[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wiem, Pete - powiedziała spokojnie. - Nie powinnam była robić panu wykładu. - Coś pani powiem... Na jego twarzy pojawił się chłopięcy uśmiech. - Nie mam zupełnie nic przeciwko temu, że robi mi pani wykłady. Ann uśmiechnęła się. "Jest taki miły" - pomyślała. Pewnego dnia jakaś kobieta będzie z nim bardzo szczęśliwa. 70 RS Dlaczego nie zakochała się w takim mężczyznie jak Pete Barron, zamiast obdarzać uczuciem Toma Callana? Dlaczego Tom nie potrafi być taki jak Pete? Maudie Quentin wstawała już o wschodzie słońca - dokładnie tak samo jak wówczas, gdy mieszkała jeszcze w górach. - Wczesny ranek jest najlepszą porą dnia! - zawołała pierwszego dnia w starym domu doktora Clellanda, gdy ujrzała w ogrodzie Ann, przysłuchującą się świergotaniu ptaków. Gdy teraz się ubierała, przypomniała sobie, co powiedziała jej wówczas Ann: - Maudie, sądzę, że powinna pani spać do ósmej. - A kto będzie przyrządzać pani śniadanie? - Ostatnio zawsze sama przygotowywałam sobie śniadanie. Poza tym mogę pójść do bufetu w szpitalu. Każdego ranka będę tam najpózniej o ósmej. - Nie pozwolę na to, by pani tam jadła! Maudie przypomniała sobie filiżankę kawy, którą piła tam w nocy, gdy wydarzył się wypadek. Kawa była tak gorzka i mocna, że jeszcze teraz myśląc o tym czuła, jak przewraca się jej żołądek. - Nie, w żadnym wypadku! Będzie pani grzecznie spożywać śniadanie tutaj. Nie może pani wychodzić z domu z pustym żołądkiem! Jed - myślała teraz - byłby z niej dumny. Uwielbiał obfite śniadanie. Z pewnością Ann również była zadowolona, że ma kogoś, kto się o nią troszczy i dba o to, żeby dobrze się odżywiała. 71 RS Maudie udała się do ogrodu. Zpiewały ptaki, a kwiaty starych krzewów różanych napełniały poranne powietrze wspaniałą wonią. Gdzieś w pobliżu słychać było gwizdanie rudzika. Maudie Quentin ściągnęła usta i odpowiedziała mu w podobny sposób - po raz pierwszy od czasu, kiedy przed czterdziestu laty opuściła Blue Hollow. Czuła się teraz tak, jak gdyby była młodsza o wiele lat. Wróciła do domu kuśtykając z nową energią, znalazła nożyczki i pospiesznie udała się z powrotem do ogrodu. Teraz znajdowała się znowu w kuchni. Czerwone róże, które zerwała wcześniej, układała w białej, porcelanowej wazie, przywiezionej wczoraj z Mobile wraz z innymi rzeczami Ann. W tym czasie zadzwonił telefon. Maudie podniosła słuchawkę. - Tak. Doktor Tyler jest w domu. - Już biorę słuchawkę - powiedziała Ann z drugiego aparatu w dużej sypialni, która należała kiedyś do doktora Clellanda. - Tu doktor Tyler. Oprócz cichego dzwięku, który wskazywał na to, że Maudie odłożyła w kuchni słuchawkę, Ann nic nie usłyszała. Jednak ktoś się z nią połączył; poznała to po lekkim drganiu, które zawsze znikało, jak tylko przerywano połączenie. - Tu doktor Tyler! - zawołała głośno. - Hallo! - Doktor Lankston, centrala. Te trzy słowa, chociaż ciche i niewyrazne, wskazywały na to, że był to telefon z Bayley-Memorial-Hospital. Telefonujący musiał 72 RS zauważyć, że słowa wzywające doktora Lankstona, które słychać było przez głośnik, mogą go zdradzić, więc odłożył słuchawkę. Ann wykręciła szybko numer centrali i poprosiła o połączenie z Bayley Memorial. Czyżby to był Tom? Jej serce biło jak szalone. Gdy kilka minut pózniej zgłosiła się telefonistka w Bayley Memorial, Ann powiedziała: - Tu doktor Ann Tyler. Czy to pani łączyła przed chwilą rozmowę z Blue Hollow? - Jak to? - Telefonistka zawahała się. - Tak, doktor