[ Pobierz całość w formacie PDF ]
myœl¹c o niczym, czekał, a¿ ciepło kujeby rozejdzie siê po całym ciele, daj¹c poczucie młodoœci i siły. Wreszcie zapytał: – No, a co tam u goœci? Jeszcze nie poprzegryzali sobie gardeł z powodu dziewcz¹t? I czy coœ zostało do jedzenia? – Nie, mój panie! Ani chleba, ani sera, ani miêsa, tylko wino. Goœcie złorzecz¹, chc¹c jak najszybciej wracaæ do Menory... S¹dzê jednak, ¿e bez oddziału stra¿ników pana barona nie odwa¿¹ siê na- wet wyjrzeæ za bramê! – Akrus uœmiechn¹ł siê złoœliwie. – Masz racjê, ta hałastra nadaje siê tylko do tego, ¿eby jeœæ i piæ, a kiedy trzeba coœ zrobiæ, nie ma lepszych ludzi ni¿ ci z mojego od- działu. Szkoda tylko, ¿e dwóch straciłem przez tych drani... No nic, oddział jest du¿y i ka¿dy z niego starczy za trzech. – Usiadł i podał słudze pusty kubek. – Nalej! Jeœli nie ma nic do jedzenia, trzeba cho- cia¿ piæ! A potem wracamy do Menory! Bêdê tam musiał dobrze potrz¹sn¹æ trzosem, ¿eby wspaniałymi ucztami zatkaæ gêby moim drogim goœciom... Zreszt¹ i tak szybko ucichn¹. Zanim wrócimy, o wszystkim zapomn¹, a ich jêzyki bez ustanku bêd¹ wysławiaæ moj¹ goœcinnoœæ! Kiedy Ferndin siê ubrał, postanowił pójœæ na wie¿ê obserwacyj- n¹. St¹d, z góry, doskonale widaæ było cał¹ okolicê z dwiema s¹- siednimi wsiami – Odlerem i Chłankiem. Lasy ciemniały w¹skim pasmem na horyzoncie i tylko tutaj, koło Benty, dochodziły blisko do zamku. Przypatrzywszy siê dobrze, Fern- din dostrzegł na wzgórzu, tam, gdzie jasne pasmo drogi znikało w za- roœlach, garstkê jeŸdŸców, to pojawiaj¹cych siê, to znikaj¹cych wœród drzew. – 158 – Z takiej odległoœci nie sposób było ustaliæ, ilu ich jest i jak s¹ uzbrojeni, dlatego oddział obwiesiów Ferndina znów pomkn¹ł w stro- nê lasu. Tym razem nakazano im unikaæ walki, mieli tylko pokrêciæ siê w bezpiecznej odległoœci i wypatrzeæ wszystko, co siê da. Ten oddział ju¿ cały rok wiernie słu¿ył Ferndinowi. Akrus niema- ło wypił taniego wina w najgorszych spelunkach Menory, zanim wy- brał takich ludzi, jacy byli potrzebni jego panu. Ferndin krytycznie przyjrzał siê wszystkim, sprawdził, jak władaj¹ broni¹, obiecywał zło- te góry i bacznie wpatrywał im siê w oczy. Po czymœ takim najemnik stawał siê jego wiernym niewolnikiem, nie myœlał ju¿ o pieni¹dzach i pragn¹ł tylko jednego – œlepo wypełniaæ rozkazy swego pana. Tak wiêc i teraz ludzie Ferndina, zapominaj¹c o tych, którzy zginêli, z głoœnymi okrzykami wypadli za bramê i pomknêli w stro- nê Benty. Baron pocz¹tkowo chciał im rozkazaæ, ¿eby przy okazji podpalili wieœ, ale zrezygnował z tego, poniewa¿ kłêby dymu za- słoniłyby przyszłe pole walki. To, ¿e do starcia musi dojœæ, stawało siê dlañ oczywiste, chocia¿ miał jeszcze nikł¹ nadziejê, ¿e uda siê st¹d ujœæ bez walki. Zszedł z wie¿y i kazał wezwaæ przera¿onego zarz¹dcê zamku. – Ty brudna