[ Pobierz całość w formacie PDF ]
baczyłem, że dom wystawiono na sprzedaż i kupiłem bez zastanowienia. Od czasu do czasu zdarza się, że robię coś bez namysłu. Ciekawe, czy ożenił się też bez namysłu i do tej pory nie rozumie, dlaczego tak postąpił. Aby nie ulec zdradliwym myślom, rozejrzała się po okolicy. - Jak tu pięknie. Trochę tak jak w Bawarii, prawda? Ar� chitektura jest inna, ludzie też, a jednak istnieje jakieś podo� bieństwo... Wiesz, czuję się tu coraz lepiej. - Zauważyłem i bardzo mnie to cieszy. Pani Dane, muszę powiedzieć, że ma pani piękny profil. - A pan, panie Dane - rzekła z czarującym uśmiechem - jest piękny od stóp do głów. - Naprawdę? - ucieszył się, ale natychmiast zmienił te� mat. - Wracajmy, zanim zmarzniemy. Nie mogę iść tak szyb� ko, jak bym chciał, a schodzenie z góry jest trudniejsze niż wspinanie się. - Pomogę ci. Oprzyj się o mnie. - Jeżeli wesprę się na tobie, po kilku krokach wylądujemy na śniegu. - Nie mam nic przeciwko temu. Oboje zaśmiali się z przymusem. - Trzeba wracać. Ty masz portret do malowania, a ja chcę skończyć rozdział. Sarah westchnęła, spojrzała na niego spod rzęs, rozłożyła KONIEC ROZTERKI 111 ręce i pobiegła w dół. Zatrzymała się dopiero na skraju drogi; policzki i nos miała zaczerwienione, z trudem łapała powie� trze. Czekała na męża, celowo nie patrząc na niego, ponieważ wiedziała, że nie jest mu przyjemnie, gdy ktoś obserwuje jego utykanie. Nigdy jej tego nie powiedział, a jednak sądziła, że współczucie innych działa mu na nerwy. Jezioro było gładkie, powierzchni wody nic nie marszczy� ło i tafla przypominała szkło. Gdy Jed stanął obok Sarah, zapytała, nie odwracając głowy: - Czy zdarza się, że całe jezioro zamarza od brzegu do brzegu? - Rzadko. Ale jeśli tak zamarznie, nie chcę, żebyś cho� dziła po lodzie. Obiecaj mi, że tego nie zrobisz. Spojrzała na niego zaskoczona. - Boisz się o mnie? Ale jesteś zarumieniony! Widzisz, jak dobrze robi ci moje towarzystwo? - Przypomniała sobie, że przez ostatnie tygodnie nie wpływała na niego dobrze, więc zaczęła zawstydzona: - To znaczy... ja... - Cicho. - Objął ją i przytulił do piersi. - Nie wracajmy do tego, co było. Przyrzekliśmy sobie, że będziemy patrzeć w przyszłość. Pamiętasz? - Tak - szepnęła. - Idziemy do domu. Wprawdzie praca nie zając i nie ucieknie, ale trzeba ją wykonać. Odsunął się i wziął ją za rękę. Sarah przeklinała swą bez� myślność, ponieważ nieopatrznym słowem popsuła miły na� strój. Często zastanawiała się, kiedy wreszcie przestanie wra� cać do przeszłości. - Wiesz, co ci powiem - odezwał się Jed. - Gdyby każdy namyślał się, zanim coś powie, nie byłoby rozmowy, dysku- 112 KONIEC ROZTERKI sji. Przestań zastanawiać się nad moimi uczuciami. Tylko ja wiem, co czuję lub myślę. A teraz idz i maluj, dopóki masz odpowiednie światło. - Sama się dziwię, ale pracuję z przyjemnością i instyn� ktownie przeczuwam, że portret się uda. - A ja jestem o tym głęboko przekonany. Przecież wiem nie od dziś, że masz wielki talent. Uśmiechnęła się uszczęśliwiona, pocałowała go w poli� czek i poszła do sypialni. Była dobrej myśli, miała nadzieję, że niedługo stosunki między nimi poprawią się na tyle, że znowu będą sypiać razem. Jed zapewniał, że Deanna go męczyła, jej zmienne nastroje irytowały, więc nie należało traktować jej jako groznej rywalki. Obiecała sobie, że odtąd będzie bardziej panować nad nastrojami. Zroda i czwartek minęły spokojnie. Jezdziła do pani McKenzie, po obowiązkowej kawie przez godzinę malowała, a potem jadła lunch i zawsze wracała