[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jego sarkazm zdołał wywołać cień uśmiechu na twarzy Davida. - Przepraszam, to była tylko taka figura retoryczna. - Przeprosiny przyjęte - powiedział doktor Marvin. Otoczył stół zabiegowy parawanem i wziął od pielęgniar ki strzykawkę. - Proszę się teraz nie ruszać. David prawie nie poczuł, kiedy lekarz wbił igłę w jego plecy, Cara jednak wyglądała tak, jakby miała zamiar zaraz się rozpłakać. - Kochanie, może poszukasz łazienki i zmyjesz sobie tę krew z rąk? - zwrócił się do niej. - Czy to znaczy, że nie chcesz, żebym tu była? - Skąd. Mówię tylko, że nie musisz tu siedzieć. Znów się rozpłaczesz, a to naprawdę tylko drobiazg. - Jesteś pewien? - Jestem. - Ale zaraz wrócę - zastrzegła się jeszcze, znikając za parawanem. - Tak... - mruknął doktor Edwards. - Masz na imię David, prawda? David kiwnął głową. - Czym dokładnie się zajmujesz? - Właściwie jestem już na emeryturze. Czas trudnej miłości 309 - Hm, rozumiem. A co robiłeś wcześniej ? David nie odpowiedział. Doktor Marvin Edwards podniósł na niego wzrok, ale na widok wyrazu jego twarzy spróbował innego tematu. - Jesteś tu tylko przejazdem czy planujesz zostać dłużej? Gdy David znów nie odpowiedział, lekarz chrząknął. Ten facet zdecydowanie nie był gadułą. No cóż, Marvin Edwards nie miał nic przeciwko temu. - To może trochę zaboleć - ostrzegł, sięgając po skalpel. - Frances, przygotuj opatrunek. Pielęgniarka wprawnie zatamowała strumień krwi. Lekarz zrobił jeszcze jedno nacięcie, a potem wziął do ręki przyrząd, który zdaniem Davida bardzo przypominał pęsetę, jaką on sam chciał się posłużyć w pierwszej kolejności. Po kilku delikatnych szarpnięciach haczyk wyszedł. - No i już - stwierdził Marvin. - Zdezynfekuj to, Frances, a ja zaszyję. David poczuł na plecach dotyk zimnego płynu, ale nic ponadto. Znieczulenie nadal działało. Lekarz założył szwy, patrząc na jego twarz. Zauważył, że pacjent trzyma się prosto, po wojskowemu, i że nawet nie mrugnął okiem podczas całego zabiegu. Skojarzyło mu się to z pewnym sierżantem, którego serdecznie nie znosił. - Kim właściwie jesteś? - zapytał jeszcze raz. David westchnął. Jak, do diabła, miał odpowiedzieć na takie pytanie? Naraz przypomniał sobie, jak w podobnej sytuacji zachowała się poprzedniego dnia Cara. 310 Sharon Sala - Nazywam się David Wilson. - Znałem Carę i jej męża przez wiele lat, ale nigdy nie słyszałem, żeby o tobie wspominali. - Nie wątpię w to. To nie była odpowiedz, której Marvin oczekiwał. - Posłuchaj, ja nie jestem wścibski - westchnął dok tor. - No, dobrze, być może trochę tak. Cara jest wdo wą, a wdowy bywają łatwym celem. Nie chciałbym, żeby... David wziął głęboki oddech i skoczył na głęboką wodę. - Czy znasz Bethany, córkę Cary? - Oczywiście. Odbierałem porody wszystkich jej dzie ci. Trzy porody... - Jestem ojcem Bethany. Szczęka doktora Marvina Edwardsa opadła, ale tylko na krótką chwilę. - Przepraszam. Nigdy nie słyszałem, żeby wspomina li, że... - Myśleli, że nie żyję. - Przez tyle lat? David wzruszył ramionami. - Wtedy wydawało mi się, że to najlepsze wyjście. Nagle doktor Marvin Edwards zobaczył wszystko w nowym świetle. Przerażające blizny na ciele pacjenta. Jego tajemniczość. Wojskowa postawa, i do tego jeszcze przypuszczenie, że nie żył. Jego spojrzenie stało się bardziej przenikliwe. - Byłem lekarzem w Wietnamie - powiedział cicho. David drgnął. - Musiałeś być wtedy dość młody. Czas trudnej miłości 311 - Tak. Wielu z nas było za młodych, nieprawdaż? David pohamował impuls, by rozejrzeć się dokoła w poszukiwaniu podsłuchu. Naraz uświadomił sobie, że to już nie ma znaczenia. W tym kraju żyło wielu weteranów, a on teraz był po prostu jednym z nich. Skinął głową. - Sam zginąłeś czy Wujek Sam ci pomógł? David znów poczuł się zaskoczony przenikliwością lekarza. - Ta część mojego życia jest już zamknięta - powie dział. - Zamierzasz zostać tu dłużej? - Niczego nie pragnąłbym bardziej - westchnął David. Marvin uśmiechnął się i wyciągnął do niego rękę. - W takim razie witaj w domu, żołnierzu. David uścisnął wyciągniętą rękę i po ruchu warg doktora widział, że ten coś jeszcze mówi, ale nie docierało do niego ani jedno słowo. Nigdy nie myślał o sobie jak o człowieku pozbawionym własnego kraju, ale tak było. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że nigdy właś ciwie nie wrócił z Wietnamu. Ta myśl wstrząsnęła nim do głębi. - No, już - dodał po chwili Marvin, kończąc ostatni szew. - Grasz może w golfa? Było to najżyczliwsze pytanie, jakie David usłyszał od kilkudziesięciu lat, i nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Radzenie sobie z codziennym życiem było trudniejsze, niż sądził. - Nie, właściwie nie... już dawno... nie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|