[ Pobierz całość w formacie PDF ]
od około godziny. Daud dowiedział się, co się stało. Ajmal zaprosił kolegów, żeby wbrew obowiązującemu zakazowi obejrzeć kasetę wideo. Talibowie wtargnęli do mieszkania, żeby złapać na gorącym uczynku grupę sześciu chłopców w wieku od piętnastu do siedemnastu lat. Rozbili telewizor i magnetowid, porwali taśmę z filmem, a potem wyprowadzili wszystkich przed dom. Tam zapytali, do kogo należał sprzęt, i Ajmal się przyznał. Za karę ka- zali chłopcom spo-liczkować się wzajemnie, co dla Afgańczyka jest bardzo upokarzające, nawet dla młodego chłopca. Ajmal nie uderzał jak na ich gust dostatecznie mocno, więc jeden z talibów do niego podszedł. - Pokażę ci, jak to się robi - powiedział i zaczął się nad nim znęcać. Najpierw bił go gołymi rękami, a potem karabinem. Matka Ajmala chciała go bronić, a wtedy jeden z talibów uderzył ją w twarz, po czym popchnął na druty kolczaste. Ajmala linczowali dalej kolbami. Kiedy talibowie wkraczali do Kabulu, rodzina Ajmala była jedną z tych, które rzucały z okien kwiaty, witając ich jak zwycięzców. Po tej tragedii jego matka zaczęła przepraszać wszystkich za to powitanie. Zwariowała. Nigdy by nie pomyślała, że talibowie mogą na jej oczach zamordować z zimną krwią jej syna... Zbiera kami- enie i rzuca nimi w ich samochody. Nieraz już ją złapali i wychłostali, ale ona niezmordowanie robi to samo. Mogą ją bić, co ona ma jeszcze do stracenia? W lutym 1997 roku wychodzę z domu po raz drugi, tym razem z Sorają. Kobietom nie wolno pracować, ale talibowie obiecali wypłacać im pensje jeszcze przez kilka miesięcy. Daud towarzyszy nam do siedziby linii Ar- iana, która mieści się kilka kilometrów od domu. Jest bardzo zimno. Na spodnie treningowe i ciemne swetry włożyłyśmy długie czarne sukienki. Mamy czarne adidasy, czarne skarpetki, dobrze dopasowane na głowach brązowe czadri, w zasadzie nie powinnyśmy więc wzbudzać podejrzeń talibów. Aleja bardzo się zmieniła, odkąd widziałam ją po raz ostatni. Gmachy telewizji i linii lotniczych są nadal zamknięte, wyglądają ponuro. Kilka metrów od wejścia do budynków stanęły blaszane baraki; są to zwykłe kontenery. Tutaj przyjmuje się kobiety pojedynczo, sprawdza papiery i wypłaca pensje. Z boku dostrzegam mały wywiercony otwór, coś w rodzaju judasza. Kiedy czekamy w kolejce, orientuję się, jakie jest jego przeznaczenie. Obserwuję, jak do kontenera wchodzi kobieta i staje przed judaszem, wkłada do niego rękę, po czym przekazuje papiery tali- bowi znajdującemu się na zewnątrz. Ten sprawdza je i w ten sam sposób oddaje kobiecie razem z plikiem banknotów stanowiących jej zapłatę. Najwyrazniej czadri nie wystarcza, potrzebne im jeszcze to blaszane zabezpieczenie oddzielające ich od ko- biety. Czego oni się boją? Jesteśmy nieczyste; to nie przeszkadza im jednak bić kobietę po twarzy gołą ręką i pchać ją na druty kolczaste! Kobiety, które przyszły dzisiaj po swoją należność, zaczynają protestować: dlaczego nie mogą wejść do środka? Dlaczego przyjmują je w blaszanym baraku? Jeden z talibów siedzących na ziemi przy wejściu do kontenera wstaje i oddaje kilka strzałów w powietrze, żeby nas nastraszyć. Jeśli o mnie chodzi, to mu się udało. Narges, bezrobotna stewardesa, koleżanka Sorai, nie wytrzymuje, zdziera nagle burkę i wykrzykuje: - To hańba, żeby nas tak traktować! Osłupienie... Ośmieliła się zaprotestować i pokazać w pełnym świetle swoją ładną buzię. Inne kobiety, zachęcone jej zachowaniem, zwracają się przeciwko talibowi