[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Funkcjonariusz nadzorujący egzekucje, szczupły i rzeczowy mężczyzna, który wyglądał jak sprzedawca pasz i zboża, skuł kajdankami ręce Manka i zdjął mu buty. Naczelnik dał mi znak, abym wyszedł na korytarz. W przeciwieństwie do popularnych wyobrażeń o posępnych, gotyckich celach śmierci, to skrzydło więzienne przypominało jasno oświetlony korytarz w szkółce niedzielnej. Naczelnik pochylił do mnie głowę. - Udało się, ojcze? Oderwałem wzrok od lśniącego linoleum. - Wydaje mi się, że tak. Powiedział mi o domku na zachodnim brze gu Badin Lakę. Wie pan, gdzie to jest? Naczelnik pokręcił głową. - Ale wyślemy tam funkcjonariuszy z psami. Mam nadzieję, że się uda - dodał, szepcząc: - W Bogu nadzieja. Tak zakończyła się moja ponura misja tego ponurego wieczoru. Kapelani więzienni zawsze pokonują wraz ze skazańcami ich ostatnią drogę, ale rzadko stają się ostatnią deską ratunku, otrzymując zadanie wydobycia informacji z więznia. Skonsultowałem się z biskupem: prośba władz nie naruszała moich ślubów. Mimo to dopuszczałem się oszustwa, które, jak przypuszczałem, będzie mnie długo dręczyć. Mniej jednak niż myśl o ciele Allison Morgan, spoczywającym w niepoświęconej ziemi, w grobie, którego lokalizacji Manko uparcie nie chciał ujawnić - twierdził, że to jedyny sposób, by ochronić ją przed ojcem. Manko prześladował Allison Kimberly Morgan przez wiele miesięcy, odkąd zerwała z nim po drugiej randce. Uprowadził dziewczynę, porywając ją z łóżka, i przewiózł przez granice czterech stanów, ścigany przez setki funkcjonariuszy policji i agentów FBI. 1 wreszcie... wreszcie, gdy stało się jasne, że jego plany wspólnego życia na Florydzie nigdy się nie ziszczą, zakłuł dziewczynę nożem, prawdopodobnie trzymając ją w objęciach i mówiąc jej, że jego serce jest za małe, aby zmieścić całą miłość do niej. 11K Do dziś jedyną pociechą rodziców była świadomość, że Allison umarła szybko - świadczyła o tym wielka ilość krwi na przednim siedzeniu do-dge'a. Teraz mogli mieć nadzieję, że odprawią stosowny pogrzeb, ofiarowując córce odrobinę miłości, której być może - a być może nie - odmawiali jej za życia. W korytarzu pojawił się Manko w jednorazowych papierowych kapciach, w jakich skazańcy wchodzili do pomieszczenia, gdzie wykonywano egzekucję. Naczelnik spojrzał na zegarek i zaprosił go bliżej. - Pójdziesz spokojnie, prawda, synu? Manko zaśmiał się. Był tu jedyną osobą o pogodnym obliczu. Czemu nie? Przecież miał się spotkać ze swoją prawdziwą miłością. Znów mieli być razem. - Podobała ci się moja opowieść, Frank? Zapewniłem go, że tak. Odpowiedział zagadkowym uśmiechem, w którym kryła się odrobina przebaczenia i czegoś, co mógłbym tylko nazwać niepoprawną przekorą Manka. Być może, pomyślałem, to nie dzisiejsze oszustwo będzie mi ciążyło, ale fakt, że już nigdy się nie dowiem, czy Manko przejrzał moją grę. Któż mógł to wiedzieć? Jak już mówiłem, był urodzonym aktorem. Naczelnik spojrzał na mnie. - Ojcze? Pokręciłem głową. - Obawiam się, że Manko zrezygnuje z rozgrzeszenia - powiedzia łem. - Ale będzie chciał, żebym przeczytał mu kilka psalmów. - Allison uwielbia poezje - oświadczył poważnie Manko. Wyjąłem z kieszeni Biblię i zacząłem czytać, gdy ruszyliśmy razem przez korytarz, idąc obok siebie. Wdowa z Pine Greek zasem pomoc po prostu spada z nieba. To było powiedzenie jej matki, która nie miała na myśli aniołów, duchów ani tajemnych sił rodem z New Age, ale pomoc przychodzącą znikąd, kiedy człowiek najmniej się jej spodziewa. Dobrze, mamo, miejmy nadzieję. Bo pomoc