[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zakochanej kobiety - stwierdziła. Ostatnia myśl nieomal ścięła ją z nóg. Przystanęła w miejscu. Co mi przyszło do głowy? - pytała samą siebie. - Chyba straciłam rozum. - Witaj, Jaz? - Madelaine Wilder podbiegła do niej z uśmiechem. Zgasł na jej ustach, gdy ujrzała Beau, wchodzącego do salonu w towarzystwie Camilli. - Tak mi przykro! - jęknęła, spoglądając na pogrążoną w rozmowie parę. Pokręciła głową z dezaprobatą. - Wygląda na to, że nieprędko wypuści go ze swych szponów. Kiedy zapowiedziałam wasze przybycie, nawet słowem nie wspomniała, że go zna. Jaz ani razu nie spojrzała w tamtą stronę. Przeniosła wzrok na pozostałych ośmiu czy dziewięciu gości. - Wiem, czemu prosiłaś, żeby Beau mnie podwiózł. Doceniam twoje dobre intencje, ale zapewniam cię, że błędnie oceniłaś sytuację - oznajmiła rzeczowym tonem. Z wysiłkiem odwróciła głowę w kierunku tamtych dwojga. - Teraz zobaczyłaś na własne oczy, jakie kobiety preferuje Beau. Naprawdę nie pasujemy do siebie pod żadnym względem. Brakuje mi odpowiedniej klasy. - Nie doceniasz go. Jestem pewna, że próżne laleczki nudzą go tak szybko, jak mnie - pocieszała przyjaciółka. Poklepała Jaz po ramieniu. Nie przekonała jej. Jaz jeszcze raz rzuciła okiem na Camillę. Westchnęła ciężko na widok śmiałej wersji małej czarnej" bez ramiączek, ciasno opinającej smukłe kształty rywalki. Skromniutka sukienka Jaz wyglądała w porównaniu z nią jak habit. - Nic nie szkodzi, pozostało nam wiele czasu - stwierdziła zagadkowo Madelaine. - Chodzmy lepiej pogadać z Boothami. - Pociągnęła Jaz w pobliże kominka, gdzie pastor i jego młoda żona gawędzili z dwojgiem ludzi. Jaz odetchnęła z ulgą. Ochoczo ruszyła we wskazanym kierunku. Zawsze lubiła tę pozornie niedobraną parę. Poważny, dystyngowany Robert miał około czterdziestu lat. Betty, zaledwie rok starsza od Jaz, sprawiała wrażenie roztrzepanej trzpiotki. W rzeczywistości wspierała męża, wzorowo prowadziła księgi i dbała o prawidłową organizację zajęć w parafii. Gospodyni opuściła towarzystwo po krótkiej wymianie uprzejmości, żeby powitać nowo przybyłe osoby. Betty wychwalała pod niebiosa jej gościnność. Cieszyła ją każda okazja do ucieczki od codziennej rutyny. Jaz, wnuczka pastora, doskonałe wiedziała, jak pracowitym dniem bywa sobota dla duchownych. Robert Booth jak zwykle zachował powściągliwość, lecz jego promienne spojrzenie wyraznie mówiło, że chętnie skorzystał z zaproszenia, żeby sprawić żonie przyjemność. - Obydwie zasłużyłyśmy na odpoczynek - stwierdziła Jaz z uśmiechem. - Ja też nie próżnowałam przy sobocie. - Dobrze wiedzieć - usłyszała za plecami głos Beau. - Przyniosłem ci szampana. Jaz odwróciła głowę. Ze zdumieniem stwierdziła, że przyszedł sam. Zastanawiała się, gdzie podział piękną blondynkę. Pochwycił jej pytające spojrzenie. - Camilla dołączyła do narzeczonego - oznajmił zwięzle z drwiącym uśmiechem. Jaz współczuła nieznajomemu z całego serca. Wyobrażała sobie, że czuł to samo co ona, patrząc, jak ukochana wisi na innym mężczyznie. - Przykro mi, że uciekłaś. Może jestem nieco staroświecki, ale nie lubię, jak partnerka opuszcza mnie zaraz po rozpoczęciu przyjęcia. Robert i Betty natychmiast poparli stanowisko Beau. Nie pozostało jej nic innego, jak przeprosić za nietakt, którego nic popełniła, żeby nie wzbudzać sensacji. Beau zignorował jej gniewne spojrzenie. - Wybaczam. Spróbuj szampana. Wyśmienity! - Podał jej kieliszek. W szarych oczach migotały figlarne iskierki. Jaz upiła łyk, żeby zająć usta. Gdyby nic obecność pastora, w dosadny sposób wyraziłaby oburzenie. Zapadła