[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tam nic o tym, że zaczął on swoją karierę jako przemytnik diamentów. Piloci niszczyciela ewakuowali się przednim włazem i czym prędzej skierowali się do jachtu. Mieli po temu dodatkowy powód. Wychodząc, uruchomili zapalnik czasowy ukrytej na pokładzie niszczyciela bomby gazowej. Jej wybuch miał pomóc w odwrocie głównej grupy. Zasadniczy plan przewidywał szybkie opanowanie ślizgaczy, zabranie diamentów i ucieczkę do jachtu. Goodnight zorganizował już cały łańcuch dalszej ewakuacji przez porty kosmiczne na kolejnych światach. Aup powinien być dość obfity, aby opłacić zarówno wynajem obu statków, jak i dwudziestu kosztownych zawodowców. I powinno jeszcze wystarczyć na porządną emeryturę. Albo przynajmniej uczciwy wypoczynek do następnego skoku, jak realistycznie dopowiadał w myślach Goodnight. Każdy z najemników miał w hełmie wyświetlacz odliczający sekundy. Rozkazy przewidywały, że po pięciu minutach wszyscy mają wycofać się na jacht. Niecałą minutę po ich lądowaniu Cerberus uaktywnił pułapkę zastawioną w porcie dzięki informacjom 116 od zdrajcy. W ślizgaczach nie było żadnych diamentów. Gdy ich drzwi stanęły otworem, ze środka wyjrzały lufy broni trzymanej przez ukrytych tam ochroniarzy. Wszyscy oni usłyszeli na odprawie, że nie ma potrzeby brać żywcem. Płyta portu nie dawała prawie żadnej osłony, zatem połowa z dwudziestu zginęła już w pierwszych chwilach. Podwójny agent, któremu obiecano ocalenie życia i sowitą nagrodę, padł plackiem na beton i zapalił czerwoną świecę dymną. Cerberus, chociaż był znany z niedotrzymywania słowa, tym razem zamierzał pewnie nawet się wywiązać, ale dwóch nazbyt podnieconych akcją strzelców zapomniało całkiem, o co chodziło z tym czerwonym dymem. Specjalnie władowali w to miejsce kilka serii. Goodnight miał tylko kilka sekund, aby pojąć, co się dzieje. Gdy dotarło doń, że to pułapka, wszedł czym prędzej w tryb szybki. Jako bester przemknął przez płytę, klucząc między pociskami i pojazdami. Przykucnął na chwilę za jednym ze ślizgaczy i wrzucił do środka granat. Potem pobiegł do parku, zostawiając za sobą komplet martwych podwładnych. Mikrofon na zewnątrz hełmu przekazywał narastające wycie syren. W obecnym stanie odbierał je jako basowe pomrukiwanie. Obezwładniwszy dwóch strażników, wbiegł do terminalu. Po drugiej stronie jacyś gliniarze zdążyli nawet wyciągnąć dłonie do kabur, ale ich też minął. W niecałą minutę dotarł do parku. W tej samej chwili niszczyciel eksplodował, przy czym powstała wielka chmura dymu. Goodnight nie wspomniał nikomu o ukrytej bombie, zatem eksplozja zaskoczyła ludzi Cerberusa, którzy 117 zastygli na chwilę zdezorientowani. Chas wskoczył na pokład jachtu, zaklął pod nosem nad swoim miękkim sercem i poczekał chwilę na pilotów niszczyciela, którzy dobiegli na miejsce zaraz po nim. Krzyknął, żeby natychmiast startować, ale z jego ust wydobyła się tylko seria pisków, przypominająca wypowiedz małego gryzonia. Dopiero wtedy zorientował się, że wciąż jest w trybie szybkim, wyszedł więc z niego i powtórzył polecenie. Jeden z pilotów jachtu wytrzeszczył na niego oczy, ale po chwili sięgnął do sterów. Zatrzasnęła się śluza, zawyły silniki. Jednostka wystartowała niemal pionowo i wzleciała stromym torem ku niebu. Podmuch przedwcześnie uruchomionego głównego napędu usmażył na frytkę pewnego