bardzo mi się przyda. Nawet nie wiesz jak. Sandra May DuMont oparła się plecami o czarną skórę krzesła biurowego, opuszczając rękę, w której trzymała papiery, na blat starego biurka, zajmującego dużą część gabinetu jej zmarłego męża. Spoglądając przez okno, zastanawiała się, czy właśnie patrzy na wyczekiwaną pomoc. Nie przyszła z nieba - ale przybrawszy postać mężczyzny o niewymuszonym uśmiechu i bystrych oczach, kroczyła betonowym chodnikiem, zmierzając do fabryki. Odwróciła się, dostrzegając swoje odbicie w stylowym lustrze, które kupiła mężowi dziesięć lat temu z okazji ich piątej rocznicy. Dziś tylko przelotnie wspomniała tamten szczęśliwy dzień; koncentrowała się przede wszystkim na własnym wyglądzie. Pełna, lecz nie pulchna sylwetka. Przenikliwe zielone oczy. Miała na sobie sukienkę w kolorze złamanej bieli w niebieskie chabry, bez rękawów - w końcu to połowa maja w Georgii - odsłaniającą mocne ramiona. Długie ciemnoblond włosy spinała praktyczna szylkretowa klamra. Odrobina makijażu. %7ładnych perfum. Miała trzydzieści osiem lat, ale, zabawne, zaczęła sobie uświadamiać, że figura ją odmładza. Na dobrą sprawę powinna być spokojna i pewna siebie. Tak jednak nie było. Znów opuściła wzrok na leżące przed nią papiery. Nie, w ogóle się tak nie czuła. Potrzebowała pomocy. Z nieba. 977 Albo skądkolwiek. Przestraszyło ją brzęczenie interkomu, choć spodziewała się tego dzwięku. Było to staroświeckie urządzenie z brązowego plastiku, z mnóstwem przycisków. Opanowanie jego obsługi zabrało jej trochę czasu. Wcisnęła guzik. -Tak? - Pani DuMont, pan Ralston do pani. - Dobrze. Wprowadz go, Loretto. Otworzyły się drzwi i do gabinetu wszedł mężczyzna. - Witam - powiedział. - Hej - odrzekła Sandra May i odruchowo wstała, przypominając sobie jednocześnie, że na wiejskim Południu kobiety rzadko wstają, aby powitać mężczyzn. Pomyślała też: Ależ moje życie się zmieniło w ciągu tych sześciu miesięcy. Zwróciła uwagę, tak samo jak w zeszły weekend, kiedy się poznali, że Bill Ralston właściwie nie jest przystojny. Miał kanciastą twarz i niesforne włosy, a choć był szczupły, nie wyglądał na zbyt wysportowanego. No i ten akcent! W zeszłą niedzielę, kiedy stali na tarasie ośrodka sportowo-rekreacyjnego, który w Pine Creek uchodził za ekskluzywny, uśmiechnął się do niej i powiedział: - Co słychać? Jestem Bill Ralston. Z Nowego Jorku. Jak gdyby nie zdradzał tego nosowy ton głosu. "Co słychać?". Takiego powitania raczej nie słyszało się od miejscowych. - Proszę wejść - powiedziała. Podeszła do kanapy, zapraszając go gestem uniesionej dłoni, by usiadł naprzeciw niej. Idąc na swoje miejsce, Sandra May patrzyła w lustro, nie odrywając wzroku od jego oczu, i za uważyła, że ani razu nie zerknął na jej ciało. To dobrze, pomyślała. Zdał pierwszy test. Usiadł i rozejrzał się po gabinecie, patrząc na wiszące na ścianie zdjęcia, których większość przedstawiała Jima na polowaniu al bo podczas wypraw na ryby. Znów przypomniała sobie tamten dzień, tuż przed Halloween, głos funkcjonariusza policji stanowej w słuchawce, w którym brzmiał nieszczery smutek. Pani DuMont... Bardzo mi przykro, że muszę panią o tym zawiadomić. Chodzi o pani męża... Nie, nie myśl teraz o tym. Skup się. Dziewczyno, masz poważne kłopoty, a ten człowiek może być jedyną osobą na świecie, która potrafi ci pomóc. 778 W pierwszym odruchu Sandra May chciała podać Ralstonowi kawę lub herbatę, ale natychmiast się powstrzymała. Była teraz prezesem firmy i od tego miała pracowników, aby zajmowali się takimi
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|