[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mnóstwo, a padło ich nad miarę wielu. Więcej jeszcze rannych leżało pod trupami, czołgało się po ziemi i wywlekało do obozu w potrzaskanych na kawały i popękanych zbrojach. Słońce zachodziło, gdy cesarz znużony widokiem tym zjechał ze wzgórza ku namiotowi swojemu, rozkazawszy dokoła obstawić straże, a wojsko od murów odwołać. Starszyzna, grafowie, dowódcy, ściągać się poczęli wszyscy do namiotu Henryka, których nierychło dopuszczono do niego. Gdy się cesarz ukazał, rozdziany ze zbroi, w ciemnej sukni krótkiej z łańcuchem i klejnotem na szyi, bez pasa i miecza, oblicze jego, zawsze dzikie i grozne, bledsze było i wyrazem skromionej złości straszniejsze niż kiedy. Obrażona duma pańska wzmogła się i wzrosła do najwyższej potęgi. Widać było po nim, że o ten pochód nieszczęśliwy nie siebie obwiniał, ale tych, co go doń nakłonili. Nadto miał jednak świadków, aby wobec wszystkich przewrotny pan wybuchnął; wstrzymywał się, dając mówić drugim. Wszyscy sromali się przyznać do klęsk i strat poniesionych dnia tego i radzi by je byli umniejszyli. Stary, jeszcze Henryka IV doradca, Genno, ozwał się tylko: Gród, gdyby się go i zdobyło, niewart tego, co nas może kosztować! Ciągnąć by dalej należało, Bolesława szukać i porazić go na głowę, do bitwy zmuszając. Wtenczas byśmy i kraj w ręce dostali. Zatem odezwał się Groicz jak Bytomia, tak Głogowa lepiej było nie napoczynać, niż począwszy odstępować! Inni milczeli. Cesarz patrzał oczyma złymi, nie mówiąc nic, białą ręką targał suknię na sobie. Wzrok jego Zbigniewa szukał, który z dala na boku stał. Wpatrzywszy się w niego, rzekł Henryk: Gdzież są ci, co Bolesława nienawidzą i tak być mieli gotowi bramy nam otwierać, jego zrzucić, a do księcia się cisnąć? Dotąd ich nie widać! Na głogowian ja nigdy nie rachowałem ponuro odezwał się Zbigniew. Na kogóż przecie? rzekł dumnie i szydersko cesarz. Jeśli nam tej pustyni każdą piędz tak zdobywać przyjdzie, ani ona, ani dań z niej nie warta szlachetnej krwi, którą je opłacimy. Wiprecht wtrącił: U Głogowa i miesiąc stać przyjdzie, a nie wezmiemy go. Z dzisiejszego dnia miarę brać trzeba. Czym prędzej odejdziemy stąd, tym więcej oszczędzim ludzi. Nikt nic nie rzekł przeciw temu. W obozie z powracającymi pułki szły razem gniewy i narzekania wielkie, że najlepszego żołnierza poświęcono marnie pod murami. Klęska dnia tego znaczniejszą była, niż zrazu mniemano. Sasi, Frankowie, Bawary, Turyngi ponieśli straty w ludziach i zbrojach znaczne. Nie rany to były, jak w bitwie na polu stoczonej, ale srogie pobicia, zgniecenia, połamanie rąk i nóg, od którego żadna zbroja osłonić nie mogła. Rannymi bez ratunku i dogorywającymi w męczarniach napełniały się namioty. Po wodzach i starszyznie widać było zniechęcenie i zwątpienie. Naradzano się gromadkami z sobą, spoglądano z dala na te mury stojące jak wczora, nie wyszczerbione, nietknięte, całe, gdzie niegdzie tylko od ognia okopcone, pooblewane wodą i smołą. Wyłomów od taranów i kłód prawie na nich widać nie było, ledwie się gdzie kamień usunął i odleciało wapno, zawisł jaki hak żelazny, na, którym sterczał pocisk bezsilny. Tam, gdzie wewnątrz uszkodzone były mury, widziano już krzątającą się ludność, która kamień, ziemię, drzewo przynosiła dla naprawy. Cesarz z własnej myśli wysłał dwu zakładników do miasta, wprzódy ich przed siebie kazawszy przywołać i groznie im w swej obecności przez woznego