starszego pana, który codziennie zaglądał do parku, żeby pogapić się lubieżnie na dziewczynki grające w piłkę ręczną na otoczonym zielenią stadionie. Była to jedyna cywilna ofiara całego zamieszania. Goodnight zignorował pytania, którymi zarzucała go cała czwórka pilotów, oraz wilczy głód, który zaczynał właśnie odczuwać. Był to zwykły skutek besterskiego przyspieszenia funkcji organizmu. Wciągnął powietrze i opadł na fotel antyprzeciążeniowy. Miał nadzieję, że wystarczy mu zaskórniaków, aby zapłacić chociaż lotnikom. Chyba coś przeoczyłem podczas przygotowań wykrztusił. Potem zaczął się zastanawiać, co to właściwie mogło być. 118 18 Friedrich von Baldur zaklął po nosem. Dopadli go, chociaż po prawdzie sam ściągnął ich sobie na głowę. Było ich czworo, sami zawodowcy. Gdyby nie był tak próżny, aby zapewniać Chambersa, że może samym nazwiskiem ściągnąć dość chętnych do gry i tracenia kredytów w tutejszych kasynach... Ale niestety był. Gdyby chociaż przewidział nieprofesjonalne podejście Cerberusa, gotowego dopaść kogoś z przyczyn osobistych. .. Niestety nie wziął tego pod uwagę. Turniej został nazwany Pierwszym Dorocznym Turniejem Pokerowym von Baldura. Gracze rzeczywiście zjawili się w obfitości. Wśród nich i tych czterech zawodowców, którzy tworzyli, jak się okazało, całkiem nieoficjalną i nielegalną drużynę. Podczas wstępnych rozgrywek siedzieli cicho i dopiero potem pokazali, co potrafią. Przewodził grupie mężczyzna wyglądający na uczonego. Jego partnerką była niezwykle atrakcyjna kobieta. Trzeci był obserwatorem, czwarty zaś zapewniał obstawę. Szwendał się wszędzie, udając lekko pijanego, przyglądając się innym graczom, zwłaszcza zaś ich dłoniom. Kombinacja w zasadzie nie do pobicia. Von Baldur powinien był od razu się domyślić. W końcu sam stosował podobną taktykę. 119 Oczywiście mieli swój system sygnalizacji. Gdy Friedrich nabrał podejrzeń, przejrzał uważnie materiał z kamer Wielkiego Oka systemu monitoringu, w który wyposażone było każde kasyno, zamontowanego pod sufitem. Sprawdził go niemal klatka po klatce, ale zespół był dobry. Von Baldur nie był w stanie odczytać ich szyfru, ani nawet go zidentyfikować, brakło mu więc podstaw, aby zaalarmować kierownictwo, sugerując usunięcie tej czwórki z turnieju. Mieli też dobrą legendę. Główny gracz był sponsorowany przez inny hazardowy świat, nie mogli go więc wyrzucić ot tak, bez jakiejś naprawdę ważnej przyczyny. Von Baldur przeszukał ich pokoje. Byli prawie czyści. Tyle że we wszystkich paszportach widniały wklejki informujące, że cała czwórka, oczywiście przypadkowo i niezależnie, odwiedziła niedawno Alegrię VI, planetę, na której mieściła się centrala Cerberusa. Friedrich dodał dwa do dwóch i otrzymał cztery oraz przyspieszone bicie serca. W kolejnych rozgrywkach zespół radził sobie coraz lepiej. Von Baldur niekoniecznie. Zbyt wiele uwagi poświęcał niechcianym gościom i choć na razie z nimi nie grał, nie mógł się należycie skupić na tym, na czym powinien. W końcu uznał, że pora się zmobilizować i zająć tym, co chwilowo było najważniejsze. Tak trafił do finału, w którym spotkał się z graczami Cerberusa oraz dwoma innymi starymi wygami. Jedna z tych ostatnich osób po prostu miała szczęście, druga rzeczywiście była dobra. Co do zawodowców, gdyby nie sytuacja, Freddie gotów byłby 120
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|