Strona główna
 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gwiazdziste, straszliwe oczy zwierzęcia rozszerzyły się, ukazując nieskończoną głębię kosmosu.
Zimną. Bardzo zimną i mroczną. Wirowały w niej konstelacje o nazwach znanych tylko samemu
Stwórcy.
Troy poczuł zawrót głowy. Miał wrażenie, że za moment utonie w tym czarnym wszechświecie i
nigdy już nie odzyska zdrowych zmysłów.
Z trudem spuścił wzrok i zagapił się na wielkie, żelazne kopyta depczące niebieską trawę.
Ja chrzanię, pomyślał z niechętnym podziwem. Drań jest lepszy niż MacArthur. I bohaterski
generał Custer. Chyba wydawał rozkazy już jako embrion w brzuchu klaczy.
Srebrny koń przestąpił z nogi na nogę tylko po to, żeby pokazać, z jakim impetem opada olbrzymia
podkowa.
- Noc rozstrzygnie tajemnice. Zechcecie udać się z nami do stanicy, prawda? Z przyjemnością
ugościmy was tym, co mamy najlepszego - w tonie uprzejmego głosu dał się wyczuć cień grozby.
No, nie wątpię, zrozumiał Troyden. Coś mi się zdaje, że znów jestem w niewoli. Tym razem u
cholernych chabet, większych niż mamuty i zupełnie zakręconych. Całkiem jak Guliwer. Co za
odmiana. Oby tylko nie przyszło im do łbów mnie skopać. Nigdy już nie ujrzałbym Kansas, Toto.
Zerknął na Dirsa.
Pielgrzym, pierwszy raz odkąd Harlows pamiętał, wydawał się naprawdę wkurzony. Ale nie
zaprotestował choćby słowem. Patrzył na Tabun z gniewem i nienawiścią, niczym żmija na stadko
ichneumonów.
A wierzchowce wyraznie wyczuwały tę niechęć, bo szczerzyły płaskie, żółte zęby i ze złością
waliły nogami o ziemię.
- Ruszajmy - nakazał stanowczo koński pułkownik.
Konie natychmiast otoczyły więzniów zwartym, eleganckim szykiem. Para zaraz znalazła się z tyłu,
dwie pozostałe flankowały boki. Dowódca podążał przodem. Zamknięty w ciasnej, żywej klatce
Troy czuł się tak, jakby podróżował z dinozaurami.
Mijały godziny, a oni maszerowali, nie zwalniając tempa. Bez odpoczynku, bez wody, bez
batoników energetycznych, czy choćby uprzejmej pogawędki. Rokowania. nie wydawały się więc
najlepsze. Wszystko wskazywało na to, że konie za wszelką cenę chcą dotrzeć, do bazy przed
zmrokiem.
Czas beztroskiego biwakowania i niespiesznej wędrówki definitywnie dobiegł końca.
Słoneczny Wędrowiec, jak co wieczór, spąsowiały od śmiertelnej obrazy, postanowił schować się
za horyzontem, a Troy, zdrowo wyciągając nogi, pomyślał, że ani chybi, a znowu ma przesrane.
* * *
Stanica okazała się ogromną, kamienną budowlą o małych oknach i drzwiach przystosowanych
chyba do wprowadzania czołgów. Wyglądała trochę jak porzucony kościół albo chałupa szkockiego
górala o wzroście yeti. W ostatnich blaskach słońca czerwieniała niczym stodoła, w której
popełniono morderstwo.
Na dziedzińcu kręciło się kilka koni. yrebaki, złotawe niby karabinowe łuski, brykały w turkusie
traw. Starsze rumaki z ciekawością obracały łby, patrząc na przybycie oddziału.
Srebrny dowódca zatrzymał się, nie wkroczywszy do hali.
- Zawołajcie Antaresa - rozkazał. - Nie wahajcie się, nawet jeśli medytuje. To poważna sprawa.
Wspaniale, pomyślał Harlows. Mamy tu jeszcze dalajlamę z ogonem, który pewnie umie
lewitować nad żłobem i odnalezć ścieżkę oświecenia w garści owsa. Ale fajnie. Tylko zdziwniej i
zdziwniej.
Na podwórcu dało się natychmiast wyczuć poruszenie. Stłumione rżenie, parsknięcia, nerwowe
grzebanie nogą. Nie czekali jednak długo, a w progu ukazał się koński bramin. Był stary. Z
pewnością starszy niż Ojczulek Czas. Długa, biała sierść wisiała w skudlonych strąkach, na
wychudłych bokach rysowały się bruzdy żeber, nogi, opuchłe w stawach, były nieustannie przygięte,
jakby koń spędził całe życie klęcząc. Aeb trzymał jednak dumnie, a wąski pysk zachował szlachetną,
garbonosą linię. Tylko oczy wydawały się puste, zasnute srebrnym bielmem jak oślepione lustra.
Witaj, mistrzu, powiedział sobie w duszy Troyden. Mogę ci mówić Brumby?
