[ Pobierz całość w formacie PDF ]
został zamordowany. Długo się zastanawiałem. Nie za bardzo pamiętam powiedziałem. Wydaje mi się, że nie różnił się szczególnie od innych. Za to dobrze go pamiętałeś, gdy ostatnim razem rozmawialiśmy. Naprawdę? Uderzenie pięścią w stół było jak strzał z pistoletu. Wzdrygnąłem się i o mało nie spadłem z krzesła. W ostatniej sekundzie przytrzymałem się stołu, odzyskując równowagę. Dosyć tych bzdur powiedział Lindstr�m, jeszcze bardziej szorstkim głosem. Wiadomo nam, że tamtego wieczoru Ewa Kaludis była u Henry ego i że ty też o tym wiesz. Jeśli chcesz choć trochę pomóc swojemu bratu, musisz opowiedzieć, co się stało. Wszystko to, co dusisz w sobie. Tylko w ten sposób możesz mu pomóc. Odczekałem chwilę, nim odpowiedziałem. Odliczyłem w kolejności od dziesięciu do zera, starając się nie patrzeć na Lindstr�ma. Macie błędne informacje powiedziałem w końcu. Nie mam pojęcia, czy Ewa Kaludis była tu tamtego wieczoru. Obaj z Edmundem zasnęliśmy wcześnie, a ja nie obudziłem się ani razu tamtej nocy. Zledczy Lindstr�m włożył fiolkę bronzolu z powrotem do kieszeni. Zapiął wszystkie trzy guziki w marynarce i oparł się rękoma o blat stołu. Napotkałem jego wzrok. Trwało to przez pięć sekund. Stałem się starszy o dziesięć lat. Idz i przyprowadz tu swojego kumpla powiedział. Kiedy przeszedłem po trawie dwa kroki, zmienił zdanie. Stój! zawołał. Sam pójdę po niego. Jak sobie śledczy życzy odpowiedziałem i skierowałem się w stronę jeziora. *** Edmund był najwyrazniej przybity, kiedy pół godziny pózniej przyszedł i położył się obok mnie na pomoście. Pojechał już? spytałem. Edmund pokiwał głową, że tak. To jakiś koszmar powiedział. Oni chcą na dobre przyskrzynić twojego brata. Poradzi sobie zapewniłem. Tak myślisz? spytał Edmund. Henry zawsze spada jak kot na cztery łapy. Obyś miał rację powiedział Edmund. Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu. Rano trochę się chmurzyło, lecz teraz przez chmury zaczęło przedzierać się słońce i robiło się coraz cieplej. Pomost kołysał się lekko w tę i z powrotem z pluskiem fal. Zastanawiałem się, o co wypytywał Edmunda śledczy Lindstr�m i co Edmund mu powiedział, ale nie miałem ochoty teraz o tym rozmawiać. Wybierzemy się na Wyspę Mewich Gówien? zapytałem. Skorzystamy z okazji? Edmund usiadł i zaczął moczyć stopy w wodzie. Czemu nie? odparł. To jest myśl. Pewnie zaraz po nas przyjadą i stąd zabiorą, racja? Racja odparłem. Nim się obejrzymy. Edmund westchnął i odlał się do jeziora. Ostatnia podróż łódką powiedział. To wszystko jest zbyt dołujące. To było cholernie bombowe lato. O tak przytaknąłem. To prawda. *** Nasi ojcowie już na nas czekali, kiedy wiosłując, zbliżaliśmy się do brzegu. Stali tam ponad godzinę. Na trawie, spakowane i gotowe do drogi, leżały nasze rzeczy. Zabieramy was do miasta powiedział ojciec. Już zbyt wiele się wydarzyło. Albin Wester nic nie powiedział. Wyglądał, jakby stracił cały majątek. Przebraliśmy się z Edmundem i dziesięć minut pózniej opuściliśmy Genezaret. Tym razem ojciec pożyczył starego citroena od Bergamnów mieszkających dwa domy dalej na Sportowej. Samochód był zniszczony i zardzewiały i mimo że do miasta było tylko dwadzieścia pięć kilometrów, to stawaliśmy dwa razy, bo w chłodnicy zagotowała się woda. Szkoda, że nie wzięliśmy rowerów powiedział Edmund. Pózniej się je wezmie odrzekł z wyrazną irytacją w głosie ojciec