[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na po. . . Nie dokończyła. Reksza zatkał jej usta dłonią. Dorota drgnęła. Usłyszała głos Zośki i obejrzała się niespokojnie. W odległo- ści jakichś stu metrów ujrzała Zośkę ze związanymi z tyłu rękami prowadzoną przez pięciu Kolonistów w górę strumienia. Nie wiedziała, co robić. W pierwszej chwili chciała biec jej na pomoc, ale przypomniała sobie wyrazny rozkaz: Nie oddalać się od żółwi . Przez ten czas inna banda Kolonistów mogłaby zaatakować znienacka żółwie. Zresztą, czy poradziłaby sama przeciwko pięciu uzbrojonym chłopakom? Co więc robić?. . . Alarmować. Natychmiast alarmować dziewczynki. Podniosła do góry pistolet i strzeliła dwa razy. Rozdział V Zwiatek stał na najwyższej hałdzie z rękami w kieszeniach i pogwizdywał sobie pod nosem. Właśnie przed chwilą postanowił gwizdać. Gwizdać na wszyst- ko. Nie będzie się więcej nikomu napraszał, nawet cieszy się, że nie podszedł do dziewcząt. Nikt nie robi mu łaski. Obejdzie się. Zwiatek postanowił zlekceważyć to wszystko. . . Zresztą podjął już postano- wienie. Wyjedzie z Niekłaja. Ma przecież dwieście dwadzieścia złotych na ksią- żeczce PKO. Jutro je podejmie, kupi bilet i wyjedzie. Nie zastanowił się jeszcze, co prawda, dokąd. W każdym razie gdzieś bardzo daleko. Chyba do Nowego Portu. Do szypra Gustawa. To zresztą nie jest najważ- niejsze, dokąd wyjedzie. Byleby nie widzieć więcej Niekłaja. Dla ojca zostawi list. Krótki list. Nie martw się o mnie. Dam sobie radę w ży- ciu. Mam już dwanaście lat . Teraz chciał tylko rzucić tak zwane ostatnie spojrzenie na okolicę. Ostatnie, dumne spojrzenie. Kiedyś ta okolica wydała mu się z tego miejsca ciekawa i peł- na obietnic. Na prawo wesołe, kolorowe bloki z dużymi oknami i balkonami. Po- dobne z góry do niedbale rozrzuconych klocków bloki, pełne dzieci, młodzieży, rówieśników. Naprzeciw stara i nowa fabryka, a po lewej stronie tajemniczy, nie- zbadany Ogród. . . wielki jak puszcza. Ten pierwszy dom, stary, drewniany dom z facjatą, to dom Bosmana. Tam się zbierają Piraci. . . Bosman ma im zdradzić jakąś tajemnicę. Podobno w Ogrodzie są zakopane skrzynie ze złotem. . . Niedługo rozpoczną poszukiwania. Tak, ten Ogród na pewno ma swoje tajemnice. Zwiatek patrzy na morze zie- loności po lewej stronie. Taki ogród musi mieć swoje tajemnice. Ciekawe, dokąd dzisiaj Koloniści szli z łopatami i kilofami. Widział ich koło bloków. I zupełnie z tym się nie kryli. Pewnie ten ich Kszyk obmyślił nowe jakieś dziwactwo, które zaskoczy osie- dle. Czyżby i oni szukali skrzyń Szwajsa? Ale to już go nic nie obchodzi. Nic a nic nie obchodzi. Może ktoś myśli, że on, Zwiatek, będzie żałował Niekłaja. Jakże się myli. Owszem, kiedyś ta okolica wydawała mu się obiecująca, ale to było kiedyś. Teraz wie, że to jest okolica okropna, bezlitosna i nie jego. Obca. . . Jak można żałować czegoś, czego się nie cierpi. A Zwiatek nie cierpi Niekłaja ze wszyst- 42 kich sił. Nienawidzi go z całej duszy. Albo już nawet nie. Nie nienawidzi, tylko lekceważy. Niekłaj jest mu już zupełnie obojętny. Całkowicie. Po prostu ogląda go sobie teraz z góry jak turysta. I gwiżdże. Zresztą nic specjalnego, Zwiatek nie takie już okolice widział. Te rozmyślania przerwał mu nagle odgłos strzałów od strony Ogrodu. Znie- ruchomiał. Ile ich było? Chyba dwa, reszta to echo. Dwa strzały? Też to sygnał! Alarm! Przypomniał sobie dzisiejsze dziwne manewry Kolonistów, te ich oskar- dy i łopaty, a potem wyprawę dziewcząt i całą historię ze skrzyniami Szwajsa. Tak, nie ulega wątpliwości, że tam doszło do starcia. Pewnie Koloniści napadli