i ruszają w jego stronę z gniewnym krzykiem. Błyskawicznie dołączają do niego inni talibowie, wpychają nas brutalnie do baraku, a szarpiącą się Narges wyprowadzają. W zamknięciu zdzieramy czadri i zaczynamy wołać podniesionymi głosami: - Nie odejdziemy stąd, dopóki ona nie wróci...! Jest nas około dwudziestu, nie więcej. Nie wiem, czy Daud widział całą tę scenę, chyba nie. Myślał pewnie, że formalności będą długo trwały, i poszedł na spacer. W baraku rozgorzała dyskusja. Boimy się o Narges. Każda z nas zastanawia się, jaką karę jej wymi- erzyli. Jedyne, co możemy zrobić w jej obronie, to pozostać tu z odkrytymi twarzami, żeby nie śmieli nas wyrzucić. Słaby szantaż. Wreszcie pojawia się Narges, jest bardzo wzburzona, włożyła burkę, ale nic nie mówi. Talibowie wrzeszczą, że mamy się wynosić. Wracamy w stronę Mikrorajan w ósemkę. Narges opowiada nam po drodze, co się wydarzyło. Talibowie wprowadzili ją do dawnego biura kadr na parterze. - Dlaczego zdjęłaś czadri? Dlaczego próbujesz się stawiać i nas obrażać? - Bo nie macie prawa zabraniać kobietom pracować. Ani przyjmować nas w tym baraku, traktować niczym psy. Mamy swój udział w działalności tego towarzystwa. Nie nosiłyśmy burek w samolotach ani w biurach! - Jesteś tylko kobietą! Nie masz prawa się wypowiadać, nie masz prawa podnosić głosu! Nie masz prawa zdejmować czadri! Minął czas, kiedy podróżowałaś i paradowałaś bez czadri! Narges mówi, że dwa razy próbowała je ściągnąć i dwa razy jej w tym przeszkodzili. - Spróbuj jeszcze raz, a cię zabijemy. Na szczęście jeden z talibów pilnujących baraku przyszedł im powiedzieć, że nie odejdziemy dopóty, dopóki ona nie wróci. Wahali się przez chwilę, a potem wypchnęli ją na dwór: - Wynocha! I bądz cicho! Za taki bunt mogła być surowo ukarana, może nawet śmiercią. Dlaczego ją wypuścili? Czyżby się obawiali, że będą musieli ujarzmić garstkę kobiet? Co prawda, nie było nas wiele. Może dostali jakieś polecenia, ale jakie? Narges nie może się uspokoić. Poczerwieniała z gniewu. To bliska koleżanka Sorai, zawsze była niezależna i stanowcza. - Trzeba się buntować. Dzisiaj nie udało nam się wiele zdziałać, bo było nas za mało. Ale jeśli jutro będą tysiące, uda nam się obalić tych talibów! Zgadzamy się z nią, ale jak się buntować? Spotykać się, ale gdzie? Mogłybyśmy narazić nasze rodziny na niebezpieczeństwo. Nie mamy broni. W kraju nie istnieje wolność słowa, nie ukazuje się prasa, nie działa tel- ewizja. Do kogo się zwrócić? Jak zapewnić sobie pomoc z zewnątrz, kiedy jest się pozbawioną twarzy i głosu zjawą? To była nasza pierwsza manifestacja od pięciu miesięcy, odkąd rządzą nami talibowie. Bałam się. Byłam jeszcze bardzo wzburzona, kiedy Daud dogonił naszą grupkę w drodze do dzielnicy Mikro-rajan. Tego wieczoru, w mieszkaniu z zamalowanymi szybami, w świetle lamp naftowych, miałyśmy nareszcie co opowiedzieć mamie. Ale ona, kiedyś tak bojowo nastawiona, ze smutkiem położyła swoje zmęczone ręce na głowach córek i powiedziała: - Byłyście odważne, jestem tego pewna. Stało się dla mnie straszliwie pewne, że nie chce więcej słyszeć o wojnie ani o buncie. Połknęła lekarstwa i schroniła się w swój kamienny sen. Tam, gdzie talibowie nie mogą jej dosięgnąć. Trzy dziewczyny Jedyny kontakt ze światem zewnętrznym mam teraz przez okno kuchenne i drzwi wejściowe do mieszka- nia. Rano wpatruję się w meczet i w rysujący się w oddali budynek szkoły. W ciągu dnia otwieram czasem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|