[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wer ukryty pod ubraniem. A ona stawiała czoło zagrożeniu uzbrojona tylko w swoje piękno. Czasami jednak zbyt wielkie piękno może stać się niebezpieczne. Gdyby zgromadzeni w ogro� dzie ludzie poznali prawdę o niej, w jednej chwili z oczarowa� nych owieczek zmieniliby się w żarłoczne bestie. Nie zwracał uwagi na inne kobiety, które zagadywały i uśmie� chały się do niego. %7łałował tego, co powiedział Debbie. Chciałby znalezć się z nią sam na sam i wszystko naprawić. Ona jednak rozdawała uśmiechy na prawo i lewo, ani razu nie patrząc w jego stronę. Nadchodził wieczór. Goście rozchodzili się powoli i niknęli w domu, by przebrać się na wieczorne przyjęcie. Przyjeżdżali także następni zaproszeni. czytelniczka scandalous 118 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI Debbie, we wspaniałej wieczorowej kreacji, witała miejsco� wych dygnitarzy i notabli. Pierwsza część kolacji przebiegła uroczyście. Wygłoszono nawet kilka toastów na cześć Lucky'ego jako dobroczyńcy lo� kalnej społeczności. Lucky uśmiechał się i lekko kiwał głową. Pózniej były tańce. Młody człowiek nazwiskiem Danvers nie odstępował Debbie ani na krok. Miał cuchnący oddech, opowia� dał nieprzyzwoite dowcipy i nieustannie usiłował zajrzeć jej za dekolt, przyciskając ją w tańcu o wiele za mocno. Próbowała zwrócić jakoś na siebie uwagę Lucky'ego, ale bez skutku. Lucky pogrążony był w rozmowie. Gdy orkiestra umilkła, Debbie na� tychmiast zeszła z parkietu. - Zatańczmy jeszcze - poprosił Danvers, uśmiechając się przy tym głupawo. - Chciałabym bardzo, ale mam obowiązki także wobec in� nych gości - wymówiła się, popychając go w kierunku baru. - Ale... Nim zdążył zaprotestować, Debbie dopadła sączącego wodę mineralną pana Simpsona. - Panie Simpson! - wykrzyknęła radośnie. - Obiecałam pa� nu taniec, pamięta pan? - Oczywiście. - Mały człowieczek w mig zorientował się w sytuacji. - Już miałem się o to upomnieć. - Dziękuję za ratunek - powiedziała, gdy znalezli się na par� kiecie. - Zaczynało to już być dokuczliwe. - Nigdy nie zostawiam kobiety w potrzebie - roześmiał się. - Cóż za wspaniały wieczór! Jednak w moim wieku swawola bywa cokolwiek męcząca. Jeśli pani wybaczy, po tym tańcu wycofam się do swego pokoju. Odprowadziła go do holu i patrzyła, jak wspinał po schodach. Obróciła się na pięcie i wpadła wprost na Danversa. - Nie teraz - powiedziała. - Muszę zajmować się gośćmi. - Ja też jestem gościem - przypomniał jej. - Możesz zajmo� wać się mną, ile tylko chcesz. - Spojrzał na nią pożądliwie i nagle objął ją mocno. Debbie szamotała się gwałtownie. czytelniczka scandalous WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI 119 - Pusz... czaj... mnie - wydusiła, z wysiłkiem powstrzymu� jąc się przed zastosowaniem któregoś ze znanych jej ciosów, mogących odebrać mu przytomność na resztę wieczoru. On jednak nie słuchał. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko grać niewinną panienkę. Nabrała głęboko powietrza i krzyknęła rozpaczliwie: - Ratunku! Lucky, na pomoc! Zrobiło się zamieszanie. Rozległ się tupot wielu stóp i nara� stający gwar podniesionych głosów. Po chwili Danvers leżał powalony gwałtownym ciosem. Z wściekłym grymasem Lucky podniósł go i bił raz po raz. - Będziesz tego gorzko żałował... Słowom tym towarzyszył potężny cios. - Nikt nie ma prawa dotknąć Silver. Mówiąc to, znów uderzył Danversa. - Zrozumiałeś? Danvers mamrotał coś przerażony tym, co zobaczył w oczach Lucky'ego. Debbie nie polubiła go zbytnio, ale nie mogła patrzeć spokojnie na to, co się działo. Chwyciła Lucky'ego za rękę i dy� sząc ciężko, powiedziała: - Och, Lucky, kochanie. Jak to dobrze, że mnie pilnowałeś. - Oczywiście, że cię pilnowałem, najdroższa. A teraz zajmę się nim. - Zostaw go - prosiła. - Nienawidzę przemocy. Od tego... robi mi się