kłopotliwa cisza. Na szczęście krótkotrwała. Sympatyczna Betty nie potrafiła długo milczeć. Pochwaliła potrawy, talenty kulinarne gosposi i od razu przywróciła pogodny nastrój. Jaz popatrzyła po zebranych. W salonie przebywało około dwunastu osób, przeważnie przyjaciół gospodyni z Londynu. Nie zauważyła wśród nich majora. Madelaine zawołała Roberta, żeby przedstawić mu nowo przybyłych gości. Przeprosił i pospieszył w jej kierunku wraz z małżonką. Kiedy tylko znikli im z oczu. Jaz zwróciła chmurne oblicze na towarzysza. - Z tą partnerką to trochę przesadziłeś. - Wcale nie. Zostaliśmy razem zaproszeni. Zobaczysz, że Madelaine usadzi nas koło siebie przy stole. Niech Bóg błogosławi złote serce naszej kochanej swatki - zakończył. Jaz za nic nie wyraziłaby głośno własnych odczuć. Nie czuła wdzięczności. Nie chciała rozbudzać w sobie próżnej nadziei, ponieważ nic wierzyła, że kiedykolwiek zostaną prawdziwą parą. - To, że mnie podwiozłeś, nie zobowiązuje cię do spędzenia ze mną całego wieczoru - zaprotestowała. Próbowała w ten sposób dyskretnie wysondować jego nastawienie. - Za to ciebie brak samochodu zmusza do pilnowania kierowcy - przypomniał z niewinną minką. Zabawna uwaga nie powstrzymała Jaz od dalszego dociekania prawdy: - Nie uważasz, że to trochę krępujące? - Potwornie? - potwierdził z kamienną twarzą. - Jednak ponieważ nie mam ochoty na inne towarzystwo, musisz jakoś wytrwać do końca. Wściekle spojrzenia pozostałych kobiet wyraz - nie mówiły, że każda chętnie by ją zastąpiła. Jaz również wolałaby zwrócić mu wolność. Obawiała się, że po kilku dalszych godzinach przebywania w jego pobliżu wpadnie z kretesem. Już straciła dla niego głowę. Zatopiona w niewesołych rozważaniach zbyt pózno spostrzegła, że Beau coś do niej mówi. Patrzył natarczywie w oczy, jakby próbował odgadnąć jej myśli. Odwróciła głowę. Udawała, że obserwuje zebranych, żeby ukryć roztargnienie. Prócz trojga miejscowych wszystkie osoby pochodziły z zewnątrz. Pośród wytwornych mężczyzn i pięknych kobiet rozpoznała kilka twarzy z telewizji. - Często bywasz na takich przyjęciach? - Nie, od kilku tygodni ani w jednym nie uczestniczyłem. To znaczy od momentu przeprowadzki do Aberton - skomentowała w myślach. - W Londynie również unikałem dużych zgromadzeń - rozproszył wszelkie wątpliwości z przenikliwością jasnowidza. - Trudno w to uwierzyć - mruknęła. W małej wiosce tego typu okazje trafiały się bardzo rzadko. Przypuszczała jednak, że nawiązywanie kontaktów w odpowiednich kręgach należy do nieformalnych obowiązków związanych z telewizją osób. - Gdyby Madelaine nie poinformowała mnie, że ciebie również zaprosiła, najchętniej zostałbym w domu. Jaz usłyszała jakąś dziwną nutę w jego głosie, ale nie potrafiła nic wyczytać z wyrazu twarzy. - Co za różnica, jedna osoba mniej czy więcej? - Usiłowała nadać głosowi obojętny ton. Nie bardzo jej to wyszło. Musiał dostrzec zdumienie i zachwyt w jej oczach. Ostatnie zdanie zabrzmiało niemalże jak deklaracja, o jakiej nie śmiała nawet marzyć. Z wrażenia zabrakło jej tchu. Uznała, że szampan uderzył jej do głowy. Postanowiła raz na zawsze porzucić romantyczne rojenia. Skromna ogrodniczka nie mogła liczyć na jakiekolwiek uczucie prócz litości ze strony tak fascynującego mężczyzny z wyższych sfer. A tego sobie zdecydowanie nie życzyła. Madelaine obwieściła właśnie, że podano do stołu. Jaz szybko skorzystała z okazji. - Cofam ostatnie pytanie - rzuciła pospiesznie. Odstawiła kieliszek na gzyms kominka. Przysięgła sobie, że nie tknie więcej alkoholu. W towarzystwie obiektu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|