[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siedemdziesiątych czy inną muzyką, od której zwiędną im uszy. Przyłączamy się do nich, by wirować, i po chwili również gwiazdy wirują bez niczyjej pomocy. Dean trzyma mnie za ręce. - Niesamowita z ciebie kobieta. Troszkę kręci mi się w głowie. - No cóż - mówię, siląc się na skromność - I will survive. Jakoś przeżyję. - Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. - Sprawdza, czy wszyscy dobrze się bawią. - Chodz ze mną - mówi i prowadzi mnie z dala od obozu w gęstą wszechogarniającą ciemność. Oddalamy się od bezpiecznego zgrupowania błękitnych namiotów - w smolistej ciemności nie ma po nich nawet śladu -zostawiając za sobą śpiew i śmiech, które unoszą się w powietrzu, gdy idziemy brzegiem rzeki, aż wreszcie jesteśmy zupełnie sami. - Tutaj - mówi Dean i pomaga mi wdrapać się na kamienisty brzeg. Przechodzimy przez rzekę, przeskakując z głazu na głaz. Nigdy w życiu nie byłam tak aktywna fizycznie i cieszę się, że mój wzrok zdążył przystosować się do ciemności. Nie boję się, bo silne ręce Deana prowadzą mnje i podtrzymują. Gdy docieramy na drugą stronę, znajdujemy się w zatoczce, do której wejścia bronią ogromne głazy. Wchodzimy ostrożnie, a skalne ściany wznoszą się po obu stronach. Paprocie i ociekająca wodą roślinność tworzą wysoko nad naszymi głowami baldachim. Powietrze jest nieruchome i ciepłe, przesycone ciężką wonią mokrych liści. - To moje tajemne miejsce - mówi Dean. - Jestem jedyną osobą, która wie o jego istnieniu. - Naprawdę? - No... - Nawet w ciemności dostrzegam jego bezczelny uśmieszek. - Ja i kilkudziesięciu nepalskich wieśniaków. Rewanżuję się uśmiechem. Dean mnie obejmuje. - Przez cały dzień chciałem to zrobić - mruczy mi do ucha. Wzdycham i odprężam się. - Ja też. Nasze usta się spotykają i całujemy się wygłodniali. - Rozbierz się - poleca Dean. Być może dostrzega, że ze zdziwieniem unoszę brwi, bo zaczyna się głośno śmiać. - Zaufaj mi. Jesteś tu bezpieczna. Nikt tu nie przychodzi w nocy. - Znowu się śmieje. - Oprócz mnie. Czuję dreszcz podniecenia. - Dobrze. - Niezgrabnie zaczynam rozpinać koszulę. - Chodz - mówi Dean. - Pomogę ci. Poddaję się, gdy zdejmuje ze mnie ubranie, jednocześnie okrywając pocałunkami. Sam zrzuca ciuchy i stoimy nadzy. Wtedy gestem wskazuje, żebym szła za nim. Mijamy kolejne skały, aż wreszcie docieramy do niewielkiej polany, gdzie czeka na nas czyste lustro wody. Z jego powierzchni unosi się para. - Matko jedyna, to niesamowite. - Wiedziałem, że ci się spodoba. - To genialne! Dean bierze mnie za rękę i prowadzi do wody. Moje mięśnie marzą o jej dotyku. - Och, jest taka ciepła. Mój kochanek dołącza do mnie. - To naturalne gorące zródło. - Boskie. - Wieśniacy korzystają z niego w dzień, ale teraz mamy to miejsce tylko dla siebie. Razem unosimy się na wodzie i Dean bierze mnie w ramiona. Całuję go, kosztując wodę z jego ust. - Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Znów mnie całuje, długo i mocno, a potem odgarnia z czoła mokre włosy. - Podobno ma magiczne właściwości lecznicze. - Mmm, wiesz - mówię z uśmiechem - już czuję to uzdrawiające działanie. Rozdział czterdziesty siódmy Neve wróciła z Mediolanu. Stwierdzenie, że panowała między nimi szczególna atmosfera, byłoby niedopowiedzeniem. Gdyby ich stosunki jeszcze bardziej się ochłodziły, Jake musiałby włączyć centralne ogrzewanie na pełną moc. Najwyrazniej takie nastroje stanowią specjalność tej relacji. Miał czas, by zastanowić się, co powiedzieć, a jednak nie zdołał ułożyć w głowie słów w sensowne zdania. Neve wpadła cała w uśmiechach koło dziesiątej i kiedy nie zareagował, nadęła się i teraz rozpakowywała w sypialni walizkę. Czuł irracjonalną potrzebę wtargnięcia tam i przejrzenia brudów w koszu z praniem, by wykryć na bieliznie ślady nielegalnych kontaktów z Alekiem. Czy do tego go doprowadziła? Kiedy Neve wróciła do pokoju, Jake udawał, że ogląda telewizję. Otworzyła lodówkę, szukając czegoś do jedzenia. Celowo nie zrobił zakupów, na złość, a to nie jest dobry znak w związku, prawda? Lyssa zawsze twierdziła, że aby związek przetrwał, trzeba bardziej troszczyć się o szczęście drugiej osoby niż o własne. Teraz zrozumiał mądrość jej słów i zdawał sobie sprawę, że je zlekceważył. W geście pojednania wyłączył telewizor i podszedł do marmurowego kuchennego blatu. Przysiadł na barowym stołku i obserwował Neve, która przygotowywała sobie przywiędłą sałatę z zeschniętymi resztkami sera pleśniowego. Ignorowała Jake'a w wystudiowany sposób. - No i jak było w Mediolanie? - zapytał. Neve przestała szukać wśród liści sałaty tych bez zbrązowiałych brzegów i podniosła wzrok. - W porządku. W Mediolanie było w porządku. - Podobało im się to, co zaproponowałaś? - Owszem - odparła sztywno. - Byli pod wrażeniem mojej pracy. Jake poczuł, że aż się skręca. - A Alec? Też był pod wrażeniem twojej pracy? Neve milczała. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że Alec jedzie z tobą? - Bo wiedziałam, że dokładnie tak zareagujesz. - Nie pomyślałaś, że potrafię dodać dwa do dwóch, kiedy dowiem się, że nie ma go w biurze? Neve z urazą wydęła wargi. - Czy był w twoim pokoju, kiedy zadzwoniłem? Kolejne zawahanie. - Tak. - A co tam robił? Neve otworzyła lodówkę i wyjęła prawie pustą butelkę białego wina. Machnęła nią w stronę Jake'a. Pokręcił głową, chociaż myśl o czymś mocniejszym do picia była kusząca. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Neve przełknęła wino. - To nie twoja sprawa, Jake. - Sądzę, że jednak moja. Co to było, pózne spotkanie służbowe? Doradzał ci w sprawach zawodowych? - Natychmiast przestań - ostrzegła Neve. - Nie masz prawa mnie przesłuchiwać. - Nie przesłuchuję cię. - Jake starał się zachować rozsądek. Było to trudne, bo w ogóle nie miał na to ochoty. - Chcę po prostu wiedzieć, czy sypiasz z kimś jeszcze. - To nie ma nic wspólnego z tobą. - Neve, właśnie spędziłaś kilka dni poza domem z innym mężczyzną. Uważam, że mam prawo wiedzieć. Neve gwałtownie uniosła głowę. - Nie sądziłam, że umawialiśmy się na wyłączność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|