niedobrze. - Zachwiała się, padając Lucky'emu w ra� miona. - Nie zaprzątaj swojej ślicznej główki tymi sprawami - sze� pnął. Zatrzepotała rzęsami. - Przy tobie nie boję się niczego, Lucky. - Objęła go mocno. - Nie odchodz. - Jake! - Słucham, proszę pana? - Zabierz stąd tego śmiecia i załatw go. - Wygląda na to, że pan sam już go niezle załatwił, szefie. czytelniczka scandalous 120 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI - Powiedziałem, załatw go! - W spojrzeniu Lucky'ego był bezlitosny chłód. - Tak jest, szefie. Jake wywlókł Danversa na zewnątrz. Doskonale wiedział, o co chodziło Lucky'emu. Danvers też. Przez cały czas jęczał cicho. - Zamknij się! - warknął Jake. Z przenośnego telefonu odbył krótką rozmowę i po pewnym czasie przed gospodarczą bramę posiadłości podjechał cicho sa� mochód. Jake czekał już tam niecierpliwie z przychodzącym wolno do siebie Danversem. Samochód zatrzymał się i ze środka wysunęła się głowa Man� nersa. - Powiedziałeś, że masz coś dla mnie, Jake. - Jego - wskazał Danversa. - To jeden z ludzi Drivera. Luc� ky kazał mi go zabić, więc chyba skłonny będzie zeznawać. Tylne drzwiczki otwarły się i Danvers zniknął wewnątrz auta. Jake pomógł mu w tym potężnym kopnięciem. - To za Debbie - powiedział z nienawiścią. -I masz szczę� ście, że prawo pozwala mi tylko na tyle. czytelniczka scandalous ROZDZIAA DZIEWITY - Danvers nie żyje. Jake to naprawdę solidny gość. Nie zo� stawił żadnego śladu. Nawet ciało zniknęło. Debbie z całej siły przyciskała ucho do drzwi oddzielających jej pokój od sypialni Lucky'ego, by nie uronić ani słowa. Lucky rozmawiał właśnie przez telefon. - Wszystko gotowe na spotkanie. Jutro w nocy, w bibliotece. Nie... jutro w nocy. Co? Tak, wiem... Mówiłem mu to samo. Ale on nie chce zmienić terminu. Mamy wiele spraw do zała� twienia. Stuknęła odkładana słuchawka i zza drzwi słychać już było tylko niewyrazne szmery. Ubrała się jak mogła najszybciej i wyszła z pokoju. Chciała natychmiast odszukać Jake'a i powtórzyć mu podsłuchane wia� domości. Wpadła na niego u podnóża schodów. Właśnie wcho� dził do domu. Nim jednak zdołała się odezwać, usłyszała za sobą głos Lucky'ego. - Hej, Silver - wołał - sądziłem, że zaczekasz na mnie. Odwróciła się i powiedziała rozdrażniona: - Kochanie, skończył się mój ulubiony lakier do paznokci. Jake musi zawiezć mnie do miasta. Lucky przecząco pokręcił głową. - Przepraszam, złotko, nie mam teraz żadnego wolnego sa� mochodu - powiedział. - Brian wiezie właśnie kogoś rollsem, a inne wozy pojechały po zaopatrzenie. Przecież i tak zawsze jesteś piękna. Poza tym... - uśmiechnął się - nawet nie zauwa� żyłbym zmiany lakieru. Roześmiała się i przesłała mu całusa. Jake z napięciem wpa� trywał się w szefa. Twarz lśniła mu od potu jak po ciężkiej pracy. czytelniczka scandalous 122 WSZYSTKIE TWARZE AGENTKI - Trzeba przynieść z piwnicy kilka skrzynek szampana - po� wiedziała Debbie. - Potrzebny mi jest do tego Jake: - Kochanie, Jake zrobi wszystko, co tylko zechcesz - odparł Lucky. - Zwietnie. - Uśmiechnęła się. - A więc tymczasem idę do sauny. Lucky pogłaskał ją po głowie i szepnął: - Doskonały pomysł, kochanie. Chcę, byś była dziś wieczo� rem wyjątkowo piękna. Będzie specjalna okazja. W odpowiedzi Debbie zdobyła się tylko na tajemniczy uśmiech. Cmoknęła Lucky'ego w nos i uśmiechnęła się chłodno do Jake'a. - Może zechciałbyś pójść już po te skrzynki? - powiedziała, ruszając przodem. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, pomyślała, rozbierając się i owijając olbrzymim białym ręcznikiem. Reszta zależy już tylko od Jake'a. W saunie było gorąco i parno. Wylała na rozpalone kamienie kubek wody z dodatkiem olejku o sosnowym zapachu i ułożyła się na szerokim, wygodnym materacu. Rozkoszowała się spoko� jem i ciepłem. Myślała o Jake'u.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|