œwinio, odpowiadaj! – rzekł, podchodz¹c doñ ze zł¹ twarz¹. – Jak mo¿na wydostaæ siê st¹d inn¹ drog¹? Jak inaczej dojechaæ do Menory? No, przestañ mruczeæ pod nosem, odpowia- daj, jeœli ci ¿ycie miłe! – Do Menory pro...prowadzi tylko ta dro...oga... Innych nie ma, wszêdzie lasy i bagna, panie baronie! – £¿esz, draniu! – Ferndin siêgn¹ł do gardła zarz¹dcy, który zmru¿ył oczy ze strachu i zacz¹ł szybko mówiæ: – Jeœli... jeœli na północ, to s¹ tam œcie¿ki myœliwych, ale pro- wadz¹ one do Królestwa Kresowego, do naszych odwiecznych wro- gów... Na wschód te¿ nie mo¿na, tam s¹ nieprzebyte lasy i bagna... Tylko jeden człowiek zna tajne œcie¿ki i on mógłby wszêdzie zapro- wadziæ pana barona... Ja lasu nie znam, bojê siê go, całe ¿ycie spê- dziłem na zamku! – Gadaj, co to za człowiek?! Natychmiast masz go tutaj spro- wadziæ! – To, panie baronie, Algras, myœliwy z Benty... Jeœli pan baron rozka¿e po niego posłaæ, doprowadzi on do Menory ka¿d¹ drog¹! – Co ty pleciesz, bałwanie?! – Ferndin a¿ siê zatrz¹sł ze zło- œci. – Œmiesz ¿artowaæ ze swego pana?! Przecie¿ w Bencie nikogo nie ma! – 159 – Tak mocno odepchn¹ł starego sługê, ¿e uderzył on głow¹ o za- kopcony kamieñ ogromnego paleniska i z okrzykiem bólu osun¹ł siê na podłogê z roztrzaskan¹ czaszk¹. – Przekleñstwo! To pułapka! Czujê niebezpieczeñstwo, œmier- telne niebezpieczeñstwo! Czy moi ludzie jeszcze nie wrócili? Trze- ba porachowaæ siê z t¹ garstk¹ buntowników i wracaæ do Menory! O, jeszcze popamiêtacie Ferndina, po¿ałujecie, ¿e œmieliœcie szcze- rzyæ zêby na swego pana! Nie zwracaj¹c uwagi na zwłoki starego zarz¹dcy, obszedł kału- ¿ê dymi¹cej krwi i z hukiem zatrzasn¹ł drzwi, udaj¹c siê spiesznie na zamkowy podwórzec. Słychaæ było stamt¹d tupot kopyt i wzbu- rzone głosy najemników, którzy właœnie wrócili. Na widok swego pana ucichli i jeden z nich, o twarzy niemal po oczy zaroœniêtej postrzêpion¹ brod¹, z pokłonem wyst¹pił naprzód. – No i coœcie tam zobaczyli? Czy oni rzeczywiœcie zamierzaj¹ odci¹æ nam drogê do Menory? – z udawanym spokojem zapytał Fern- din, uœmiechaj¹c siê ironicznie. – Panie baronie, jest ich tam z pół setki, jedni pieszo, inni wierz- chem, a wszyscy z łukami i krótkimi mieczami! Nie maj¹ jednak ani kolczug, ani pancerzy, od razu widaæ, ¿e to ochotnicy, a nie prawdzi- wi ¿ołnierze! – Brodacz równie¿ pozwolił sobie na uœmiech, od któ- rego zafalował cały zarost na jego twarzy. – Potrafi¹ tylko kryæ siê w lesie, na polu przegonilibyœmy ich! Ferndin poklepał brodacza po ramieniu: – W takim razie trzeba ich wywabiæ w pole! Najlepiej tu, bli¿ej zamku, ale ostatecznie mo¿na te¿ tam, koło wsi. Masz racjê, Orlofie, oni czuj¹ siê w lesie, jak u siebie w domu, ale tutaj, kiedy nie bêdzie gdzie siê schowaæ... Och, prostacy, odpłacê wam za to, ¿e narobili-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|