[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapłaciłem pięćdziesiąt tysięcy dolców. - Jak to? Przecież... przecież to był mój samochód. - Nie. Twój odholowano na pobocze. 124 R S Oczom całkowicie zdezorientowanego Wayne'a ukazał się srebrzystoniebieski ford marki Probe, który wjechał na dopiero co uprzątnięte miejsce. - Nie rozumiem - wybąkał. - To był jedynie pokaz, Wayne. Lauren prosiła, żeby nie robić ci krzywdy, ale ja byłem zawsze człowiekiem czynu. Taki już jestem, lubię działać. Tym razem związała mi ręce, ale chciałem, żebyś pojął, co ewentualnie mógłbym zrobić. Z największą przyjemnością. - Wybuliłeś pięćdziesiąt tysięcy? - Wyraz twarzy Wayne'a wskazywał na to, że jest on absolutnie przekonany, iż ma do czynienia z niebezpiecznym fanatykiem. Ze strachu odebrało mu mowę. - Powiedzmy, że są to koszta własne. Następnym razem nie będę już taki wspaniałomyślny. - Spojrzał na Terry'ego. - Ile się płaci facetowi od mordobicia? - Jakieś osiem paczek - odpowiedział szybko Joe i mrugnął. - Góra osiem - potwierdził Terry. - Czyli że za pięćdziesiąt można wynająć sześciu... Masz szczęście, chłopie. Gdyby nie miękkie serce Lauren... - Słuchaj! - Wayne pochylił się do przodu, gestykulując rozpaczliwie. - Przysięgam, że jest wolna jak ptak. Niczego już od niej nie chcę i nie będę nigdy chciał. W porządku? Proszę... - Muszę pomyśleć... Przejedziemy się jeszcze kawałek. Terry, stuknij do szofera, niech rusza. Kiedy limuzyna wycofała się z parkingu, Michael oparł się wygodnie i spod zmrużonych powiek obserwował Wayne'a. Drań 125 R S pocił się ze strachu. Wyglądał teraz na tak samo znękanego, jak Lauren po zajściu w restauracji. Dobrze, że chociaż częściowo sprawiedliwości stało się zadość. - Można mu wierzyć, chłopcy? - zwrócił się do fałszywych policjantów. - Byłby durniem, gdyby kręcił - wymruczał pierwszy. - Nie zmarnowałbym dla niego jeszcze jednego samochodu - dodał drugi. - Ani mi się śni, Joe. Nie mam zwyczaju powtarzać dwa razy tej samej lekcji. Jeśli ktoś jest tępy... - Przysięgam, że wszystko zrozumiałem... - Niepewny swego losu Wayne wił się jak piskorz. - Chyba będę musiał przyjąć to za dobrą monetę. Lauren nie chce, żebym zrobił mu coś złego. Terry, zastukaj do kierowcy. Niech zatrzyma. Limuzyna stanęła. - No to do widzenia, Wayne. - Michael otworzył mu drzwiczki. - Na twoim miejscu spływałbym póki czas. Patrząc na uciekającego co sił w nogach Wayne'a, zatrzasnął drzwi i uśmiechnął się szeroko do swych towarzyszy. - Bardzo wam dziękuję, chłopaki. Cieszę się. Dobra robota. Wszyscy trzej wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Michael przechylił się przez oparcie i podciągnął szybę oddzielającą tylne siedzenie od szofera. - Na lotnisko - rzucił. - Mam bardzo ważną randkę. 126 R S ROZDZIAA JEDENASTY Na monitorze pojawiły się dwie różowe linie. W Lauren zamarło serce. To był niezbity dowód. Wynik badania nie pozostawiał żadnych złudzeń. Dwie różowe linie oznaczały ciążę. A więc stało się, myślała przytłoczona niespodziewaną wiadomością. Nie brała w ogóle pod uwagę takiej możliwości aż do wczoraj, kiedy zauważyła u siebie niezwykłą wrażliwość piersi i przypomniała sobie, że matka uważała to za pierwszy znak. Kobiecie po dziewięciu ciążach można było w tym względzie zaufać w ciemno, lecz mimo to Lauren nie przejęła się tym zbytnio. Dla świętego spokoju poszła się jednak przebadać, no i właśnie! Zafundowała sobie spokój ducha! No i co teraz? - zastanawiała się, automatycznie przygotowując się do wyjścia do pracy. Michael powinien wrócić dzisiaj. Chciał, żeby na niego czekała. Ale z takimi nowinami? To wszystko było takie... nie zaplanowane, nieprzemyślane... przyszło zbyt wcześnie. W dalszej perspektywie, tak, naturalnie. Macierzyństwo to wielka odpowiedzialność. Wpłynęłoby zasadniczo na sprawy zawodowej nie tylko. Pojawienie się maleństwa oznaczałoby radykalne zmiany w życiu i, szczerze mówiąc, wcale nie czuła się na nie gotowa. Dopiero co przeżyła jeden szok, a teraz... Należało wszystko dokładnie przemyśleć. Do pracy przyjechała kompletnie rozbita. 