[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pełnił kieliszki. Pociągnął łyk i odstawił kieliszek na stolik. - Polubiłaś moich przyjaciół, Kathryn? - Ależ tak! Byli bardzo mili. - Poczułaś się trochę zaskoczona, prawda? - Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, co mnie dzisiaj czeka. - Wcale się temu nie dziwię. W gruncie rzeczy, wiemy o sobie tak niewiele... - powiedział w zamyśleniu. - To się zmieni, jak wrócę. Co prawda, nigdy nie myślałem o mał żeństwie, ale to teraz zupełnie nieważne. Jesteś moją żo ną. Chcę, żebyś poczuła się szczęśliwa. Gdybym jednak nie spełnił twoich oczekiwań, odwiozę cię do ojca. Kathryn nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. - Będę dla ciebie bardzo dobra, Lorenzo. - Podejrzewam, że jednak zle mnie zrozumiałaś - od parł. - Nie potrafię się całkowicie zmienić. Wciąż będę po za domem. Mimo to spróbuję dać ci szczęście. - Dziękuję. I tak zrobiłeś dla mnie już bardzo wiele. - Ocalił jej reputację i sprawił, że mogła śmiało patrzeć lu dziom w oczy. O więcej nie mogła prosić. 142 - Póki co, spróbuj się nie martwić o ciotkę i wuja - po wiedział. - Przede wszystkim napisz do ojca. Paolo dopil nuje, żeby list jak najszybciej dotarł do Kornwalii. Zosta wię mu pieniądze. Przecież musisz coś mieć na utrzymanie domu i własne zakupy. Możesz bez ograniczeń korzystać z mojej szkatuły. Paolo zajmie się rachunkami. O pozosta łych sprawach porozmawiamy po moim powrocie. Kathryn spoglądała na niego, zmieszana i zakłopotana. Nie chciała, żeby odszedł, ale on wyraził się dostatecznie jasno. Ożenił się, aby zapewnić jej pełne bezpieczeństwo, dostatek i przyjaciół. Nic poza tym. Prawdziwa żona była mu całkiem niepotrzebna. Głęboko zaczerpnęła tchu, żeby zapanować nad drże niem głosu. - Kiedy wyjeżdżasz? - Nasze okręty z samego rana wychodzą z portu - odparł. - Dziś w nocy mam jeszcze dużo pracy. Nicze go od ciebie nie wymagam, Kathryn. Najpierw musisz na dobre przywyknąć do myśli, że masz męża. Potem... Cóż, potem zobaczymy. Kathryn skuliła się, jakby ją uderzył. Owszem, mógł jej nie kochać, ale przecież miał pełne prawo do pierwszej no cy! Każdy mężczyzna by to wykorzystał. Nie podobała mu się? Czuł do niej odrazę? Zrobiło jej się bardzo przykro, gdyż zupełnie nie rozumiała jego zachowania. - Jak chcesz. Będę się modlić o twój szczęśliwy powrót, Lorenzo. Zawahał się. Zrobił dwa kroki w jej stronę, zatrzymał 143 się i popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. Kathryn chciała, żeby ją wreszcie objął i obsypał pocałunkami. Serce biło jej jak oszalałe. Jednak Lorezno nagle się odsunął. - Gdyby coś mi się stało... - zaczął. - Możesz być spo kojna. Nic się nie bój. Przepraszam, pora na mnie. Kathryn potulnie skinęła głową i odprowadziła go smęt nym wzrokiem. Nie chciał jej. Była jego oblubienicą, lecz nie żoną. Na próżno tęskniła do pieszczot i pocałunków... Azy znów nabiegły jej do oczu, lecz postanowiła, że nie będzie płakać. Lorenzo ze zniecierpliwieniem przysłuchiwał się dłu gim naradom i dyskusjom, które przeciągały się ponad miarę. Wczesną jesienią tak zwana eskadra sycylijska ze brała się w Oranto. Część okrętów wciąż nie dysponowa ła odpowiednim wyposażeniem ani wyszkolonymi załoga mi. Nawet Wenecja, która przechwalała się, że ma najlepszą flotę na całym Morzu Zródziemnym, nie potrafiła spro stać wszystkim oczekiwaniom. Wiele galer za długo stało w portach. Wymagały remontu. Flota papieska była zde cydowanie niewystarczająca. Chcąc nie chcąc, najsilniejsi okazali się Hiszpanie. Dowództwo nad połączoną flotą objął niejaki Marcan- tonio Colonna. Chociaż był zręcznym dyplomatą i czło wiekiem niemałej odwagi, nie potrafił utrzymać w ryzach wszystkich sojuszników. %7łądał natychmiastowego ataku na Turków. Inny z dowódców, Gianandrea Doria, uważał, że należy jeszcze trochę zaczekać. Dbał o swoje galery. 