na dziewczęta Anki. Anka znajduje się w trudnym położeniu i wzywa sprzymierzo- nych, żeby jej przyszli na pomoc. Ale oni nie usłyszą. Wszyscy są daleko. U łoża Bosmana. Czekają na jego wyznania przedśmiertne. Pierwszym odruchem Zwiatka było biec do Piratów i urządzić alarm, ale po- myślał sobie, że przecież to zupełnie nie jego sprawa i że to już go nic nie obcho- dzi. Zaczął więc schodzić powoli. . . zupełnie powoli, choć serce mu biło moc- no, a nogi chciały biec. . . Nie, nie pobiegnie. Niech sobie Koloniści zajmą cały Ogród. Niech nawet znajdą skarb. Nic to go nie wzrusza. Będą Tubylcy mieli nauczkę. Gdyby przyjęli Zwiatka, byliby ocaleni. Ale oni wyśmiewali go tylko i nazywali Adenauerem. I jeszcze mieli czelność obżerać się jego lodami. Za całe dwadzieścia złotych naciągnęli go na lody. Teraz będą mieli nauczkę. Ani mu się śni ich alarmować. A te dziewczyny też niech mają za swoje. Za tego Uszatka. Zwiatek wie, że go między sobą przezywały Uszatkiem. Tak sobie myślał, ale sam dziwił się, dlaczego małą mu to sprawia satysfak- cję i dlaczego robi mu się coraz ciężej i smutniej na sercu, tak strasznie ponuro, jakby kogoś zdradził. Co za głupie uczucie! Przecież nie należał do żadnego ple- mienia i nikogo nie mógł zdradzić. Powinien być raczej zadowolony, że Tubylcy i Jaszczurki dostaną za swoje. Więc dlaczego? Westchnął ciężko i sam nie wiedział, jak się to stało, że pobiegł prosto do meliny Piratów. * * * Dom Bosmana wydawał się całkiem pusty. Drzwi frontowe od ulicy i zielone okiennice były zamknięte. Na progu ganku drzemał rudy kot, Barnaba, a stada wróbli bezkarnie buszowały po krzakach jaśminu. Na antenie radiowej przy ko- minie Zwiatek nie zauważył flagi. Czyżby Piraci gdzieś się wynieśli? A może spuścili banderę tylko ze względów bezpieczeństwa? Nie dając za wygraną, wsunął się na podwórze. Do okna facjaty przystawiona była jak zwykle drabina. . . Zwiatek zawahał się chwilę, a potem wdrapał się na górę i zajrzał przez okno. 43 Na wysokim, staroświeckim łożu leżał tęgi mężczyzna o czerwonym zaroście, w obcisłej, pasiastej koszuli z krótkim rękawem, nogi okrywał mu koc. Na odsło- niętym ramieniu widać było niebieski tatuaż. Dookoła niego, na krawędzi i poręczach łóżka, na ławie pod ścianą i na pod- łodze pod oknem, siedzieli w milczeniu Tubylcy i obserwowali Zenona, który z nabożeństwem wlewał do szklanki piwo z butelki. Nagle ktoś krzyknął: Szpieg za oknem! Wszyscy od razu rzucili się do okna z przerazliwym krzykiem. Zanim Zwiatek zdążył coś powiedzieć, ktoś zdzielił go pięścią w pierś, ktoś pchnął. Poczuł, że leci w przepaść i zamknął oczy. Upadek na szczęście nie był grozny. Kiedy Zwiatek otworzył oczy, zobaczył, że leży na kupie starej słomy, a nad nim pochylają się ciekawie Tubylcy. Ty, Adenauer, żyjesz? gruby Susuł potrząsnął go niespokojnie za ramię. Nic mu nie jest, przestraszył się tylko rzekł z ulgą Zenon. Masz za szybki refleks, Tomek uśmiechnął się wzgardliwie do szczupłego chłopaka, który nerwowo przygryzał wargi. Adenauera się zląkłeś? To jest szpieg mruknął Tomek. Ja ci już dawno mówiłem, że on jest szpiegiem. Czy to prawda? zapytał groznie Zwiatka Zenon. Nie radzę ci się wykręcać, my i tak dowiemy się prawdy. Mamy na to sposoby. Nie jestem szpiegiem. . . Zwiatek podniósł się na nogi. Dlaczego nas podglądałeś? Ja nie podglądałem. Tylko co? Mam wiadomość. . . ważną wiadomość. . . zasapał Zwiatek. Widzia- łem Kolonistów w Ogrodzie. . . Urwał dla większego efektu. Chłopcy spojrzeli po sobie, a potem na Zenona. Zenon spokojnie obgryzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|