Edmunda. Chyba dociera do was, że teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie. Francuskie samochody nie są przystosowane do temperatur szwedzkiego lata powiedział mój ojciec i oparzył się, dotykając osłony chłodnicy. Rozdział 21 Dziwne były te tygodnie po aresztowaniu Henry ego. Miało się wrażenie, jakby wydarzyło się, co tylko mogło się wydarzyć, i cały świat wywrócił się do góry nogami, a jednocześnie wszystko było dość bezbarwne. Prawie codziennie jezdziliśmy z ojcem Killerem do �rebro. Najpierw odwiedzaliśmy Henry ego w areszcie, a potem matkę w szpitalu. Fakt, że ojciec prowadził teraz Killera, było najlepszym dowodem tego, że dotychczasowa równowaga została zachwiana. Ojciec nie był człowiekiem, do którego by cokolwiek szczególnie pasowało, a już na pewno nie, by siedzieć za kierownicą czarnego volkswagena. Kierowcą był raczej kiepskim, lecz tu, w Killerze, to już była po prostu katastrofa. Pamiętam, jak wtedy nieraz myślałem, że się roztrzaskamy. %7łe niewiele brakowało, by za chwilę zdarzył się wypadek. Jakby tego jeszcze brakowało. A jednak za każdym razem uchodziliśmy cało. W drodze do �rebro przed południem i z powrotem wieczorem. W bladożółtej celi Henry ego nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia, ja, ojciec i brat. Było tam łóżko przymocowane do ściany, mały stół, dwa krzesła oraz lampa. Henry zwykle leżał na łóżku, a my z ojcem siedzieliśmy na krzesłach. Ojciec miał zawsze Kurrena i paczkę lucky strike ów, a Henry dziurę w skarpecie w okolicach dużego palca prawej nogi. Z czasem zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle zmienia skarpety, ale wolałem o to nie pytać. Wstyd, by tak traktować uczciwych ludzi zwykł mawiać ojciec. Albo: Jutro o tej porze będziesz już na wolności. Henry rzadko kiedy zdobywał się na jakiś komentarz. Najczęściej, ledwo zdążyliśmy wyjść, od razu zabierał się do Kurrena , no i palił łapczywie, jakby od kilku dni nie miał papierosa w ustach. Po odwiedzinach w areszcie udawaliśmy się do kawiarni. Do Trzech Róż albo Młodej Pomony na ulicy Rudebecksa. Ojciec brał kawę i bułkę z cynamonem, ja zamawiałem pommac z faworkami albo pommac z lukrowanym ciastkiem. Wziąłem trochę dodatkowego urlopu mówił za każdym razem ojciec, gryząc bułkę. Do czasu, aż wszystko się wyjaśni. To było ciężkie lato zwykłem odpowiadać. W szpitalu było jak zawsze, z dwoma małymi wyjątkami. Stan zdrowia mamy bardzo się pogorszył. Ojciec siedział przy jej łóżku i płakał. Kiedy już czułem, że też mi się zbiera na płacz, szedłem do toalety. To była naprawdę przyjemna toaleta, duża i przestronna. Zciany wyłożone były niewielkimi, nie do końca kwadratowymi kafelkami. Kiedy tak siedziałem ze spodniami i majtkami opuszczonymi do kostek, grałem sobie w myśli w kółko i krzyżyk. Bez rysowania krzyżyków i kółek, tylko kodując je w głowie. Potwornie trudna rzecz, tym bardziej że kafelki nie były do końca kwadratowe i nigdy nie udało mi się pokonać samego siebie. Sprawuj się dobrze, Eriku mawiała matka, zanim wyszliśmy. Ma się rozumieć obiecywałem. Nie wolno tracić odwagi powiedziała kiedyś. Ciężko ją w sobie odnalezć, kiedy się ją raz utraci. Przytaknęliśmy z ojcem. Bo to była święta prawda. Chyba była środa, kiedy ktoś kryjący się pod pseudonimem R.L. po raz pierwszy napisał w Kurrenie o zabójstwie Armaty Albertssona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|