Strona główna
 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znacznym nie będąc może być zacnym; kiedy z przymileniem i prawie uniżonością patrzył w twarz
młodego Korćzyńskiego, a przy wzmiance o procesie z jego ojcem, którą nieuważnie uczynił Michał,
wąs najeżył i czoło groznie zmarszczył, widać w nim było naturę pełną cech z sobą sprzecznych,
którymi były: głębokie dla wyższego w świecie stanowiska poważanie i butna z własnej niezależności
duma, popędliwa gniewliwość i przebiegła filuterność, skołatanie troskami i trudami ubogiego życia, a w
facecjach, przysłowiach, przypowieściach wytryskająca jowialność.
- Aazarz mizerny - prawił - o bogaczowych pokojach wyśpiewywał: "Stołów, stołków obficie, i na
ścianach obicie!" W mojej chacie takoż pięknych pokojów nie ma ani złotnych materii na ścianach, ale
mnie o to bynajmniej! I przed takimi znacznymi gośćmi nie powstydzę się swego ubóstwa, jeżeli
przyjdą dziewczynie mojej w dniu jej ślubu szczęścia życzyć, a za wielką promocję i osobliwą łaskę
będę to sobie miał. Bo to każdy ptak podług swego nosa śpiewa, a w małym garnku barszcz tak samo
w górę kipi, jak i w wielkim...
Fabianowa zaś menueta tańczyła na trawach ogrodu a krygując się i dygając, przy czym o Giecołdach
nie zapominała.
- Józika Giecołda żonka swachą na Elżusinym weselu będzie, pan Starzyński swatem, a panna Justyna
pierwszą drużką do pary z panem Kazimierzem Jaśmontem, którego Franuś na pierwszego drużbanta
zaprosił...
W chude ręce klasnęła i z ukontentowania jakieś niby menuetowe entrechat wykonała.
- Widać już Pan Bóg mojej Alżusi takie szczęście dał, że taką chwalebną asystę będzie miała!...
A Elżusia floksy dla Justyny zrywając narzeczonemu rozkazywała, aby najpiękniejszą jeorginię zerwał.
- Nie ta! - wołała - tamta, wielka taka, czerwona... czy pan Franciszek ślepy, kiedy nie widzi, na co ja
palcem pokazuję? Ej! pan Franciszek widać do zrywania kwiatów zdatny jak wół do karety!
- Ale może za to w kochaniu zgrabniejszym się okaże! - jak grzmot potoczył się śmiech Starzyńskiego.
Kiedy Justyna i Witold pod blednącym wieczornym niebem przy wielkim krzyku koników polnych
przerzynanym ostrymi głosami chruścieli i melodyjnym wołaniem przepiórek do domu wracali,
młodzieniec ze zwykłą sobie zapalnością zajęty losami, charakterami, obyczajami ludzi, których przed
chwilą opuścił, po raz pierwszy mówił do młodej swojej krewnej o myślach i celach, którym własną
przyszłość poświęcić przyrzekał.
Przed kilku miesiącami Justyna nie zrozumiałaby go może albo obojętnie słuchałaby o tych rzeczach,
jak o zbyt dla niej odległych i niedostępnych, aby po nie sercem czy współudziałem sięgnąć mogła.
Teraz idee z szerokiego świata, z dobrych serc i umysłowych trudów ludzkich, z powszechnego oddechu
ludzkości ku niej przylatujące o pierś jej biły rozpalonymi skrzydły, a świetlistymi pasami przerzynały
umysł. Wydało się jej, że to, co w drodze pomiędzy zagrodą Fabiana a korczyńskim dworem mówił jej
Witold, niewidzialną nicią łączy się z godziną, którą spędziła na Mogile. Oderwane dotąd jej
spostrzeżenia i wrażenia wiązać się zaczynały w całokształt myśli i uczuć, nad którymi zastanawiała się
długo, gdy opowiedziawszy już Marcie wszystko, o czym ta wiedzieć chciała, i lampę zgasiwszy,
samotna i cicha, stała w otwartym oknie na wieczór gwiazdzisty patrząc, a uchem ciekawym, może
tęsknym, łowiąc ostatnie szmery otaczającego Korczyn, ludzkiego życia.
Nazajutrz przed południem przez wpółuchylone drzwi pokoju Marty i Justyny zajrzała utrefiona główka
Leoni.
- Czy ciocia tu jest? - zadzwięczał głosik śmiechem nabrzmiały.
- Jestem, kotko, jestem! - odpowiedział z pokoju głos gruby, lecz także uradowany. - A co chcesz,
robaczku? Może kotlecika albo pierożków z czernicami? Gotowe już... doskonałe!...
Dziewczynka weszła w draperiach i falbankach sukni, wyprostowana, uroczysta, z tysiącem uśmieszków
na twarzyczce ładnej, roztropnej, niedokrwistej. W ręku niosła dwa kawałki kanwy włóczkowymi różami
i floresami okryte.
