[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poprzedniego wieczora. Jakieś wieści na temat, jak do tego doszło? spytała, gdy stanął obok. Strażacy znalezli wypalone zapałki przy bramie powiedział jej. Wygląda na to, że ktoś z gości zawędrował tutaj i był nieco nieostrożny. Tansy trochę się rozluzniła. Przynajmniej nie oskarżał jeszcze Paula Tregartha i ostrożnie podchodził do sprawy. A więc myśli pan, że to nieszczęśliwy wypadek? zapytała. Jakiż mamy dowód, że było to coś innego? odparł chmurnie. Wczorajszej nocy było tu wiele ludzi, a wśród nich mieszczuchy nieświadome pewnych zagrożeń. A jednak to chyba nieostrożność. Tansy spojrzała na niego łagodnie. Choć znów odzyskał pełną kontrolę nad sobą, wiedziała, jak bardzo cierpi z powodu częściowego zniszczenia łąki. Możemy to znów zasiać powiedziała cicho. Oczywiście przyznał. Ałe niektóre z nasion to rzadkość i trudno je zdobyć. Zauważywszy mały skrawek ziemi z biało-srebrnymi kwiatami przy ogrodzeniu, w jakiś cudowny sposób ocalony przed ogniem, Tansy przystanęła i zerwała jeden. Powąchała go. Azy Merlina, endemiczny wyspiarski kwiat... Szkoda, że starego nie było tutaj z nami wczoraj wieczorem zauważył Mark z oczami utkwionymi w kwiat, który trzymała. Tansy milczała. Wolała o tym nie myśleć. Przetrwanie tych kilku kwiatków w środku spustoszeń dobrze wróżyło na przyszłość i było znakiem, że łąka zostanie kiedyś przywrócona swej pierwotnej krasie. A jak się miewa dziś rano Heather? Czy już się widzieliście? spytała. Nie, ale rozmawiałem z nią przez telefon odparł. Chyba jest już dużo spokojniejsza. To dobrze. Tansy na moment spojrzała w bok. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało powiedziała po chwili. W tak okropny sposób dowiedziała się o swoim pochodzeniu. RS 82 Tak, to prawda zgodził się Mark. Ale nic już nie można zrobić, a ona sama wydaje się już pogodzona z sytuacją. Zawahał się na moment, po czym mówił dalej odwróciwszy wzrok: Nie chce jedynie się z panią widzieć, jeśli o to chodzi. Och? Zraniona jego słowami Tansy nie potrafiła ukryć swego zawodu. Rozumiem jej uczucia wobec naszego ojca, ale chyba nie przenosi ich na mnie? Jednakże ona właśnie tego sobie życzy, a my musimy respektować jej życzenia. Ton Marka był stanowczy. Zauważywszy minę Tansy, nieco złagodził brzmienie głosu. Trzeba dać jej nieco czasu stwierdził. Ona była bardzo oddana pani dziadkowi. Dla niej był to szok, gdy dowiedziała się, że nie jest z nim spokrewniona. Tansy skinęła głową. Pomimo dobrych intencji Benson Whitton był za wiele rzeczy odpowiedzialny pomyślała. Nie po to bynajmniej, by umniejszyć winy swego ojca, lecz gdyby Benson Whitton nie zabronił Parkerom wyjawienia Heather prawdy o jej pochodzeniu, nie doznałaby aż tyle bólu. Niesłusznie przypisywał sobie pewne prawa, we własnym mniemaniu zabezpieczając Heather, a w gruncie rzeczy czyniąc jej krzywdę. W końcu bowiem prawda wyszła na jaw i Heather boleśnie to przeżyła. Teraz jedyne, co mogła zrobić, to zgodnie ze wskazaniem Marka zaakceptować decyzję dziewczyny i mieć nadzieję, że z czasem zmieni ona zdanie. W końcu były przyrodnimi siostrami, a błędy przeszłości nie powinny mieć wpływu na terazniejszość. Chciała podzielić się z nowo odnalezioną siostrą tyloma sprawami, ale Marka nie mogły mieć wspólnie. Ta myśl przypomniała jej o decyzji z poprzedniej nocy, aby opuścić wyspę najszybciej, jak to możliwe. Wyjeżdżam jutro, Mark powiedziała mu. Zmarszczył brwi. Myślałem, że po tym wszystkim... wskazał w kierunku łąki ...zostanie tu pani jeszcze trochę. Spojrzała na niego bezradnie. Cóż dobrego mogło wyniknąć z dalszego pobytu i skąd mogła mieć pewność, że jeśli zostanie tu dłużej, nie będzie jej trudniej wyjechać? Różnie bywało z ich wzajemnymi stosunkami, lecz obecnie uczucie do niego mogło jedynie rosnąć, pomimo wysiłków przeciwdziałania zauroczeniu, jeśliby została. Muszę rozwikłać problemy swej własnej kariery. Wspominałam już o tym, prawda? powiedziała niepewnie. Poza tym nic tu mnie nie trzyma. RS 83 Słowa te zabrzmiały zimno i okrutnie, a jednak były prawdziwe. Nic jej tu nie trzymało; do niczego nie miała prawa. Rysy jego twarzy wyostrzyły się. Odwrócił się od niej i przez moment nic nie mówił. A więc co panią tu zatrzymało do tej pory? zapytał zdławionym głosem. Spodziewała się tej uwagi. A jednak odczuła ją jak policzek i nie była na nią przygotowana. Twarz jej pobladła i odwróciła się w stronę, z której przyszła. Panno Forester. Zamiar szybkiego dotarcia do Lodge został udaremniony czyimś wołaniem. Odwróciwszy się niechętnie, dostrzegła sylwetkę nieśmiałe spoglądającego na nią Joe Traynora. Witam cię, Joe. Mimo chęci jak najszybszego odejścia mówiła spokojnie i poczekała, aż mężczyzna zrówna się z nia krokiem. Wkrótce odjeżdżam dodała, gdy znalazł się obok. Mieliśmy nadzieję, że pani zostanie przemówił z lekkim wyrzutem. Fakt ten wpłynął na Tansy kojąco. Musiał traktować ją niezupełnie jak obcą, aby tak powiedzieć... Miał zakłopotany wyraz twarzy, jakby szukał słów, zyskawszy jej uwagę. O co chodzi, Joe? Spojrzała na niego z troską. Czy stało się coś złego? Zawahał się, a wówczas przyszła jej pewna myśl do głowy. Wiecie już, że wasze domki są bezpieczne, prawda? zapytała przeczuwając, że chodzi właśnie o to. Mark, znaczy pan Harmon powiedział wam chyba, że w końcu nie sprzedaję firmy Tregarthowi. Nie o to chodzi, chociaż bardzo jesteśmy pani wdzięczni wymruczał. Rzecz w tym, że coś nie daje mi spokoju, panienko, i wiem, że jest moim obowiązkiem powiedzieć o tym komuś. Nie mogę się z tym zwrócić do pana Harmona, bo wie pani, jak on jest blisko z panną Parker, ale... Co pragniesz mi powiedzieć, Joe? Tansy spojrzała na niego z ukosa poruszona nagłym wspomnieniem imion Marka i Heather.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|