[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w nim nadzieję nowego życia, to może zdołam pana namówić na chrzest i bierz- mowanie w Nowoamerykańskim Kościele Chrześcijańskim? Tak, aby mógł pan stwierdzić, czy pańska wiara zasługuje na takie próby? A może wybierze pan Pierwszy Zreformowany Kościół Chrześcijański Europy, którego wyznawcy rów- nież uznają dwa Najświętsze Sakramenty. Jeśli raz przyjmie pan Komunię Świę- tą. . . — Nie mogę — powiedział. Wierzę w Can-D, pomyślał i - jeśli będzie trzeba — w Chew-Z. Możesz sobie wierzyć w coś, co liczy dwadzieścia jeden wieków. Ja będę się trzymał czegoś nowego. Tak to jest. — Szczerze mówiąc — powiedziała Anne — zamierzam spróbować nawró- cić jak najwięcej kolonistów zażywających Can-D na nasze tradycyjne praktyki chrześcijańskie. Oto główny powód, dla którego nie przedstawiłam komisji papie- rów, które zwolniłyby mnie z obowiązku służby. Posłała mu miły uśmiech, który sprawił mu mimowolną przyjemność. — Czy to źle? Powiem szczerze: myślę, że zażywanie Can-D jest u tych ludzi objawem pragnienia powrotu do tego, co my, wyznawcy. . . — Myślę — powiedział łagodnie Barney — że powinna ich pani zostawić w spokoju. I mnie też, pomyślał. I tak mam dosyć kłopotów. Nie pogarszaj sytuacji do- datkowo fanatyzmem religijnym. Jednak dziewczyna nie wyglądała tak, jak wy- obrażał sobie religijną fanatyczkę, ani nie mówiła jak taka. Barney był zdziwiony. Gdzie nabrała takich silnych, trwałych przekonań? Mógł wyobrazić sobie, że spo- tyka się je w koloniach, gdzie ich potrzebowano, ale ona nabrała ich na Ziemi. A więc istnienie Can-D, doświadczenia grupowego przeniesienia, nie wyja- śniały tego w pełni. Może, pomyślał, może to stopniowa zmiana Ziemi w pie- kielną, spaloną pustynię, zmiana, którą każdy z nich mógł przewidzieć — do dia- bła, nawet doświadczyć! — była tego powodem. Obudziła nadzieję nowego życia w innych warunkach. Ja, myślał, jednostka, którą byłem, Barney Mayerson z Ziemi, który pracował dla P. P. Layouts i mieszkał w eleganckiej mieszkalni o nieprawdopodobnie niskim numerze 33. . . Ta osoba nie żyje, jest skończona, jakby starta gąbką z tablicy. Czy mi się to podoba, czy nie, narodziłem się powtórnie. — Życie kolonisty na Marsie — powiedział — nie będzie takie, jak życie na Ziemi. Może kiedy już tam będę. . . Umilkł. Zamierzał powiedzieć: może wtedy będę bardziej zainteresowany do- gmatami twojego kościoła. Jednak na razie nie mógł tego jeszcze powiedzieć, na- wet jako przypuszczenia. Buntował się przeciw idei obcej jego dotychczasowym poglądom. A jednak. . . — No, proszę — rzekła Anne Hawthorne. — Niech pan dokończy. 98 — Porozmawiamy o tym — rzekł Barney — kiedy już trochę pomieszkam w baraku na powierzchni obcej planety. Kiedy zacznę nowe życie, jeśli można to nazwać życiem, jako kolonista. W jego głosie była gorycz. Zdziwiło go to. Ta gwałtowność. . . graniczyła z udręką, uświadomił sobie ze wstydem. — Dobrze — powiedziała spokojnie Anne. — Będę rada. Potem siedzieli obok siebie w milczeniu. Barney czytał gazetę, a Anne Haw- thorne, fanatyczka i przyszła misjonarka na Marsie, czytała książkę. Barney zer- knął na tytuł i stwierdził, że to publikacja Erica Ledermana traktująca o życiu w koloniach: Pielgrzym bez drogi. Bóg wie, gdzie udało się jej to dostać. Książka
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|