Strona główna
 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się za Canaba po drabinie bezpieczeństwa, umieszczonej na boku zepsutej windy. Przebyli
następny korytarz i otworzywszy drzwi z wyłamanym zamkiem weszli do pustego, brudnego
pokoju o szarym oświetleniu, padającym z okna. Przynajmniej tutaj znalezli osłonę przed
wiatrem.
- Myślę, że wreszcie możemy spokojnie porozmawiać - rzekł Canaba, odwracając się i
ściągając rękawiczki.
- Bel? - odezwał się Miles.
Thorne dobył spod peleryny zestaw detektorów antypodsłuchowych i dokonał
podglądu, podczas gdy dwaj żołnierze ustalali parametry. Jeden zajął pozycję na korytarzu,
drugi tuż przy oknie.
- Nic - stwierdził Bel tonem, jak gdyby nie dowierzał własnej aparaturze. - Na razie. - Z
uniesionym skanerem okrążył Canabę i sprawdził również jego. Ten czekał z pochyloną głową,
niczym człowiek, który wie, że nie zasługuje na nic lepszego. Bel przygotował zaporę z fal
radiowych.
Miles odrzucił kaptur i rozpiął pelerynę, umożliwiając sobie w razie zasadzki
dogodniejszy dostęp do broni. Canaba stanowił dla niego nierozwiązywalną zagadkę. Co
kierowało owym człowiekiem? Korporacja Bharaputra niewątpliwie zapewniła mu dobrobyt -
czego świadectwem było choćby jego eleganckie ubranie. Ale mimo faktu, że sytuacja życiowa
Canaby, po oddaniu usług Barrayarskiemu Instytutowi Nauki nie uległaby pogorszeniu, nie
zdołałby tam zgromadzić tego, co udało mu się zdobyć tutaj. Zatem nie chodziło o pieniądze.
Miles potrafił to zrozumieć. Lecz skoro zdecydował się najpierw podjąć pracę w miejscu takim
jak Bharaputra, czyż chciwość nie wzięła w nim góry nad uczciwością? - Zdumiewa mnie pan,
doktorze - powiedział lekko Miles. - Skąd tak nagłe pragnienie odmiany u szczytu kariery?
Dobrze znam pańskich nowych pracodawców i szczerze mówiąc nie mogę pojąć, w czym
mieliby okazać się lepsi od Korporacji Bharaputra? - Najemnik użyłby dokładnie takich słów.
- Obiecali mi ochronę przed Korporacją. Chociaż jeżeli pan... - Z powątpiewaniem
spojrzał z góry na Milesa.
Tak. Do diabła. Ten człowiek istotnie gotów był czmychnąć. I zostawić mu konieczność
wyjaśnienia fiaska misji Illyanowi, samemu dowódcy służby bezpieczeństwa. - Opłacili nasze
usługi - poinformował lakonicznie.
- Och - rzekł Canaba. - Rozumiem. - Przeszedł do okna i z powrotem. - Ale czy zrobicie,
o co was poproszę?
- Zrobię, co w mojej mocy.
- Zwietnie. O Boże... - Canaba niespokojnie potrząsnął głową i powziąwszy jakąś decyzję
zaczerpnął powietrza. - Nie przyszedłem tu zwabiony pieniędzmi. Zdecydowałem się,
82
ponieważ mogłem przeprowadzić badania naukowe niemożliwe gdziekolwiek indziej. Bez
obwarowania zmurszałymi przepisami prawnymi. Zniłem o przełomach... które przerodziły się
w koszmar. Rzekoma wolność stała się katorgą. Rzeczy, których ode mnie wymagano...! Ciągłe
zakłócanie różnych moich przedsięwzięć. Och, zawsze można znalezć tych, którzy podejmą się
wszystkiego za pieniądze, lecz nie są to naukowcy z prawdziwego zdarzenia. W laboratoriach
roi się od nich. Najlepszych nie da się kupić. Dokonałem wielu rzeczy, niepowtarzalnych
rzeczy, których Bharaputra nie rozpowszechni, gdyż nie zapewniłyby dostatecznie wysokich
zysków. Brak mi kredytu, mojej pracy odmawia się należytego poważania. W literaturze
dotyczącej mojej dziedziny co rok napotykałem informacje o odznaczeniach przyznawanych
gorszym ode mnie, a ja tkwiłem tutaj, nie będąc w stanie opublikować wyników swoich
badań... Przystanął, pochylając głowę. - Zapachniało megalomanią, czyż nie?
- Raczej frustracją - powiedział Miles.
- Frustracja - odparł Canaba - obudziła mnie z głębokiego snu. Zranione ego - i nic
więcej. Lecz wziąwszy pod uwagę moją dumę, na nowo odkryłem poczucie wstydu. Jego ciężar
obezwładnił mnie, przykuł do miejsca. Rozumiecie? A zresztą, czy ma to jakiekolwiek
znaczenie? Ruszył w kierunku ściany i znów stanął tyłem do nich. Miles zafrasowany podrapał
się w głowę.