zapowiedziawszy, aby swych mieszczan do poddania się skłonili, gdyż inaczej rękawicy nie da cesarz, w pień każe wyciąć mieszkańców i gród obróci w perzynę. Odprowadzono ku bramie głównej syna Wojsławowego z towarzyszem, którzy uprosili, że im i zwłoki zabitych zabrać z sobą dozwolono. Gdy z wozem, na którym okryte sukna kawałem trupy zakładników spoczywały, zbliżyli się do głównej bramy, Wojsław wyjrzał sam, lecz się zrazu zdrady lękał i otwierać nie kazał. Dopiero gdy cesarscy dobrze się oddalili, furtę otwarto i wpuszczono ocalonych. Wojsław syna objął, długo z uścisku nie puszczając i słowa rzec nie umiejąc. Nadbiegli i drudzy z jękiem a narzekaniem, wnosząc trupy, za którymi wnet się wrota zamknęły i gród umilkł. %7ładen się jęk już nie dobył z niego. W obozie cesarskim naradzano się niemal noc całą, a nie przyszło do żadnej zgody i postanowienia. Gdy dobrze rozedniało, poczęto się ruszać jakby do nowego szturmu. Wojsko podstępowało z wolna ku murom, nie z wczorajszym wrzaskiem i trąbami, ale opieszale, ociągając się, oględnie. Wprzódy jeszcze cesarz woznego swego (herolda) posłał z rogami do bramy, aby do poddania się wzywał. Zdawało mu się, że zakładnicy do niego nakłonią. Gdy wozny zbliżywszy się trąbić kazał, długo się nikt nie ukazywał. Wystąpił potem na wyżki stary człek, którego Wojsław posłał dlatego, że się mógł dobrze z Niemcem jego mową rozprawić. Ujrzawszy go wozny cesarski, podniósłszy głowę, ręką rzucając, wołać począł: W imię Jego Cesarskiej Miłości, pana mojego Henryka, wzywam was, abyście się wnet, nie mieszkając, poddawali, nie chcecieli swej zguby, zniszczenia i śmierci. Szlązak, którego Wojsław posłał, człek osobliwy, nie na wiele się zdał rękami, ale język wyprawny miał jak najlepsza skóra. W imię Jego Królewskiej Miłości, pana naszego Bolesława zawołał wzywam Jego Cesarską Miłość Henryka, aby od naszego grodu ustąpić raczył. Skarbów nie mamy, żywności ino tyle, co na nasze gęby, a o strachu też u nas nic nie słychać. Wozny, który orła miał wyszytego na kapie piersi okrywającej, uczuł się tą mową strasznie dotknięty. Pomnijcie, czym jest cesarska moc zawołał która całemu światu panuje i rozkazuje! Szlązak, imieniem Piotuch, pokłonił się i odrzekł: Szanujemy my Jego Cesarską Miłość, ale mamy swojego pana, który nam bliższy jest. Ten by nas wywieszać kazał, gdybyśmy bramy otworzyli. Nadbiegł w tej chwili konno Zbigniew ze swymi i począł z dala wrzeszczeć, a ręką grożąc: Ludzie głupi! Bez mózgu bydło! Co czynicie? Bolesław już waszym panem nie jest! Ziemia jego wszystka zajęta, nie oprze się nam z garścią swych niedobitków, którą Pomorce zdziesiątkowali! Jam wasz pan, nie kto inny! Ja wam rozkazuję, zaraz mi bramy otwierać! My Miłości Waszej jako żywo nie znamy odrzekł Piotuch. Wywołajcie mi na mur Wojsława krzyknął Zbigniew abym z takim mówił, co rozum ma, a nie z wami! Wtem zza murka ukazał się i powołany Wojsław, wyłażąc powoli. Stanął i szłyk z głowy uchylił. Do niego się Zbigniew obrócił zaperzony z gniewem. Co czynicie, szaleńcy? Co czynicie, utrapieńcy! Upokorzcie się i posłuszni bądzcie cesarzowi. Wasz Bolesław, co się po lasach musi jak zbójca ukrywać, nie dostoi. Wie, co moc jest cesarska. Poddawajcie się, chcecieli być cali. Wojskaw popatrzył nań i rzekł krótko: Nie poddamy się. Zbigniew plunął z gniewu i złości. Kamień na kamieniu z waszych murów nie zostanie począł krzycząc
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|