- Pantofle własnej roboty kochanej cioci ofiarowuję i proszę je przyjąć tak... tak... jak ja...
Miała widać coś bardzo długiego i pięknego wypowiedzieć, ale widząc twarz Marty tak drgającą, jakby
ją w mnóstwo miejsc na raz komary kąsały, nie dokończyła, tylko z podskokiem na szyję starej panny
szczupłe ramiona zarzuciła i małą, ciemną, pomarszczoną, drgającą twarz pocałunkami okrywała. Rzecz
była drobną, a jednak Marta śmiała się i razem płakała, dziewczynkę nad ziemią unosząc, do piersi ją
przyciskając i w nieskończoność szepcząc, wykrzykując i wykaszlując:
- Kotko, ty moja... robaczku... słowiczku... rybko!
Przyglądała się potem pantoflom, wychwalała je, do wielkiej nogi swej przymierzała z uszczęśliwieniem,
które dziwne w niej sprowadzało zmiany: młodszą jakby, lżejszą, cichszą ją czyniąc. Na koniec, znowu
Leoni pierożki z czernicami ofiarowywała. Ale dziewczynka z lekkością metalowej turkawki na jednej
nodze okręcała się dokoła pokoju, przy czym klaskała w dłonie, wołała i wyśpiewywała:
- Mama już wstała i kakao pije... Widzio poszedł już prosić, aby mnie pozwoliła na wesele pójść z nim,
z ciocią i Justymką... poszedł... poszedł... poszedł prosić!
Wtem ze stukiem otworzyły się drzwi i ukazała się w nich młoda, wystrojona panna służąca wołając:
- Pani zachorowała i panny Marty do siebie prosi!
Marta piorunem ze schodów zbiegła; za nią przelękniona, zasmucona, znowu sztywna, schodziła na dół
Leonia. Przez sień szerokimi kroki przechodził Benedykt wąsa rozpaczliwie w dół ciągnąc i spotykane
osoby śpiesznie zapytując:
- Co się stało? Znowu zachorowała? Czy po doktora posyłać trzeba?
W progu salonu rozminął się z synem, który pośrodku sieni Leonię za rękę pochwycił.
- Buszmankę z ciebie zrobią, jak ojca kocham, Buszmankę! - ze wzburzeniem zawołał i w głąb domu
pobiegł.
W sypialni pani Emili działy się straszne rzeczy, których przyczyną najważniejszą, ale nie jedyną, była
dzisiejsza rozmowa matki z synem. Wczoraj już po wystąpieniu przy wieczerzy Benedykta położyła się
do łóżka z biciem serca i duszeniem w gardle. W nocy nagabywały ją z lekka żołądkowe kurcze, które
uspokajała lekarstwami i słuchaniem prawie do wschodu słońca głośnego czytania Teresy. Kiedy
wszyscy w domu i dokoła domu pogrążali się już w ruch i zachody pracowitego dnia letniego, ona
usnęła Niewiele przed południem zdrowsza nieco, chociaż od smutnych na rozpoczynający się dzień
przewidywań niezupełnie wolna, w śnieżnych puchach peniuaru ułożyła się na pąsowym szezlongu po
jednej stronie mając filiżankę wzmacniającego kakao, po drugiej książkę, którą wczoraj czytać
rozpoczęła; i niedawno też rozpoczętą włóczkową robotę. Tuż przy niej, z ręką na chustce zawieszoną,
Teresa piła kakawelo, bo kakao jej niesłużyło i z opowiadaniem o śnie dzisiejszym łączyła
przewidywanie bólu zębów, dla zapobieżenia któremu użyła lekarstwa jednego, a drugie właśnie
przygotowywała, gdy przez wpółotwarte drzwi buduaru zajrzał Witold i o pozwolenie wejścia zapytał.
Pani Emilia nie tylko synowi wejść pozwoliła, ale gdy w rękę ją całował, kilka razy w czoło go [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl


  •  Podstrony
     : Indeks
     : Jerzy Janicki & Andrzej Mularczyk Dom Tom III
     : Caminos de Autorealiz. Sup. Tomo III
     : 00000043 Żeromski Na probostwie w Wyszkowie
     : 0. RYSZARD CZESśÂAW GRABSKI Gdyby nie Opacznosc Boza
     : 1109. McMahon Barbara Ballada o miłoÂści
     : 151. Carey Suzanne Pamić™ć‡ gór
     : Clark Mary Higgins W pajć™czynie mroku
     : 1Ch A Zakonczeniem jest smierc
     : Darcy, Emma The Aloha Br
     : Claire_Thompson_ _Odd_Man_Out_[mm]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • numervin.keep.pl
  •  . : : .
    Copyright (c) 2008 Poznając bez końca, bez końca doznajemy błogosławieństwa; wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem. | Designed by Elegant WPT