[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wdziwsza ojcowska duma. Ja natomiast trzęsę się, że lada chwila któryś z nich spróbuje jakiegoś efektownego rzutu tą naszą dziwną piłeczką. Oddycham z ulgą, kiedy Dayiel wraca do Berta, a potem do mnie. Pachnie tytoniem, potem i, dałabym sobie głowę uciąć, oregońskim świerkiem. , W końcu zbierają się do wyjścia. Bert musi jeszcze wrócić do szkoły, więc daje im klucze od mieszkania. Od tych drzwi, do któ rych trzeba wspinać się po metalowych, kręconych schodkach. Bert zagląda do mnie jeszcze przed samą kolacją, w drodze do domu. Byli z Willsem w pizzerii, ale nie widział się z kum plami. Boję się myśleć, co też ci buszmeni zrobili z naszym małym, uroczym gniazdkiem pewnie rozpalili ognisko na podłodze w saloniku, żeby się ogrzać. Około dziewiątej, zaraz po ostatnim karmieniu, Bert dzwoni do mnie z domu. Wciąż nie ma wiadomości od swoich kolegów. Umówili się, że pokaże im miasteczko, poza tym miał nadzieję, że kiedy będzie z nimi, uchroni ich od popadnięcia w jakieś tara paty. Dotąd jednak żaden z nich się nie pojawił. Chryste, Kate, żeby tylko się w coś nie wpakowali. Kiedy poczują bluesa, mogą być naprawdę niebezpieczni. 55 Nie przejmuj się nimi, Bert. To są już duzi chłopcy i nie odpowiadamy za nich. Po prostu połóż się. Przypilnuj, żeby Wills napił się przed spaniem gorącego mleka. To mówiąc, odkładam słuchawkę. Zaraz potem zasypiam. Następna rzecz, która dociera do mojej świadomości, to jakiś potworny rumor, wrzaski i nawoływania. Mam wrażenie, że ktoś coś skanduje, ale nie mogę zrozumieć, co. W tym momencie budzi się Day. Nadstawiam ucha. WOODMAN! Ktoś wykrzy kuje: WOODMAN! WOODMAN! O Boże! Z miejsca domyślam się, kto to taki. Co robić? Dzwonię po pielęgniarkę. Zaraz przybiega i jest niesamowicie przejęta. Tłumaczę jej po niemiecku, żeby wpuściła jednego, tyl ko jednego, i przyprowadziła do mojego pokoju. Siostrzyczka wytrzeszcza na mnie oczy. Powtarzam więc, tylko jednego. Nur eins. Wybiega na korytarz. Nie wiem, dlaczego wybrała akurat tego. Gdy go wprowadza do mojego pokoju, widzę, że jest kompletnie pijany. Może to był jedyny, który jeszcze trzymał się na nogach. Stoi, a przynajmniej usiłuje stać, przy moim łóżku, opiera się o nie, kolebie do tyłu i do przodu, głowa mu się kiwa na wszystkie strony. Nie rozumiecie, że to szpital? Nie możecie tu wejść. Co wam strzeliło do głowy? Przygląda mi się. Próbuje coś powiedzieć, ale dopiero za trze cim razem udaje mu się wydobyć z siebie zrozumiałe dzwięki. Klucz... zgubiliśmy klucz. O mało nie wybucham śmiechem. Tego już za wiele. Sięgam do mojej torebki leżącej na nocnym stoliku koło łóżka. Dlaczego nie poszliście do mieszkania? Bert miał klucz. Znowu mija dłuższa chwila, zanim daje się słyszeć bełkotliwa odpowiedz. Poszliśmy. Nikogo nie było. Wołaliśmy. Nikt nie otwierał. Wierzę mu. Bert potrafi spać w niewyobrażalnym hałasie. Jak ktoś się wychował koło tartaku, to potem nie zwraca uwagi na byle stukanie. Daję mu klucz. Tylko nie zgub! Znasz drogę? 56 Taaa. Teraz wszystko gra, jak mamy klucz. Zciska go w sztywno wyciągniętej ręce jak złoty samorodek znaleziony pod kamieniem. W takiej pozie maszeruje do drzwi. Nie chce mi się wierzyć, że to najbliżsi przyjaciele Berta. Kiedy następnego dnia w przerwie obiadowej przyjeżdża Bert, nie muszę nawet nic mówić. Oni mu już wszystko opowiedzieli. Bert zasłania się obiema rękami; wygląda jak policjant zatrzymu jący samochody na skrzyżowaniu. Już po wszystkim, kochanie. Wszyscy cię bardzo przepra szają. Są już w pociągu do Heidelbergu. Najpierw jadą do Mona chium, a potem dalej. Wiem, że uważasz ich za bandę dzikusów, ale to naprawdę wspaniali chłopcy. Po prostu zmogło ich to nie mieckie piwo. Wyciągam do niego ręce i Bert