[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie gryzę - dodał - chyba że się mnie o to poprosi. Wejść na jego łódz? To niezbyt rozsądne, ale przecież wokół jest mnóstwo ludzi. Jedni przypłynęli, inni szykują się do wypłynięcia, co najmniej kilkanaście osób widziałoby, jak wchodzi na pokład. A bardzo chciała zobaczyć miejsce, w którym Sheila spędzała czas. - Chętnie. Obejrzę łódz i napiję się wody. Zmarszczył brwi, dziwiąc się, że tak łatwo wyra ziła zgodę. Potem uśmiechnął się szeroko. - Panno Cunningham, zapraszam do salonu. Przyrzekam, że będę się zachowywał najlepiej, jak umiem. Podał jej rękę, żeby ułatwić skok na pokład Lady Havana". - Nie zaczęłaś przypadkiem pracować w DEA? - zapytał. - Widzę przecież, że mi nie ufasz. Nadal trzymał jej dłoń. Nie wyszarpnęła jej, choć miała na to ochotę. Wreszcie puścił. - Martwię się o Sheilę. - Powiem ci wszystko, co wiem. Wskazał jej drogę do kabiny. Dane chciał uzyskać możliwie najostrzejszą fotografię Izzy'ego Garcii. Zrobił powiększenie twarzy, potem drugie i trzecie. En face, gdy Garcia schodzi na keję, z profilu, gdy podaje rękę turystce. Potem jeszcze fotografie przy oprawianiu ryb. Był cierpliwy, czekał na dobre, wyrazne ujęcie. Obserwował Izzy'ego, przy okazji rodzinę, która powróciła z nim z rejsu. Potem zobaczył Kelsey. Z włosami związanymi w koński ogon, w staniku od kostiumu kąpielowego, szortach i sandałach. Rozmawiała. W pewnej chwili dostrzegł ze zdumieniem, że Kelsey wchodzi do kabiny łodzi Izzy'ego. Widział to wszystko z ukrycia, jakie zapewniała mu kępa nadmorskich drzew. Nie spodziewał się, że ją tu zobaczy. I na pewno nie chciał się teraz pokazać Izzy'emu. Nie powinien, jeśli zachował choćby resztki rozsądku. 52 Stracił jednak z oczu Kelsey. A to niespodziewanie sprawiło, że rozsądek przestał się liczyć. Schował mały aparat do kieszeni i ruszył w kierunku przystani. Kelsey jest idiotką, pomyślał. W tej chwili jego niechęć do Izzy'ego Garcii przekształciła się w nienawiść. Choć pokonanie odległości do przystani i łodzi było kwestią chwil, pomyślał, że i tak Kelsey pozostanie sama z tym facetem stanowczo zbyt długo. Zobaczył, jak Izzy wychodzi na pokład. Odcumo-wuje. - Psiakrew! - zaklął i pobiegł. Lady Havana" odpływała już jednak od kei. - Zrobimy tylko małe kółko - wyjaśnił Izzy, kwitując uśmiechem jej przestrach. - Co najmniej dwadzieścia osób właśnie widziało, jak wchodziłaś na pokład - przypomniał - a ja mam następnych turystów za niecałą godzinę. W ten sposób nikt nam nie przeszkodzi. Będziemy mogli swobodnie roz mawiać. Wyszedł z kabiny. Nie uspokoiła się zupełnie, ale w sumie miał rację. Weszła tu w świetle dnia, na oczach wielu świadków. No i w końcu Izzy nigdy nie zrobił nic złego ani jej, ani nikomu, kogo znała. Chyba że... Sheila... Umiem pływać. W razie czego wyskoczę i dotrę do brzegu, powiedziała sobie. Poza tym chciała zostać w kabinie sama. Nie ma wiele czasu, a zawsze warto się rozejrzeć. Oczywiście, nie bardzo wiedziała, czego szukać. U Dane'a znalazła jednak kolczyk. Chociaż potrafił to wytłumaczyć, dowiedziała się jednak czegoś. Nawet więcej, niż chciałaby wiedzieć. A tutaj, na łodzi Izzy'ego... Telefon komórkowy. Szybko wyjrzała i zobaczyła, że Izzy jest zajęty na pokładzie. Nacisnęła kla- wisz, żeby zobaczyć zapisane numery. W torebce miała długopis i kartkę. Zaczęła przepisywać numery, zerkając ciągle w kierunku wyjścia. Musieli przepłynąć przez kotwicowisko, a to dawało jej co najmniej kilka minut. Znalazła numery Sheili, domowy i telefonu komórkowego. I inne. Cindy, Nate'a, Dane'a. Dane'a domowy i do biura przy US1, które wynajmował. Potem dalsze, nawet do jej domu. Zdziwiła się tak, że przerwała pisanie, ale tylko na chwilę. Nie znała połowy numerów kierunkowych. Usłyszała nad głową kroki. Izzy nadal manewrował, wyprowadzał łódz z kanału. Przepisywała