[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie twoja sprawa! - parsknęła równie agresywnie. - Och, daj spokój - warknął. Agresja byłaby zbyt delikatnym określeniem dla jego nastroju. - A może masz kogoś innego, kto pomógłby ci spłacić hipotekę? - Ach, ty...! - wrzasnęła Leith i straciła panowanie nad sobą. Szczupłe ramię zakreśliło w powietrzu łuk. - Skoro tak ciężko ci to zrozumieć - krzyczała pomiędzy jednym ciosem a drugim - musisz mi wierzyć na słowo, że w kolejce do płacenia moich rachunków jesteś dokładnie na szarym końcu! Odkręciła się na pięcie i pobiegła w stronę domu. Nie zwracała uwagi na jego zdumienie, że ktoś tak drobnej postury może rzucić się na niego z taką siłą, a przede wszystkim, że się na to odważy! Domyślała się, że jest zdumiony jej atakiem, ale najbardziej bolało ją to, że ma o niej tak niedobre zdanie. Jak w ogóle śmiał myśleć, że bierze pieniądze od Travisa? Jak mógł sądzić, że ma innych mężczyzn, którzy płacą jej rachunki? Biegła bez tchu aż do samego Parkwood. Wbiegła przez frontowe drzwi i po schodach do swojego pokoju. Uczucia wrzały w niej, jak w kotle piekielnym. Jak on śmiał? - rozpaczała. Spazmatycznie chwytając oddech opadła na łóżko i wiedziała już, że zła opinia w oczach Naylora nie bolałaby jej ani w połowie tak mocno, gdyby nagle nie odkryła, że jest w nim bez pamięci zakochana! Nie warto było zastanawiać się, jak do tego doszło ani dlaczego tak się stało. Stało się i już! Była po uszy zakochana w Naylorze Massinghamie i nic, ale to absolutnie nic, nie była w stanie na to poradzić! Uznała, że miłość to niezmiernie bolesne uczucie i natychmiast myśli jej powędrowały ku Travisowi, który okropnie cierpiał z tego samego powodu. Dopiero teraz, kiedy sama także kochała, zaczynała pojmować, przez co przechodzi Travis. Ani przez chwilę nie przestawała myśleć o Naylorze. Ze zdumieniem przyglądała się swej dłoni. Jakim sposobem, kochając tak mocno, mogła go tak wściekle zaatakować? Poczuła się przegrana. Nie odnajdzie w sobie dawnej niechęci. Kochała go i nie czuła gniewu. Właśnie to było przyczyną uczucia zagrożenia, którego doznała, gdy Naylor po raz pierwszy oznajmił jej, żem być jego dziewczyną. Teraz już wiedziała, że ten niepokój wywodził się z przeczucia nieuchronnego cierpienia. Nagle, kiedy wydawało jej się już, że nie istnieje dla świata, niepokój odezwał się znowu. Jak przez mgłę dotarło do niej, że ktoś puka do drzwi. Naylor! To na pewno on! Ale ona nie chce, żeby to był on. Nie jest jeszcze gotowa, by stawić mu czoło... Jeszcze nie... Pukanie powtórzyło się, tym razem bardziej natrętne. Usłyszała, że ktoś wola ją po imieniu. Travis! Z ulgą podbiegła do drzwi. - Przepraszam, że przeszkadzam - sumitował się Travis. - Ale widziałem, że wróciłaś bez Naylora. Leith zaczęła zastanawiać się nad jakaś rozsądnie brzmiącą wymówką, ale rychło spostrzegła, że Travis pochłonięty jest bez reszty własnymi problemami. - Kiedy przybiegłaś, siedziałem w bibliotece i myślałem o Rosemary, coraz bardziej przerażony tą sytuacją. Pomyślałem, że można by do niej zadzwonić. Zrobisz to, prawda? - zapytał z takim błaganiem w oczach, że Leith nie miała serca odmówić. - Gdzie jest telefon? - zapytała. - Możemy zadzwonić z biblioteki, będziemy mieli spokój. - Twarz Travisa rozjaśniła się podnieceniem. Zeszła za nim po schodach. Travis pierwszy wszedł do biblioteki i natychmiast zaczął wykręcać numer. Leith usiłowała wymyślić jakiś rozsądny pretekst, dla którego mogłaby dzwonić do Rosemary, kiedy podał jej słuchawkę. - A... Dzień dobry, panie Green - trochę zaskoczona usłyszała głos ojca Rosemary. - Tu Leith Everett. Jak się pan miewa? - Dziękuję, niezle - brzmiała uprzejma, ale wcale nie sympatyczna odpowiedz. - To