do domu przed zapad� nięciem zmroku. W piątek ten ustalony porządek nieoczeki� wanie uległ zmianie. Przyjechała o zwykłej porze, ale ledwo panie zdążyły wypić kawę, do salonu wkroczyła Mary i do� nośnym głosem oznajmiła: - Jest piątek. - Wiem o tym od samego rana - powiedziała niezadowo� lona pani McKenzie. - Drugi piątek w miesiącu. Pani McKenzie popatrzyła na gospodynię z pretensją. - Dlaczego dopiero teraz mi to mówisz? - Bo myślałam, że pani pamięta. - Czy coś się stało? - ośmieliła się zapytać Sarah. KONIEC ROZTERKI 113 - Drobne nieporozumienie. Bardzo panią przepraszam, ale zapomniałam, że to drugi piątek miesiąca i że przyjeżdża� ją znajomi na brydża. O, chyba już ktoś przyjechał. Pójdę powiedzieć, że dziś nie... - Goście już są, więc proszę nie odwoływać brydża. Nic się nie stanie, jeżeli skończę portret o jeden dzień pózniej. - A lunch? - Zjem w domu. Potrafię przygotować kanapkę. - Nie wątpię, ale... - Naprawdę proszę się o mnie nie martwić. Pani McKenzie w końcu dała się przekonać i poleciła go� spodyni wprowadzić gości do pokoju brydżowego. Sarah pospiesznie spakowała rzeczy. - Jeśli można, przyjadę jutro i dokończę to, co chciałam zrobić dzisiaj. - Przepraszam, moja droga. - Nie szkodzi. Pani McKenzie odprowadziła ją do przedpokoju i zacze� kała, aż się ubierze. - Dziecko, gdzie kapelusz i szal? - zaniepokoiła się. - O tej porze roku nie można chodzić z gołą głową, bo jest stanowczo za zimno. Sarah ucałowała ją w policzek. - Proszę się nie martwić, przecież jadę samochodem. Zamierzała pojechać prosto do domu, ale nagle skręciła w przeciwną stronę. Pomyślała, że skoro skończyła malowa� nie wcześniej niż zwykle, ma dość czasu, aby wstąpić do hotelu i sprawdzić, czy tam zostawiła szal. Zaparkowała tuż przed wejściem i wbiegła po schodach. 114 KONIEC ROZTERKI Patrząc pod nogi, a nie w lustra, podeszła do recepcji. Recep� cjonistka nie zauważyła jej, ponieważ była zajęta pisaniem. - Przepraszam - odezwała się Sarah. Młoda kobieta uniosła głowę i przywołała na usta służbo� wy uśmiech. - Słucham panią? - Wydaje mi się, że zgubiłam... zostawiłam u państwa szal, gdy byliśmy... - Jaki? - Niebieski, jedwabny. Recepcjonistka wyciągnęła z szuflady szal. - Ten? - Tak. - Proszę. Sarah podziękowała, odwróciła się i niechcący spojrzała w lustro. Uśmiechnęła się na widok swego odbicia, lecz uśmiech zamarł jej na ustach, gdy w głębi dostrzegła Jeda i Deannę. ROZDZIAA SZ�STY Stała, jakby wrosła w ziemię; nie mogła się poruszyć ani odwrócić oczu. Deanna i Jed siedzieli przy stoliku, znajdu� jącym się w niewielkiej sali za jej plecami, lecz widziała ich w lustrze bardzo wyraznie. Siedzieli blisko siebie, Jed trzy� mał Deannę za ręce. Nie wiedziała, co to znaczy, jak rozumieć ów gest. Czy Jed chciał odepchnąć Deannę, czy przytulić? Na kilka sekund zniknęli z pola widzenia, zasłonięci przez przechodzącego mężczyznę, a gdy znowu ich zobaczyła, byli przytuleni i całowali się. Z gardła wyrwał się jej zduszony jęk, chwiejnym krokiem pobiegła do samochodu, włączyła silnik i odjechała na peł� nym gazie. Była zdenerwowana, ręce jej się trzęsły, w głowie huczało i kłębiły się przerażające myśli. Mimo to usiłowała znalezć rozsądne wytłumaczenie zachowania Jeda. Pociesza� ła się, że może akurat się żegnali i ich pocałunek był niewin� ny; przecież nie ukrywali się i wszyscy ich widzieli. Przypo� mniała sobie jednak, że przed wyjazdem Deanna pytała Jeda, czy mogą się spotkać. Skoro wyraził zgodę, pewnie i teraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|