[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powietrze. Ziemia mnie chciała, jej ramiona usiłowały mnie pochwycić. Nie mogłam się wiecznie opierać. Znów się potknęłam. Tym razem nie dałam rady się podnieść. Szłam dalej na czworakach. Szarpałam koszulkę, zdzierając ją z siebie - musiałam coś zrobić, cokolwiek, by się ochłodzić. Potem zdjęłam buty. Zostawiłam je za sobą na piasku. A potem szorty. Aatwiej było czołgać się w bieliznie. Udało mi się nawet wstać i przejść kilka kroków, zanim znowu upadłam. Potem leżałam na piasku, twarzą do słońca, usiłując oddychać. Wszystko było takie jasne i białe. Przekręciłam się na plecy. Musiałam się ruszać. Wcisnęłam palce pod gumkę majtek i zsunęłam je. Kilka metrów dalej rozpięłam stanik. Czołgałam się naprzód. Piasek drapał mi skórę, ale to mogłam wytrzymać. Było mi chłodniej. Jakoś udało mi się stanąć na nogi. Ledwo, ale udało się. Moje ciało chwiało się, głowa zakreślała kręgi w powietrzu. Mucha wleciała mi do nosa, rozpaczliwie poszukując wilgoci. Czułam, jak lezie dalej. Potem przyleciały kolejne. Roiły się i siadały na mnie, jakbym już była padliną. Miałam je w uszach i w ustach, między udami. Na odgonienie ich zużyłabym zbyt wiele energii. Zamiast tego zrobiłam krok. Zwiat zawirował. Przez chwilę niebo było czerwone, piasek niebieski. Zamknęłam oczy. Zrobiłam kolejny krok. Skupiłam się na odczuwaniu ziarenek piasku pod stopami - gorących, ale nie ostrych. Szłam tak, naga, ślepa i pokryta muchami, po omacku. Nie wiedziałam już, dokąd idę. Nic już nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że się poruszam. Jakiś czas pózniej znów upadłam. Wtedy zrozumiałam, że już nie wstanę, cokolwiek bym robiła. Turlałam się na piasku, wcisnęłam w niego twarz. Chciałam być zwierzęciem, zakopać się głęboko, bardzo głęboko. Kopałam, usiłując wciągnąć swoje ciało pod powierzchnię, dotrzeć do chłodu. Ale wypociłam z siebie już całą siłę. Wszystko wypłynęło. Piasek wszystko wchłonął. Leżałam tam, na pół zakopana w piasku. Zamknęłam oczy przed słońcem i zapadłam się w głąb. Najpierw zapadły się palce stóp, potem nogi, ciało, w końcu głowa... w dół, w głąb, głęboko pod piasek. Spadałam między ziarenka. Spadałam przez ziemię i skałę, przez zwierzęce tunele, korzenie drzew i maleńkie owady, dalej, aż dotarłam na drugą stronę. Leżałam w swoim łóżku, w domu. Oczy miałam zamknięte, ale słyszałam, jak ludzie rozmawiają. Telewizor był włączony. Poznałam głos jednego z prezenterów. - A dzisiaj Londyn ma do czynienia z niezwykłą pogodą - mówił. - Kolejna nadzwyczajna fala gorąca. Kołdrę miałam podciągniętą aż do samej szyi. Nie mogłam jej zsunąć. Była jakby przyszyta do mojej poduszki, dusiła mnie gorącem. Czułam, jak pot zbiera mi się w dole pleców, osiada na włosach. Czułam jakiś zapach. Kawa. Mama była w domu. Nasłuchiwałam jej. Stukała czymś w kuchni i nuciła jakąś głupią melodię. Chciałam iść do niej, ale nie mogłam wydostać nóg spod kołdry. Stopy kopały tylko w jej bok, byłam w pułapce. I oczy wciąż miałam zamknięte, jakby zaklejone. Zaczęłam wrzeszczeć: - Mamo! Chodz tu! Ale ona nie przychodziła. Tylko nuciła głośniej. Mimo to wiedziałam, że mnie słyszy. Kuchnia była obok mojego pokoju, a ściany cienkie. Znowu zawołałam: - Mamo! Pomocy! Na chwilę przestała stukać, niemal słuchała. Potem nastawiła radio, jakąś muzykę klasyczną, zagłuszając mój głos. Rzucałam się, usiłując wydostać się z łóżka. Ale nie