Strona główna
 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cała ich familia. Mają w środku komin, na którym nieustanny trwa
ogień; luft tylko jeden do mieszkania służy za okno i drzwi. Miewa do
tego jeszcze każde małżeństwo namiot z futer jelenich, lampę od
dwóch garncy wydrążoną z kamienia; nalewają wieloryba tłustością, w
miejsce knotu kładą mech wysuszony. Ta lampa pali się kilka dni,
oświeca i ogrzewa razem: przy niej kobiety odbywają wszelkie swe
roboty i szycia. Mężczyzni zaś robią małe pastki na sobole i po kilka-
dziesiąt ich narobiwszy, biorą psy, zapas żywności i na długi czas odłą-
czają się na polowanie sobolów, które łowią następującym sposobem.
Wiedząc gdzie ich jest największe mnóstwo, stawiają pastki na
drzewach z pieczoną rybą; soból przeskakując z drzewa na drzewo tra-
fia na pastkę, spieszy do ryby i zostaje w niej ujęty. Zostawiwszy pastki
samym sobie przez kilkanaście dni, myśliwi idą z psami między cedry,
wypędzając sobole na drzewa i biją z łuków tępymi strzałami, mierząc
w sam łeb, żeby skóry nie popsuć. Przychodzą pózniej do swoich pa-
stek, wybierają zapadłe sobole i z tą zdobyczą wracają do domu, gdzie
gromada różnych kupczyków z wódką, tytuniem i innemu cackami na
nich czeka. Te kupczyki za nic prawie nabywają prześliczne sobole,
lecz uczęstowawszy ich i zabrawszy zdobycz muszą uciekać, bo Kam-
czadale odurzeni trunkiem gotowi im życie odebrać.
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
55
Pogrzeby Kamczadałów. Nakładają wielkie stosy suszonych ce-
drów trzy lub cztery sążnie wysokości od ziemi, i kładą na to niebosz-
czyka, wszystkie faworytne jego sprzęta, zbroje łuki, strzały i łyżwy.
Szamanka czyli Sybilla z rozpuszczonymi włosami, w dziwacznym
ubiorze, trzymając w jednym ręku palmę, w drugim ogień, z rykiem
niedzwiedzim rozpędzona bieży ku stosowi i zapala. Okropny to widok
gdy zacznie dochodzić ogień umarłego; kurczy się i rusza, a po spale-
niu Sybilla popioły rozsiewa odsyłając je Bogom.
Niektóre narody chowają umarłych do kloców wielkości człowieka,
odrębują okrągłe drzewo z korą, wydrążają jak człek może się scho-
wać, druga połowę nakrywszy, rozpierają w lasach między dwa drzewa
pobliższe, niczym nie uwięzując, które wiekami stoją.
U Kamczadałów największe nieszczęście i głód, gdy morze nie wy-
rzuca wieloryba, co się rzadko zdarza. Wieloryby zbliżywszy się do
brzegu, już nie mogą się wrócić na morze, bo cała forsa balansu ma się
do ziemi. W najpózniejszą jesień największe bywają szturmy, porywają
bałwany morskie wieloryby bliski brzegów, łomią je i miotają nimi po
kilkanaście razy; zabrawszy je z brzegu, znowu na brzeg unoszą i wy-
rzucają. Tu dopiero następuje wielkie ukontentowanie dla Kamczada-
łów; którzy z całej kolonii zbierają się, nakładają wielki ogień i zaczy-
nają naprzód losy rzucać między sobą, komu jaka cześć ma się dostać
wąsów od wieloryba. Najpotrzebniejsze są dla nich te wąsy, których
używają do obwodu łuków, na łyżwy dla siebie i na podbicie sanek.
Bywa czasem, że nie mogąc się zgodzić, zabijają jedni drugich.
Pózniej zaczynają transzerować wieloryba, odwalając ogromne bryły
tłustości, gdyż w nim mięsa jest mało. Tłustość ta służy im przez całą
zimę do oświecania mieszkań. Czas długi minie, nim oni wieloryba
rozbiorą i przewiozą. Zaczyna już śmierdzieć, wiatry morskie unoszą
na ziemię te smrodliwe zapachy, co niedzwiedzie poczuwszy idą sta-
dami za owym wiatrem, nie zbliżając się nagle, ale po kilkadziesiąt
kroków postępując i wstrzymując się Kamczadale różnie ich straszą,
nakładaniem wielkich ogniów i krzykiem, lecz oni na to nie dbając co-
raz bliżej przystępują tak, że mieszkańcy zmuszeni są opuszczać zdo-
być i uchodzić do swoich siedzib. Potem niedzwiedzie wpadłszy, już
kończą wieloryba z pomoca tysiącznych morskich czajek. Po upływie
dwóch dni same już tylko widać kości, z których wybierają pacierze
grzbietowe i zawożą do osad na fundamenty domów.
W niższej Kamczatce znajduje się roślina, z której wódkę pędzą.
Podobna jest cokolwiek do kopru naszego, wysoka na dwa łokcie od
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
56
ziemi; a grubości palca wielkiego u ręki. Roślinę tę zrzynają i w do-
mach na słońcu wędzą. Sok jej tak jest mocny, że za dotknięciem bąble [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl


  •  Podstrony
     : Indeks
     : Klementyna z Tańskich Hoffmanowa dziennik franciszki krasinskiej
     : Susan Sontag Odrodzona. Dzienniki. tom 1
     : 032 Romantyczne podróşe Wells Angela Romans po Duńsku
     : Ĺťeromski Stefan Dzienniki t 4
     : Ĺťeromski Stefan Dzienniki t 6
     : Brzechwa Pan Kleks 02 Podróşe pana Kleksa
     : dziennik Br
     : Mather Anne Podróş do Rio
     : Denison Janelle Podróş do szczęścia
     : Kotowski Krzysztof Krew na Placu Lalek
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • numervin.keep.pl
  •  . : : .
    Copyright (c) 2008 Poznając bez końca, bez końca doznajemy błogosławieństwa; wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem. | Designed by Elegant WPT