gorączkowo, aby zdążyć jak najwięcej. Nie wiedziała nawet, czy pózniej odczyta swoje bazgrały. Usłyszała, że silnik zwolnił obroty. Szybko odłożyła telefon i rozejrzała się po kabinie. Proste pomieszczenie, załadowane częściowo sprzętem wędkarskim. Lodówka, mała kuchenka. Drzwiczki. Koje z gąbką po obu stronach. Podniosła klapę, wiedząc, że pod koją jest pusta przestrzeń, schowek. Znów sprzęt wędkarski, kilka metalowych skrzyneczek. Z czym? Kostium bikini, starannie złożony, sandały. Sheili? Torebka. Otworzyła. Szminka, długopis, mała plastikowa torebeczka z zielonkawobrązową substancją, przy- pominającą tytoń. Powąchała. Trawa. Puderniczka z inicjałami SEW. Sheila Elizabeth Warren. Silnik ucichł. Kelsey schowała szybko torebkę z powrotem, opuściła siedzenie. Oddychała jak po długim biegu, waliło jej serce. Pojawił się Izzy. - Woda sodowa czy piwo? - zapytał. - Poproszę o wodę. Zdziwiła się, słysząc własny głos. Spokojny, grzeczny. - A może colę albo oranżadę? Niestety, niemar-kowa. Za te rejsy nie dostaję tyle, żeby częstować turystów czymś lepszym. Poza tym, w takim upale, kto o to dba? Złapią rybę i są szczęśliwi. Połowa z tych gości nawet ryb nie jada. Lubią tylko je łapać, patrzeć, jak walczą i potem mówić, że ich jest największa. Jak to według ciebie świadczy o ludziach? - Większość chyba uważa, że duże ryby urodziły się po to, żeby polować na mniejsze. Rozrywają na kawałki egzemplarz ze swojego własnego gatunku przy najmniejszej oznace słabości. - Inaczej niż ludzie, co? - zapytał szyderczo. - Uważasz, że ludzie rozrywają innych na kawałki, gdy wyczują słabość? - zapytała. - Czy ja uważam? Po prostu to widziałem. Widziałem rewolucję na Kubie, to, co dobre, i co złe. Małe dzieci pomagały starszym ludziom, ci poświęcali się dla dzieci... Widziałem, jak człowiek wskoczył do morza po to, żeby przepełniona tratwa mogła płynąć dalej. Ale widziałem też faceta, który strącił z niej własną żonę, żeby samemu przeżyć. Wszystko to widziałem jako dziecko. Fakt, miało to chyba wpływ na moje opinie. - Więc wszystko, co komuś zrobisz, jest w po rządku, jeśli pomaga ci przeżyć? Roześmiał się. Podał Kelsey szklankę i usiadł na koi. Blisko. - Nie, to co robię, jest dobre, jeśli zaspokaja potrzeby innych ludzi. Powiedziałem ci już. Za- 53 spokajałem wiele potrzeb Sheili. Ale pomyśl o sobie, Kelsey. Taka ładna dziewczyna. I słodka. Tylko masz za mało luzu. To jest dobre, a to złe. Założę się, że nigdy nie przeszłaś przez ulicę na czerwonym świetle. Teraz pracujesz w agencji reklamowej. Chodzisz z klientami na obiady do najlepszych restauracji, głupich miejsc, w których do opisania talerza sałaty potrzebują co najmniej dziesięciu słów. Założę się, że mieszkasz w strzeżonym osiedlu i patrzysz na świat z góry. - Opowiesz mi o Sheili? - Znasz Sheilę. - Nie tak jak ty. - Racja. Lubię ją. Nie jest zarozumiała, wie, jak się zabawić. A bawiąc się, bierze co chce. Jeśli jakiś mężczyzna jej się podoba, podrywa go. Jeśli ma pieniądze i daje jej piękną biżuterię, to tym lepiej. Jeśli jest zazdrosny, śmieje się. Zamawia filet mignon albo hamburgera, pije szampana albo piwo, kocha się w wytwornym hotelu albo na piasku, w błocie, gdzie zechce. - Jak głęboko weszła w narkotyki? Białe zęby Izzy'ego błysnęły, gdy się uśmiechnął. - Czy bierze heroinę? Nie. A trochę dobrego haszu? Si. Ekstaza? Tak, Sheila jest zmysłowa. Widzisz, nie mam brylantów, które mógłbym jej dać, ale mam coś innego. Zwiat fantazji, no i oczywiście siebie. To, co oferuję, jest dobre. Bezpieczne narkotyki. - Nie ma bezpiecznych. - No właśnie, tu cię mam. Panna moralistka, mały, zadarty nosek. Powinnaś się nauczyć, czym jest dobra zabawa. Rozpuść włosy. Położył dłoń na jej kolanie. Odsunęła ją, spojrzała na niego ze zgorszeniem. To go rozbawiło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|