- Tak. Z przyjemnością spędziłbym wiele godzin, słuchając pańskich wyjaśnień - na
statku. W pewnym oddaleniu od tego miejsca.
Canaba odwrócił się z krzywym uśmieszkiem na ustach. - Widzę, że ma pan praktyczne
podejście do rzeczywistości. %7łołnierz. Cóż, Bóg świadkiem, iż potrzeba mi takiego.
- Czy sprawy skomplikowały się aż tak bardzo?
- To... wydarzyło się nagle. Sądziłem, że panuję nad sytuacją.
- Proszę mówić dalej - westchnął Miles.
- Istniało siedem syntetycznych kompleksów genowych. Jeden z nich to lek na pewne
nieokreślone zaburzenia enzymatyczne. Kolejny zwiększy wytwarzanie tlenu na stacjach
kosmicznych. Jeszcze inny pochodzi spoza pracowni Korporacji, dostarczył go jakiś mężczyzna.
Nigdy nie dowiedzieliśmy się, kim był, ale przyniósł ze sobą śmierć. Kilku pracujących nad jego
projektem naukowców zostało zabitych pewnej nocy przez ścigających owego osobnika
komandosów. Zniszczono wszelką dokumentację. Nigdy nie przyznałem się, że uszczknąłem
fragment tkanki do samodzielnych badań. Jeszcze nie rozpracowałem tego do końca, ale mówię
wam, unikatowa sprawa.
Miles rozpoznał, o czym mowa i niemal zakrztusił się na myśl o niezwykłym zbiegu
wydarzeń, kiedy rok wcześniej złożył identyczną próbkę w ręce wywiadu dendariańskiego.
Kompleks telepatyczny Terenca See - główny powód dlaczego Jego Cesarska Mość tak pilnie
potrzebował wybitnego eksperta od genetyki. Kiedy doktor Canaba zawita w nowym
laboratorium, czeka go mała niespodzianka. Ale jeżeli pozostałych sześć kompleksów chociaż
po części dorównywało wartości już wspomnianego, Illyan obedrze Milesa ze skóry tępym
ostrzem za to, iż pozwolił, aby wymknęły mu się z rąk. Miles spojrzał na Canabę z większą
uwagą. Ta niespodziewana eskapada mogła nie być tak błaha, jak się początkowo obawiał. -
83
Ogółem owych siedem kompleksów równa się dziesiątkom tysięcy godzin żmudnych badań,
głównie moich, częściowo innych naukowców - stanowią dzieło mego życia. Od samego
początku nosiłem się z zamiarem wzięcia ich ze sobą. Przygotowałem specjalną wkładkę
wirusową i umieściłem je, po odpowiednim zabezpieczeniu, w żywym... - Canaba zawahał się -
organizmie na przechowanie. Organizmie, w którym, jak sądziłem, nikt by ich nie szukał. -
Dlaczego sam pan ich sobie nie wszczepił? - zapytał ze złością Miles. - Wówczas nie mógłby
pan ich zgubić.
Canaba otworzył usta.
- Nigdy... nie myślałem o tym. Jak sprytnie. Dlaczego nie przyszło mi to do głowy? - W
zamyśleniu dotknął czoła, jak gdyby szukał przyczyny niedopatrzenia. Ponownie zacisnął usta.
- Ale to niczego by nie zmieniło. W dalszym ciągu potrzebowałbym... - zamilkł. - Chodzi o ten
organizm - wydusił wreszcie. - O to... stworzenie. - Znowu zapadła cisza. - Ze wszystkiego,
czego dokonałem - podjął z wolna - ze wszystkich zadań narzuconych mi przez to nikczemne
miejsce, jednego żałuję najbardziej. Rozumiecie, to miało miejsce lata temu. Byłem młodszy,
sądziłem, że czeka mnie tu przyszłość, którą należało zabezpieczyć. I nie tylko ja się do tego
przyczyniłem - wina zbiorowa, rozumiecie? Ułatwić sobie sprawę, rozgłosić to, powiedzieć:  to
była jego wina, jej sprawka... Cóż, teraz odpowiedzialność spoczywa wyłącznie na mnie.
Chyba na mnie, chciałeś powiedzieć, pomyślał ponuro Miles. - Doktorze, im więcej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl


  •  Podstrony
     : Indeks
     : Lois Mcmaster Bujold Chalion 1 The Curse Of Chalion
     : James Stephanie Mezczyzna znad jeziora
     : Aldiss Brian Wilson Mroczne lata śÂ›wietlne
     : Janko Kersnik Gospod Janez
     : Moon Modean Aleksandra
     : Cornick Nicola Kapitan i dama do towarzystwa
     : Zaburzenia lipidowe
     : Laura Resnick Fever Dream
     : Lorie O'Clare Lunewulf 02 In Her Blood
     : Personal Freedom
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dodatni.htw.pl
  •  . : : .
    Copyright (c) 2008 Poznając bez końca, bez końca doznajemy błogosławieństwa; wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem. | Designed by Elegant WPT