Strona główna
 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kawałek drewna, wziął go ponownie w dłoń? Jak pieczołowicie, z jak bliska musiał go
oglądać, nim w końcu zobaczył, że to jednak była narożnica zbrojówka.
Tej nocy ziemia niesie miasto na swych niewzruszonych barkach. Niebo też się nie
porusza i domy mają długie korzenie. Wyznaję: Nie wiem, ile razy przygarniałam z powrotem
do domu to, co uznałam za bezwartościowe i wyrzuciłam. Pod barwami ochronnymi kryją się
prawdziwe kolory i któż wie, które z nich są prawdziwe.
Gdy odsuwam zasłonę, widzę półmroczną ulicę; nic się na niej nie dzieje, lecz w pustce,
której nie mącą już teraz żadne stąpnięcia, łączą się niecierpliwość kroku pierwszego i
znużenie ostatniego.
Tej nocy w półmroku widzę jak w jasny dzień: daleko i wyraznie, tak że dostrzegam i
ciebie, narożnico zbrojówko.
Brama Zmierzchu
List dwudziesty szósty
Wczoraj poszliśmy z Kwiatomirem do muzeum miasta. Szłam zamyślona przez głośne
hole i korytarze, wypełnione przedmiotami z dawnych czasów: narzędziami, ubiorami i
meblami. Z ust Kwiatomira płynął potok dat i imion książąt  jego pamięć jest zdumiewająca!
 jednak żaden szczegół nie zapadł mi w pamięć, chociaż miałam okazję dowiedzieć się wielu
rzeczy o przeszłości Tainaronu.
Zmęczona zatrzymałam się przed witryną, w której wystawiono tylko jeden przedmiot 
jakieś nakrycie głowy. Było czarne, lecz cudnie ozdobione wizerunkami gwiazd, księżyców i
słońc. Złote i srebrne nici lśniły tak, że czapeczka  czy raczej piuska  wyglądała jak prosto z
igły, ale z etykiety na witrynie wyczytałam, że ma kilkaset lat. Pośrodku miała małą dziurkę.
 Co to za czapka i dlaczego ma w środku dziurkę?  zapytałam Kwiatomira, bo wreszcie
coś zwróciło moją uwagę.
 Nazywają ją Bramą Zmierzchu  odpowiedział Kwiatomir ucieszony z okazanego
zainteresowania, gotowy od razu się ze mną podzielić swoją obszerną wiedzą.  Dawno temu,
gdy mieszkańcy Tainaronu się starzeli i zbliżał się czas ich odejścia, jeden ze spadkobierców
podawał im taką właśnie czapkę. Umierający nakładał ją na głowę i to przynosiło mu ulgę w
ostatnich chwilach.
 W jaki sposób?  chciałam się dowiedzieć.
 Ta dziurka pośrodku jest bramą wskazującą, w którą stronę ma się udać, aby nie
zboczyć z właściwej drogi.
W następnej sali moją ciekawość wzbudził rząd masek. Nie były to maski demonów,
które się często ogląda w muzeach etnograficznych, z wyszczerzonymi zębami, o
przerażającej ornamentyce, splamione krwią. Zobaczyłam zupełnie zwyczajne twarze
mieszczan, nieruchomo wpatrujące się we mnie spokojnymi oczyma, prostymi i złożonymi, z
czule wyciągniętymi czułkami. Setki takich samych twarzy widywałam w mieście i to właśnie
było najbardziej zastanawiające.
 Do czego one służą?  zapytałam Kwiatomira.
 No tak  odrzekł z pewnym ociąganiem.  Był czas, kiedy w Tainaronie bardzo
uroczyście obchodzono święto jesiennej równonocy, kiedy i dzień, i noc trwały tak samo
długo. Wówczas cech wyrobników masek miał pełne ręce roboty, świętujący bowiem używali
ich aż trzech: pierwsza przedstawiała twarz, kiedy byli jeszcze bardzo młodzi, druga  kiedy
ich życie dobiegło połowy, trzecia zaś wyobrażała twarz taką, jaka prawdopodobnie będzie,
gdy dożyją starości. Pierwszą maskę zakładano rano, drugą w południe, a trzeciej używano od
wieczora do północy.
 A zatem w pewnym okresie dnia maski przypominały ich własne twarze?  Chciałam
się upewnić, czy dobrze zrozumiałam. Zwyczaj wydawał mi się dziwaczny.
 Tak, to był dzień równonocy  odpowiedział Kwiatomir.  Zawierało się w nim całe ich
życie.
 A kiedy maski zdejmowano?  dociekałam.
 Dokładnie o północy  odparł.  Przez cały dzień poszczono, ale od północy można
było znowu jeść i pić. Niczego nie brakowało i nawet żebracy mogli się przysiąść do każdego
stołu.
Wróciłam z miasta póznym wieczorem, kiedy nieboskłon zrobił się czarny jak czapka,
którą podziwiałam w muzeum. Lecz za łuną świateł miasta przeczuwam obietnicę innych
świateł, może równie złudnych jak tamte. I tutaj odległość, jaka mnie od nich dzieli, jest
równie oszałamiająca i obca, jak na portowej przystani, gdzie kiedyś staliśmy w ich
porażającym blasku, może za długo.