Tyler. Ann zapytała ją, czy wie, kto zamawiał rozmowę. - Jestem tutaj od niedawna - wyjaśniła dziewczyna. - Niestety, nie rozpoznałam głosu. Mogę jednak zadzwonić na oddział pielęgniarek z szóstego piętra i zapytać, ponieważ właśnie stamtąd została zamówiona rozmowa. "Libby Porter" - pomyślała Ann. Albo Tom, który postanowił zadzwonić do niej razem z Libby w celu moralnego wsparcia. Zagryzła wargi. - Nie - wyszeptała ochrypłym głosem, ponieważ ucisk w gardle był tak silny, że miała wrażenie, iż się udusi. - Nie, dziękuję. To nie jest konieczne. 73 RS Steve Jonnard szybko podciągnął kołdrę do góry, gdy Ann i pielęgniarka oddziałowa weszły do jego pokoju. - Wcześnie przyszła pani dzisiaj - powiedział. - Co się stało, doktor Ann? Ma pani dużo pracy? Ann uśmiechnęła się. - Coś w tym rodzaju - odrzekła. Wolałaby, żeby pracowity dzień, a nie ten dziwny telefon był przyczyną tego, że wyszła z domu wcześnie i bez śniadania, nie zważając na protest Maudie. - Jeżeli będzie pani ponownie usuwała jakiemuś pacjentowi śledzionę, mogę mu przekazać, że robi to pani doskonale. Dotknęła lekko blizny, z której zostały już wyciągnięte nitki. - Właśnie patrzyłem na ranę, kiedy pani weszła. Wygląda dobrze, prawda? Założę się, że nie będzie nawet blizny! Ann i pielęgniarka śmiały się cicho z jego młodzieńczego optymizmu. - Blizna oczywiście pozostanie, może nawet na dłużej. Ale z biegiem czasu stanie się prawie niewidoczna - odpowiedziała Ann. Postawiła przy łóżku dużą, czarną torbę lekarską, prezent od ojca z okazji jej egzaminu. - Zaraz zobaczymy, czy możemy cię już dzisiaj odesłać do domu. 74 RS - Ojciec jest w kopalni. Nie przyjdzie tutaj przed trzecią. "Zjawi się zapewne dopiero wtedy, jak będzie po paru kieliszkach" - pomyślała Ann. - W takim razie - powiedziała - możesz jechać ze mną. Pokażesz mi potem, w którym miejscu trzeba skręcić. Steve Jonnard otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Jednak milczał. Ann oglądała ranę, która -ku jej zdumieniu - zaleczyła się szybko i dobrze. Godzinę pózniej znajdowali się już na drodze, między Blue Hollow a Christopher. Zimą droga ta była prawie nieprzejezdna. Steve zapytał: - Czy mój ojciec był u pani wczoraj wieczorem? Ann odwróciła się i spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Jak to? Nie! Dlaczego miałby się ze mną spotkać? Steve patrzył na drogę. - Kiedy weszła pani, tak zmieszana, do mego pokoju, pomyślałem, że może on był u pani - powiedział w końcu. - Można by się było tego po nim spodziewać wiedząc, jak był zły, gdy opuszczał klinikę. Ann rzuciła na niego kolejne, szybkie spojrzenie, a potem skupiła uwagę na wyboistej, pełnej zakrętów drodze. - Co go tak rozgniewało, Steve? Piękna chłopięca twarz Steve'a Jonnarda poczerwieniała. - On nie chce, żeby jakaś kobieta troszczyła się o mnie - teraz, gdy nie grozi mi już niebezpieczeństwo utraty życia. 75 RS - Ależ Steve! - zaprotestowała Ann, przerażona takim sposobem myślenia. - Jestem przecież lekarką! - Powiedziałem mu to. I to, że mógłbym umrzeć, gdyby pani nie było. On nigdy nie słucha -chyba tylko Harla Ammermana, Blaneya Falesa i innych kumpli. Ja jestem tylko jego synem -wszystkim, co pozostało mu po śmierci mamy! Skręcając w wąską drogę, którą wskazał Steve, Ann powiedziała przyjaznie: - Przykro mi, Steve. Zatrzymała samochód obok starego, zniszczonego domu i dodała: - Doktor Lanning opowiedział mi o śmierci twojej matki. To
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|