horace wyglądał na zaskoczonego. Nie do końca
się jeszcze obudził.
Will wzniósł oczy do nieba.
- Och, pewnie, daję słowo - powiedział. - Jechali na wole, grając
na dudach i waląc w bębny. Oczywiście, że nie - zawarczał. - Gdyby
nas mijali, obudziłbym cię... choćby tylko po to, by przerwać twoje
chrapanie.
- Ja nie chrapię - obruszył się Horace.
Will uniósł brwi.
- Czyżby? - zdziwił się. - W takim razie lepiej przepędz tę
kolonię morsów, które nocują w naszym namiocie. Oczywiście, że
chrapiesz.
Horace pokręcił głową.
- Nie. Nie chrapię. Jestem tego pewien, ponieważ gdybym
chrapał, tobym sam siebie usłyszał. A skoro nigdy nie słyszałem
własnego chrapania, to nie mogę tego robić. Chrapać, znaczy się -
dodał, na wypadek gdyby Will się pogubił.
Z zawieszonego na drzewie bukłaka Horace pociągnął solidny
łyk lodowatej wody. Następnie poszperał w tobołku za pajdą
zeschniętego chleba i odrobiną suszonych owoców. Zachmurzył się.
- Zniadanie - oznajmił ze zbolałą miną.
Will wzruszył ramionami. Nie okazał współczucia.
- Jadałem gorsze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl


  •  Podstrony
     : Indeks
     : John DeChancie Castle 04 Castle War
     : John Gregory Betancourt New Amber Trilogy 02 Chaos And Amber
     : Boys of the Zodiac 06 Virgo The Warrior Prince Pepper Espinoza [AQ MM] (pdf)
     : Gray John Marsjanie i Wenusjanki rozpoczynają Ĺźycie od nowa
     : Glen Cook Dread Empire 06 Reap The East Wind
     : John Norman Telnarian Histories 01 The Chieftain
     : Jacqueline Lichtenberg [Sime_Gen_06]_ _Unto_Zeor,_Forever
     : Alan Dean Foster Commonwealth 06 The Howling Stones
     : Najpiękniejsze opowieści 06 Przeklęte srebro Ingulstad Fr
     : Cleland John Pamietniki Fanny Hill(2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • numervin.keep.pl
  •  . : : .
    Copyright (c) 2008 Poznając bez końca, bez końca doznajemy błogosławieństwa; wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem. | Designed by Elegant WPT