Inna brama zmierzchu nie będzie mi potrzebna.
Badyle w śniegu
List dwudziesty siódmy
Marzniemy i zaglądamy w głąb siebie, mróz bowiem dotknął nas swym tchnieniem i
miasto się szykuje do długiego snu. Sezon się kończy, więc mieszkańcy znikają w swoich
domach, drzwi się zamyka, ogranicza kontakty. Na ulicach widzi się coraz mniej
przechodniów i pojazdów. Każdy zdaje się mieć coś ważnego do załatwienia.
W wielu witrynach widziałam naprędce wykonaną tabliczkę z ogłoszeniem, że sklep jest
już zamknięty; zostanie otwarty dopiero na wiosnę. Wieczorami pali się tylko co trzecia albo
czwarta latarnia, a pózniej  jak mi powiedziano  lampy będą oświetlać jedynie place i
skrzyżowania.
Turystów nie ma. Kto lubi chodzić po pustym, zimnym mieście?
To smutne, smutne. Moim zdaniem właśnie teraz, kiedy słońce pojawia się bardzo
rzadko, światła Tainaronu powinny być intensywniejsze i bardziej kolorowe, a tymczasem
miasto staje się coraz ciemniejsze i coraz uboższe. Zycie zamiera jak ścięta przymrozkiem
kałuża. Z oczu nielicznych przechodniów wyziera tylko pragnienie udania się na zasłużony
odpoczynek. Ale ja jestem niespokojna, ja chcę żyć! Chcę krążyć po mieście, chcę coś robić
tymi bladymi, bezradnymi dłońmi, które widzę przed sobą na stole, chcę rozmawiać o
ważnych sprawach, trącać się kieliszkami i jeść.
Za pózno! Kwiatomir, gdy mu wspominam o swoich nadziejach, kręci głową i uspokaja:
 Na wiosnę, gdy zima minie.
I widzę, oczywiście, że widzę znużenie w jego czarnych, perłowych oczach, widzę, że i
on już by się chętnie zaszył w swym mieszkaniu, ale nie kładzie się jeszcze wyłącznie ze
względu na mnie i pewnie dlatego, iż jest tu niejako moim gospodarzem. Zawsze przed
spotkaniem z nim postanawiam, że powiem:  Idz już, proszę, idz, nie musisz z mojego
powodu pozbawiać się snu, sama dam sobie radę . Lecz słowa więzną mi w gardle, bo wiem,
że kiedy mnie opuści, zostanę sierotą.
Nie widać nawet świetlików, zupełnie zniknęły z obrazu ulicy, i to bardziej niż co innego
świadczy o tym, że ciężkie czekają nas czasy. Nawet dom Królowej Trzmieli wygląda, jakby
był zamknięty, i nie mam pojęcia, gdzie się podziali wszyscy Dziwacy. Ale mijając dziś
zaśrubowane okiennice, dostrzegłam w szczelinie uchylonego okna odrobinę światła.
Wspięłam się na palce i zajrzałam do środka. Królowej nie zobaczyłam, lecz jej pusty pokój
wypełniała ciepła, różowa poświata miodowych plastrów wspomnień. Ich ciepło wystarczy
Królowej, choćby przyszła nie wiem jak długa i surowa zima.
Również balkon Wisielca jest pusty i ulica pod nim  bodaj najżywsza z biegnących przez
Tainaron arterii  jest wyludniona i wysprzątana. Tylko czasem przemyka nią jeden czy
dwóch najwyrazniej spóznionych przechodniów. Wszędzie jest cicho, tylko w mojej głowie
dzwięczą smutne słowa: %7łwir i glina! %7łwir i glina!
Wysoki przypływ minął i Okeanos szumi zimową legendę. Chyba już nigdy więcej nie
będę toczyć tęsknym okiem po jego wypukłym przestworze.
I gdybym nagle teraz w przedpokoju pod drzwiami znalazła list od Ciebie, wiem, co by w
nim było. Napisałbyś:  Dlaczego stamtąd nie wyjedziesz? .
Słyszę, jak mówisz to dość chłodnym, nieco dydaktycznym tonem, zupełnie jakbyś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl


  •  Podstrony
     : Indeks
     : Asus EEEPC 1008ha Rev 1.3G
     : Bella Andre [The Bad Boys of Footbal 03] Game for Love (pdf)
     : Zamboch Miroslav Agent JFK 1 Przemytnik
     : Constance Bennett Moonsong (pdf)
     : William Tuning Terro Human Fuzzy 04 Fuzzy Bones
     : Ransom Candice Orle gniazdo
     : Bujold Lois McMaster 4 Granice nieskonczonosci
     : Banks, Leanne Die Hudsons 01 Falsches Spiel wahre Le
     : Han_Jenny_ _Lato_#2
     : Anderson, Kevin J GameEarth 01 Game Earth
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coolinarny.opx.pl
  •  . : : .
    Copyright (c) 2008 Poznając bez końca, bez końca doznajemy błogosławieństwa; wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem. | Designed by Elegant WPT