[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Shmi Skywalker pokiwała że zrozumieniem głowa, jednakże na jej twarzy, spod maski rezygnacji, błysnął promyczek nadziei. Anakin instalował właśnie przewody w przekaznikach mocy, gdy na podwórku zjawiła się grupa jego przyjaciół: starsi chłopcy Kitster i Seek, mała Amee oraz Wald, Rodianin. Młody Skywalker oderwał się na chwilę od pracy, żeby przedstawić im Padm'e, Jar Jara i R2- D2. Ojejku, prawdziwy robot astromechaniczny! zachwycił się Kitster i gwizdnął z podziwu. Ale masz farta! Anakin wzruszył ramionami. To jeszcze nic stwierdził z duma. Jutro startuję w wyścigu Boonta. Kitster rozdziawił usta i odgarnął niesforny kosmyk z czoła. Co takiego? Na tym czymś? Ten złom jeszcze nigdy nie wzbił się w powietrze rzekł Wald i szturchnął Amee porozumiewawczo. To śmieszne, Annie. Tyle lat już przy nim dłubiesz zauważyła Amee z niesmakiem. Pokręciła główką. Nie poleci. Anakin zamierzał powiedzieć coś na swoja obronę, ale uznał, że lepiej będzie milczeć: niech sobie myślą, co chcą, już on im pokażę. Chodzcie, zagramy w piłkę zaproponował znudzony Seek, zbierając się do odejścia. Jak się będziesz tak upierał, Annie, to się kiedyś doigrasz. Seek, Wald i Amee pobiegli w swoją stronę, naśmiewając się z Anakina, ale Kitster był jego najbliższym przyjacielem i wiedział, że jak mały Skywalker mówi, że coś zrobi, to należy go traktować poważnie. Został wiec z Anakinem. Oni się nie znają powiedział cicho. Anakin uśmiechnął się do niego w podzięce, gdy wtem zauważył, że Jar Jar grzebie coś przy energozłączu lewej turbiny, odpowiedzialnym za synchronizację pracy silników. Uśmiech znikł z jego twarzy. Hej, Jar Jar! krzyknął. Zostaw silniki w spokoju! Pochylony nad sterczącą płytką Gunganin, przyłapany na gorącym uczynku, podniósł wzrok. Moja? Anakin oparł ręce na biodrach. Jeżeli wepchniesz rękę w wiązkę, zdrętwieje ci na ładnych parę godzin. Jar Jar skrzywił się, cofnął dłonie i splótł je za plecami, po czym przytknął dziób do płytki. Niemal natychmiast strzeliła iskra, a Binks odskoczył jak oparzony i złapał się za pysk, wlepiwszy w chłopca pełne niedowierzania spojrzenie. Zdrętwiał! Moja nie czuć! wymamrotał Jar Jar. Język wysunął mu się bezwładnie z dzioba. Język gruby! To bolało! Anakin tylko pokręcił głową i wrócił do instalowania uzwojenia. Kitster przyglądał mu się w napięciu, bez słowa. Nawet nie wiesz, czy uda ci się go uruchomić rzekł wreszcie marszcząc brwi. Uda się odparł Anakin nie podnosząc głowy. Qui-Gon stanął obok niego. Chyba najwyższy czas się o tym przekonać stwierdził i podał chłopcu pękaty cylinder. Wez ten akumulator. Zaopatrzyłem się w niego dziś rano; Watto z pewnością mniej go potrzebuje, niż ty. Jedi uśmiechnął się kącikiem ust, na wpół rozbawiony, na wpół zażenowany sytuacją. Anakin doskonale znał wartość daru, choć nie miał ani ochoty, ani zamiaru wypytywać Qui-Gona jak wszedł w jego posiadanie. Rozpromienił się cały. Tak jest! wykrzyknął i wskoczył do kabiny. Wcisnął akumulator na miejsce w pulpicie i przesunął włącznik w pozycje ON . Nałożył stary, wgnieciony kask i rękawice. Jar Jar, który cały czas kręcił się w pobliżu jednego z silników, włożył właśnie rękę w wylot dopalacza i nie mógł jej wyjąć. Przerażony zaczął podskakiwać w miejscu, klapiąc odrętwiałym dziobem. W ostatniej chwili Padm'e zwróciła na niego uwagę, jak wymachuje rozpaczliwie wolną ręką i wyciągnęła go spod dysz silników na ułamek sekundy przed tym, jak Anakin uruchomił zapłon. Z dopalaczy buchnął ogień i oba radon-ulzery zagrzmiały basowo, coraz głośniej i coraz wyższym tonem, aż Anakin odpuścił przepustnice i odgłos ustabilizował się na poziomie gardłowego dudnienia. Widzowie podnieśli radosną wrzawę, a pilot pomachał im w odpowiedzi. Shmi w milczeniu stała na ganku, zapatrzona w bezkresną dal. O zmierzchu blask słońc Tatooine znaczył niebo złotem i szkarłatem, wypełniając horyzont powolnym, wdzięcznym przypływem. Powoli nadciągała noc, nieboskłon ciemniał i pierwsze gwiazdy rozbłysły w górze niczym kryształowe ostrza. Planeta zamierała. Ostatnie promienie słońc zamigotały na kadłubie małego transportowca, który z Morza Wydm zmierzał wprost do Mos Espy. Miał tępy dziób, odgięte w tył skrzydła i zakrzywione do wewnątrz stateczniki. Trzymał się nisko nad ziemią, przeskakiwał nad kamiennymi iglicami i występami, zanurzał się w doliny. Przypominał skradającego się drapieżnika, nocnego łowcę. I szukał ofiary. Przebywszy morze piasku wylądował na szerokim skalnym płaskowyżu, skąd
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|