mogłam niczego chwycić. Nocnego stolika nie było tam gdzie zwykle. Obok łóżka nie stało nic. Wciąż wrzeszczałam do mamy o pomoc. Ale ona tylko coraz głośniej nastawiała radio. A potem, nagle, zrozumiałam, dlaczego nie przychodzi. Zaszyła mi oczy i przyszyła mnie do łóżka. Chciała mnie uwięzić. Następnie poczułam, jak z materaca wyciągają się ramiona. Uniosły się z obu stron i owinęły wokół mojego brzucha, splatając się pośrodku. Były silne i brązowe, całe podrapane. Przeciągnęły mnie przez materac, odciągnęły od pozszywanej pościeli. Przeciągnęły mnie przez podłogę mojego pokoju, betonowe fundamenty domu i przez ciemną, miękką ziemię pod spodem. Tam mnie już tylko obejmowały, tuląc do piersi ziemi. Kiedy się obudziłam, było chłodno. Wręcz za chłodno. Na całym moim ciele leżały płachty ociekające wodą. Z każdej strony warczał wentylator. Na moim czole leżała flanelka, woda kapała mi z niej na policzki. Obróciłam się trochę. Kiedy to zrobiłam, całe ciało mnie zapiekło, a jedna ze szmat spadła mi z ramienia, odsłaniając mocno poparzoną skórę. Była ona czerwona i plamista, z pęcherzami tu i tam. Bez flanelki moje ramię natychmiast znowu zrobiło się gorące. Twoja ręka sięgnęła więc po szmatkę, podniosła ją i położyła mi z powrotem na ramieniu, delikatnie wyciskając wodę na skórę. - Dziękuję - szepnęłam; mój głos ledwo się wydobywał z obrzmiałego gardła. To jedno słowo bolało mocniej, niż mógłbyś sobie wyobrazić. Pokiwałeś głową, a potem oparłeś ją na boku łóżka, kilka centymetrów od mojego ramienia. Zasnęłam. Kiedy się obudziłam po raz kolejny, trzymałeś przy moich wargach kubek. - Pij - zachęcałeś mnie. - Twoje ciało tego potrzebuje. Odsunęłam się od ciebie, zakasłałam. Ból przeszył moje kończyny. To było tak, jakby skóra pękała mi przy każdym ruchu, a rany się otwierały. Spojrzałam w dół. Przykrywało mnie cienkie prześcieradło. Pod spodem byłam naga, przynajmniej tak mi się zdawało. Moja skóra była zbyt obolała, żebym mogła mieć pewność. Ale czułam, że nie mam już na sobie zimnych szmat. Spróbowałam poruszyć nogami, lecz były uniesione, przywiązane do łóżka miękkim materiałem. Pociągnęłam. - Miałeś tego nie robić, obiecałeś - szepnęłam. Wycisnąłeś flanelę, kapiąc wodą na moje czoło. - Masz poważne poparzenia - powiedziałeś. - Musiałem podnieść ci nogi, żeby zmniejszyć opuchliznę. Wiem, co mówiłem. - Podszedłeś do moich stóp, uniosłeś trochę prześcieradło, żeby na nie spojrzeć. - Jak chcesz, to je odwiążę. Szybko się goi. Kiwnęłam głową. Delikatnie chwyciłeś moją prawą stopę. Odwiązałeś ją i opuściłeś na materac. To samo zrobiłeś z drugą i obie przykryłeś prześcieradłem. - Chcesz więcej chłodnych szmatek? - spytałeś. - Boli cię coś? Znowu pokiwałam głową. Wyszedłeś z pokoju, bose stopy przyklejały ci się do drewna. Spojrzałam na sufit, wypróbowując kolejne części ciała, sprawdzając, która z nich boli najbardziej. Usiłowałam poskładać wszystko do kupy. Uciekałam. Zapadałam się w piasek. A potem? Ty tam byłeś. Czułam, jak obejmują mnie twoje ramiona, podnoszą, przytulają. Szeptałeś coś - czułam twój oddech na karku, twoją dłoń na czole. Podniosłeś mnie delikatnie, jakbym była listkiem, którego nie chciałeś zgnieść. Niosłeś mnie dokądś. Ja zwinęłam się w twoich ramionach, mała jak kamyczek. Ochlapałeś mnie wodą. A potem nic. Czarna dziura. Nic więcej. Wróciłeś ze szmatkami moczącymi się w misce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|