dobrze - odparła Leith równie grzecznie. - Czy mogłabym rozmawiać z Rosemary? - Nie jestem pewien, dokąd poszła... - odparł wykrętnie. - Może coś przekazać? Rzeczywiście! - pomyślała gniewnie Leith, przekonana, że ojciec Rosemary po prostu chciałby wiedzieć, w jakiej sprawie dzwoni. - Mogę chwilę poczekać - oznajmiła z uporem. -Jesteśmy przyjaciółkami od dawna, nie widziałam jej całe wieki. Dzwonię, żeby troszkę poplotkować. Spojrzała na Travisa wymownie, kiedy pan Green bez słowa odłożył słuchawkę i poszedł zawołać Rosemary. Travis wyglądał na przygnębionego. Widocznie uświadomił sobie, że skoro pan Green odebrał telefon, musi się przygotować na monolog. - Halo? - odezwał się w słuchawce pokorny i cichy głos Rosemary. - Tu Leith. - Wiem, ojciec mówił. - Jak leci? - Matka czuje się dużo lepiej. Och, nie pleć - pomyślała Leith. Miała niemiłe wrażenie, że rodzice chcą koniecznie przekonać Rosemary, iż zamężna kobieta nie miewa przyjaciółek! Obawiając się, że rozmowa może się skończyć w każdej chwili, dodała szybko: - Travis jest tutaj... chce ci coś powiedzieć. Usłyszała szybkie, głośne westchnienie i czym prędzej oddała słuchawkę Travisowi. - Witaj, Rosemary - zaczął miękko. - Wiem, że nie możesz mówić, chciałem tylko się przywitać. Leith pomyślała, że właściwie powinna wyjść, ale rozmowa Travisa skończyła się w ciągu kilku sekund, co załamało go całkowicie. - To nie fair! - oznajmił, odkładając słuchawkę. - Ona jest śmiertelnie wystraszona! Bóg jeden wie, co jej powiedzieli, ale chyba siedzą jej na karku dzień i noc, jeśli doprowadzili ją do takiego stanu. Boi się do mnie odezwać nawet przez telefon! Musiał przeżywać okropne męczarnie, ale Leith nie była w stanie pomóc mu w żaden sposób. - Przykro mi - powiedziała. Wiedziała, co robi z człowieka miłość, wiec rozumiała Travisa doskonale. - To podłość - stwierdził. Nie mógł już dłużej dusić tego w sobie. Musiał się wygadać. - Wiem, że Rosemary mnie kocha i rozwiodłaby się z mężem, gdyby jej na to pozwolili. Po prostu wiem o tym. Ale oni... szanowni państwo Green... swoim zachowaniem sprawiają, że najpiękniejsze uczucie nagle staje się ponure i grzeszne. A przecież nie ma w tym nic ponurego, ani grzesznego... dlaczego nie mogą zrozumieć, że Rosemary popełniła błąd i poślubiła drania? Na pewno nie chcą, żeby płaciła za to przez całe życie. Przez nich muszę trzymać moją miłość w tajemnicy przed rodzicami... nie mówiąc już o braciach. Mówię ci, Leith, zaczynam tęsknić za solidnym kawałkiem sznura! - Och, Travis - żałośnie szepnęła Leith i, nie mogąc znalezć słów pociechy, współczująco położyła mu dłoń na ramieniu. Nie zdążyła jej cofnąć, kiedy drzwi biblioteki otworzyły się nagle. Leith podskoczyła, obejrzała się i oblała żywym rumieńcem. Ujrzała Naylora po raz pierwszy od chwili, kiedy zrozumiała, że go kocha. Serce zabiło jej mocniej. Kiedy widzieli się po raz ostatni, okładała go pięściami z całej siły... a sądząc po gniewie, jaki wyzierał z jego oczu, nie miała najmniejszych szans na wybaczenie! Płonące złością spojrzenie powędrowało ku jej dłoni, wciąż spoczywającej na ramieniu Travisa. Leith cofnęła ją szybko. Travis, równie zaskoczony jak ona, zdawał się odzyskiwać przytomność. Dotarło do niego, że nie zdoła już porozmawiać otwarcie o swoich problemach. Przygnębiony, postąpił w jedyny możliwy w tej sytuacji sposób. - No to cześć - wymamrotał drżącym głosem i pospiesznie skierował się w stronę drzwi. Leith miała ochotę pójść za jego przykładem, zdołała przebiec parę kroków, kiedy Naylor, rozwścieczony i gotowy na wszystko, zastąpił jej drogę. Podniosła na niego chmurne spojrzenie i odkryła, że nie boi się już niebezpiecznego
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|