podchodzi do mnie. Bije od niego pierwotna siła mieszkańców dziewiczych puszczy. Jestem taka szczęśliwa, że jesteśmy razem. Chciałabym już być w domu. Kiedy wracam, mieszkanie tonie w kwiatach. Moje przyjaciółki przygotowały nam jedzenie na cały tydzień i włożyły wszystko do lodówki. Wystarczy podgrzać. Pierwsze dni w domu spędzam w łóżku, wstaję tylko do toalety. Kiedy się czuję na siłach, bawię się z Dayiel. Taka z niej już bystra dziewuszka, wszystkiemu się uważnie przygląda. To jak nowy początek. Obliczam, że za siedem lat będę miała następne dziecko. W ten sposób każdym z tej trójki będę mogła się zajmować tak, jakby to było jedyne dziecko. Poza tym starsze będą już dość duże, żeby mi pomóc. Wszystko sobie zaplanowałam. Czegoś jednak nie przewidziałam. Rozdział IV Dayiel jest aniołkiem, ale ma też w sobie diabełka. Kiedy koń czy trzeci miesiąc, zaczyna mnie gryzć podczas karmienia, a nie ma jeszcze ani jednego zęba. Bert uważa, że to zabawne, a ja, że Dayiel robi to specjalnie, aby go rozśmieszyć. Staje na czworakach zaraz jak tylko opanowuje sztukę prze wracania się na brzuszek. Kołysze się w przód i w tył, śmieje się na głos i ma taką zadowoloną minę, jakby właśnie obrabowała bank. Opracowuje swój własny sposób raczkowania nie na czworakach, ale na rękach i stopach i buszuje po całym mie szkaniu jak mały piesek. Nic, co znajdzie się w zasięgu jej rączek, nie jest bezpieczne. Staram się schować wszystko, co mogłaby zniszczyć, ale Dayiel zawsze okazuje się sprytniejsza. Nigdy nie przesypia całej nocy, budzi się trzy albo cztery razy. Nakarmiona chce się bawić. Nawet kiedy ma już sześć miesięcy, śpi mniej niż osiem godzin na dobę. Tak bardzo kocha życie, że nie lubi zamykać oczek. Jakby coś przeczuwała. Bert i ja zamieniamy się w automaty do opieki nad niemowlę, ciem. Na zmianę wstajemy do Dayiel. Pózniej pozwalamy jej spać w łóżku między nami. Wydaje mi się, że nic jej tu nie grozi, ale Dayiel znajduje sposób, żeby się stąd wydostać. Tej nocy, kiedy robi to po raz pierwszy, czuję nagle, że Bert szarpie mnie za ramię. Kate, gdzie jest Day? Jestem wpółprzytomna. Nie wiem, może któreś z nas przeniosło ją do jej łóżeczka? Ja nie. 58 Bert zrywa się z materaca. Po chwili wsuwa głowę do naszego pokoju. Tam jej nie ma! Siadam, teraz już naprawdę wystraszona. Może jest u Willsa. Może zabrał ją do swojego łóżka, kiedy płakała. Wyczołguję się z materaca na podłogę i wstaję. Potwornie boli mnie głowa. Bert biega po korytarzu. Coraz bardziej się boję. Gdzie, u licha, w zamkniętym mieszkaniu może się podziać nie mowlę? Może coś jej się stało? Wtedy słyszę śmiech Berta i zaraz potem śmiech Dayiel. Są w łazience. Day siedzi pod prysznicem i bawi się zabawkami do kąpieli. Wiem, że bardzo lubi się kąpać, to jedno z jej ulubionych zajęć, ale żeby w środku nocy, po ciemku i bez wody? Dayiel pokazuje paluszkiem na kurki chce żebyśmy odkręcili wodę. Jest brud na i przesiusiana. Bert pochyla się i zaczyna ją rozbierać. Day wciąż wskazuje na kurki. Okay, Day. Tylko ten jeden raz. Ale żadnych więcej kąpieli o trzeciej nad ranem. Zrozumiano? Dayiel uśmiecha się i klapie rączkami o podłogę kabiny pry sznicu jak wówczas, kiedy jest tam woda. Bert, nie będziesz miał mi za złe, jeśli wrócę do łóżka? Jestem wykończona i strasznie boli mnie głowa. Jasne, już cię tu nie ma, dziecino. Zmykaj do łóżka i po staraj się zasnąć. Może po kąpieli uda mi się ją położyć. Kurczę, zanosi się na to, że jutro będę baaardzo niemiłym panem od ma tematyki. Odkręca wodę. Słyszę, jak szumi, kiedy idę do naszego pokoju i kładę się do łóżka. Nie wiem, kiedy Bert wraca do mnie; mo żliwe, że w ogóle nie wraca, ponieważ kiedy budzi mnie płacz Dayiel, nie ma go już w domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|