- Nie, synu. Nie możesz - odezwał się pogodnie starzec, a pod Troyem ugięły się kolana. -
Nazywam się Antares. Oczywiście, czytam w twoich myślach. Nie mylisz się. Widzę też twoje serce,
jakbyś się zastanawiał. Wciąż świeci niczym żarówka, wedle trafnych słów mego przyjaciela. A
teraz zbliż się i schwyć mnie za grzywę. No już, śmiało. To nie rodeo, Jakubie. Nie mam zamiaru
brykać. Rozpadłbym się chyba na strzępy. Sierżant Piechoty Morskiej nie boi się przecież bardzo
starego konia, prawda?
Sierżant Piechoty Morskiej bał się jak diabli, ale spełnił polecenie. Kosmyk siwej grzywy okazał
się delikatny i miękki niczym pajęczyna.
- A teraz Księżycowy Deneb i wy, moi bracia - ozwał się Antares mocniejszym głosem -
przypatrzcie się uważnie drugiemu z przybyszów i powiedzcie, co widzicie! Zapada już noc, pora,
gdy pod uważnym spojrzeniem opadają nawet najtrwalsze maski. Patrzcie, dzieci! Nie lękajcie się
prawdy! Pamiętajcie. Zwiatło lgnie do światła, a ciemność do ciemności!
Przez kilka sekund konie stały nieruchomo, jak tknięte nagłym paraliżem. Przypominały posągi, z
których zeszli na chwilę szacowni, spiżowi jezdzcy, żeby zjeść kolację. Ich grzbiety i grzywy lśniły
w zapadającym mroku, niczym pomalowane odblaskową farbą.
Pierwszy stanął dęba Księżycowy Deneb. Zerwał się ze strasznym wizgiem, bijąc w powietrzu
kopytami.
- Iiiiiiiii! - brzmiał ostry, pełen wściekłości kwik.
A potem pozostałe rumaki porwały się do boju.
- Iiiiiiii! - rozbrzmiewał, wibrował szalony krzyk.
- Iiiiiiiii!
- Iiiiiiidddrr!
- Iiiiiidr!
- Idr!
Rany boskie, pomyślał osłupiały Troy. Rany boskie!
Bo Dirs, poczciwy, sympatyczny Dirs, już nic przypominał pielgrzyma spieszącego do domu w
górach. Stał się nagle szczupłym, ciemnowłosym mężczyzną o ostrych rysach wykrzywionych
drwiącym uśmieszkiem. Harłows pamiętał tę twarz. Pamiętał ze snu. I oczy, z pozoru czarne i
głębokie, a naprawdę wystrugane z polerowanego drewna, martwe i nieruchome, niby gałki od
staroświeckich mebli. Takie same, jakimi spoglądał teraz na niego niedawny towarzysz.
Ale jednocześnie, gdzieś w tym samym miejscu i czasie, lecz jakby za zasłoną nocnego majaku, Idr
był również olbrzymem utkanym z mroku. Zdawało się, że to jego cień, ogromny i otchłanny jak
piekło, powstał, aby zlać się w jedno z nosicielem.
I ten gigant, ta straszliwa istota zasłaniająca całe niebo, nosiła piekło w sobie, tożsama z nim,
wspólna, zawierająca wszystkie widome i ukryte elementy zła, w jakiejś koszmarnej odwrotności
Boskiej Trójcy.
Był więc Idr, i monstrualny cień Idra, i Inferno, połączone razem, nierozerwalne.
- %7łegnaj, wrogu - odezwał się, patrząc gładkimi, drewnianymi gałkami wprost w zrenice
Troydena. - Teraz już mogę odejść, spokojny, że dotarłeś tam, gdzie powinieneś. Można rzec,
przeprowadziłem cię przez mrok tego świata, abyś mógł dotrzeć do światłości. Miło było cię poznać,
naprawdę. Twoje serce jak żarówka i niezbyt rozgarnięty umysł. Teraz już rozpoznamy się nawet w
najgęstszej ćmie.
Na jeden prawie niezauważalny moment, upiorne oczy pękły, wysuwając dwa blade, zielonkawe
pędy, które schowały się natychmiast, niczym język jaszczurki- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl


  •  Podstrony
     : Indeks
     : 292. Macomber Debbie Synowie Północy 01 Narzeczona dla brata
     : Ruiz ZafĂłn Carlos Książę Mgły 02 Pałac Północy
     : Brown Sandra Jesteś mi winna noc poślubną
     : Cabot Meg Pośredniczka 06 Czwarty wymiar
     : Jayne_Ann_Krentz_ _Noc_poślubna
     : Cartland Barbara Wezwanie z północy
     : MLEKO_WYKLADY POŁOZNICTWO
     : Korona Północy tłumaczenie nieoficjalne
     : Vivien Dean Boys of the Zodiac Aries R
     : ChroniclesofAvonlea
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coolinarny.opx.pl
  •  . : : .
    Copyright (c) 2008 Poznając bez końca, bez końca doznajemy błogosławieństwa; wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem. | Designed by Elegant WPT