127 R S - Cześć, Lauren! - Sue Carroll, recepcjonistka, pomachała do niej wesoło. - Zaplanowałaś już coś na weekend? - Na weekend? - powtórzyła z roztargnieniem. - Jest piątek... Prawda! Dzięki Bogu! - Tak, tak - odpowiedziała, nie zatrzymując się i szybko podchodząc do windy. - Szykuje mi się coś wspaniałego. Na korytarzu złapał ją Graham Parker. - Ach, w Madrycie, w Madrycie, to dopiero jest życie" - zanucił. - Tak rzadko pada deszcz". - Co mówisz? - Spojrzała na niego zaskoczona. - Nic. Spózniłaś się. Roxanne już jest. Uważaj, zaraz się zacznie. - Och, dziękuję. Należało jako tako przygotować się na ewentualność rozmowy z Roxanne. Wobec wagi spraw, które zaprzątały teraz cały jej umysł, wszystko stawało się nieważne, ale byłej żony Michaela nie wolno było lekceważyć. Pracowały przecież w tej samej instytucji i nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się w tym względzie zmienić. Od półtora tygodnia Roxanne korzystała ze zwolnienia. Jej powrót do pracy w piątek wydał się Lauren nieco dziwny. Większość ludzi odczekałaby do poniedziałku... Roxanne poza tym nie była w swoim dziale kimś szczególnie niezbędnym. Chlubiła się posadą w wydawnictwie, ale nie należała do osób nie umiejących żyć bez pracy. Coś ją wyraznie gryzło i można się było jedynie domyślać, że to coś" wiąże się z Michaelem. Pragnęła zapewne dowiedzieć się, czy 128 R S telefoniczny donos przyniósł oczekiwane efekty. Jeśli o to jej chodziło, o słodki smak zwycięstwa, Lauren zamierzała poczęstować ją kwaśnym winogronem. Kiedy weszła do swego biura, nikogo na szczęście w nim nie było. Co prawda nikt nie miał prawa wchodzić tu bez jej zezwolenia, lecz Roxanne nie zawsze to respektowała. Dziś najwidoczniej postanowiła być taktowna. Ledwie jednak Lauren zdążyła przejrzeć faksy, usłyszała od drzwi: - Czy można? - Och, to ty. - Lauren udała zaskoczenie. - Jak kostka? - Nie najlepiej. - W afektowany sposób Roxanne pokuśtykała do krzesła stojącego z drugiej strony biurka i usiadła. - Przez parę dni była spuchnięta jak balon. Bardzo mnie bolała. - Wiem, wiem. Skręcenie bywa czasem gorsze od złamania. Powinnaś była posiedzieć w domu do poniedziałku. Mały nosek zmarszczył się delikatnie. - Okropnie się już nudziłam. Godfrey jest kochany, ale jak zacznie marudzić, to czasami trudno go znieść. Oho, skończyły się uroki miodowego miesiąca, pomyślała Lauren, ale nie podjęła wątku. Nie chciała wywoływać zwierzeń. Jak ostrzegał Graham, prowadziły bowiem donikąd. To było jasne jak słońce. - Jest mi naprawdę bardzo przykro, że nie wiedziałaś, kim jest mój Mikey - zaczęła Roxanne współczującym tonem. 129 R S - Nieważne. - Lauren lekceważąco machnęła ręką. - Michael i ja wyjaśniliśmy już sobie tamto małe nieporozumienie. Roxanne ściągnęła brwi. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz się z nim dalej widywać. - A właśnie że tak. Spodobał mi się. Bardzo. Pani Kinsey zerwała się z krzesła, lecz przypomniawszy sobie o bolącej kostce, natychmiast usiadła. - Rozumiem - powiedziała zimno. - Myślałam, że masz więcej rozumu. Lauren uśmiechnęła się. - %7łycie bez ryzyka byłoby mało pikantne. Co prawda, pomyślała od razu, konsekwencje bywają średnio przyjemne. Roxanne wzruszyła ramionami. - Uczymy się na błędach. - Co zrobić... Inaczej się nie da. Roxanne spojrzała na nią pytająco i westchnęła, widząc, że jej niemądra koleżanka nie ma ochoty na wynurzenia, po czym uśmiechnęła się promiennie. - Tak czy owak, mam pewną wspaniałą nowinę i chcę, żebyś dowiedziała się jako pierwsza. Wiesz... - szepnęła z roziskrzonymi oczami - jestem w ciąży.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|