144 - Jesteśmy za słabi - perorował na niekończących się spotkaniach. - Musimy być cierpliwi. - Będą kłócić się bez końca - mruknął Lorenzo do Mi chaela. Obrzydła mu już ta sytuacja. Niemal przed chwilą postanowiono, że flota już we wrześniu uda się na zimowe leże. - A co z naszymi ludzmi na Cyprze? Mamy ich tak zostawić? Doria zdecydował się zimować na Sycylii. Lorenzo wołał zabrać swoje okręty do Rzymu. - Nie będą gnuśnieć w portach - powiedział - a w Rzy mie łatwiej dokonamy wszelkich napraw. - Wracamy do Rzymu. - Tak, i to zaraz - z roztargnieniem odparł Lorenzo, wpa trując się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Michael natychmiast udał się do portu, żeby wydać od powiednie rozkazy. Lorenzo przybył nieco pózniej i przez chwilę stał na nadbrzeżu, wpatrzony w toń morza. Cieka we... Gdyby nie Kathryn, może też zostałby na zimę na Sycylii? Okręty wyszły z portu. Lorenzo coraz częściej myślał o żonie. Pociągała go swoim charakterem i urodą, ale nie chciał jej do niczego zmuszać. Wyszła za niego, bo prak tycznie nie miała innego wyjścia. Drgnął, słysząc okrzyk z bocianiego gniazda. - Sześć galer po bezwietrznej, panie! Lorenzo natychmiast spojrzał we wskazaną stronę. Wprawdzie obce okręty były daleko, ale od razu rozpoznał, że należą do wroga. Nie mógł walczyć z Turkami, lecz nie- 145 spodziewanie znalazł okazję do zemsty. To były bez wątpie nia galery Raszida. Widział jego flagowy okręt na czele flo- tylli. Pierwszy raz mieli okazję stanąć oko w oko, szykując się do bitwy. Na pozór siły były wyrównane. Lorezno wiódł ze sobą pięć galer. Raszid nie wiedział, że w pobliżu na mo rzu znajdowało się jeszcze sześć statków Lorenza. Lorenzo od dawna czekał na takie spotkanie. Kiedy wreszcie do niego doszło, przewaga była wyraznie po je- go stronie. Bitwa trwała co najmniej dwie godziny. Gdy nadpłynę ła reszta floty, piraci podali tyły. Dwie galery Lorenza zo stały uszkodzone, ale nadal trzymały się na wodzie i mog ły o własnych siłach dopłynąć do portu. Raszid stracił dwa okręty, trzy inne doznały wyraznych uszczerbków. On sam uciekł w samym środku bitwy, pozostawiając swoją flotyllę na łasce zwycięskich Wenecjan. - Bierzemy jeńców? - zapytał Michael, kiedy piraci opuś cili flagi i rzucili broń na pokład. - Zostawcie im jedną galerę - odparł Lorenzo. - Tę, któ ra została najbardziej uszkodzona. Niech na nią przejdą wszyscy, którzy chcą pozostać w służbie Raszida. Może się uratują. Dwie zarekwirujemy. Tam zbierzecie wszystkich pozostałych. Kto będzie stawiał opór, musi zginąć. - Tak jest. - Michael już chciał odejść, żeby przekazać rozkazy innym kapitanom, kiedy nagle na jednym ze zdo bytych okrętów wybuchł zgiełk. - Zobacz, co się tam dzieje - polecił mu Lorenzo. 146 Michael skrzyknął swoich ludzi, którzy przedarli się na galerę piratów. Za chwilę wrócił z wiadomością. - Wygląda na to, że wśród jeńców jest najstarszy syn Ra- szida, Hassan. Co z nim zrobimy? - Przyprowadzcie go do mnie. Lorenzo z trudem stłumił rosnące zniecierpliwienie. Nareszcie miał okazję do rewanżu. Mógł po tysiąckroć od płacić się Raszidowi za wszystkie doznane krzywdy. Miał w rękach jego najstarszego syna, zniszczył lub zdobył łącz nie pięć pirackich galer. To dotkliwy cios dla Groznego. Stał tyłem, kiedy jego ludzie przyprowadzili cenne go jeńca. Odwrócił się powoli, z pełnym namaszczeniem. Przez chwilę patrzył na gładką twarz młodzieńca. Jednak zamiast nienawiści, poczuł jedynie smutek. Chłopak miał może szesnaście lat i był wyraznie przestraszony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|