[ Pobierz całość w formacie PDF ]
guwernantkę dla jej własnego dobra, a nie po to, by ją ukarać. Spojrzał na truskawkę wiszącą na krzaczku tuż przed nim. Gdyby tylko potrafił wyrzucić Daphne z pamięci albo uwierzyć w to, że już o nim zapomniała. Gdyby przynajmniej mógł z całym przekonaniem powiedzieć, że jej nieobecność wyjdzie dzie- ciom na dobre, może ulżyłby swojemu cierpieniu. Jednak choć w domu działo się teraz lepiej, to zapanowała w nim pustka przypominająca tę z okresu poprzedzającego przyjazd Daphne. Jego poczucie straty też nie osłabło. Choć starsze dzieci miały nad nim litość i ukrywały swoje uczucia, to Sophie zdawała się wahać między wielkim smutkiem a nadzieją, że panna Collins lada chwila wróci. Chyba Edmund i Lily pogodzili się z tym, że więcej nie zobaczą guwernantki, ale na pewno nie Sophie. Bał się tego, co będzie, kiedy mała w końcu zrozumie, że więcej nie ujrzy panny Collins. Próbował sobie tłumaczyć, że podjął decyzję dla dobra dzieci. Jaką jednak szkodę wyrządziła im rzekoma guwernantka, mieszkając pod tym dachem? Przez te kilka tygodni okazała im więcej współczucia i miłości niż Clare przez lata. Dzieci rozkwitły jak róże w słoneczną pogodę. Tymczasem uniósł się ambicją i odebrał dzieciom opiekun- kę, bo nie potrafił jej wybaczyć podstępu. Tak naprawdę bał się własnych uczuć. W żyłach Daphne płynęła ta sama krew, co u Clare. Skłamała, żeby zyskać wstęp do jego domu, i bez wątpienia zamierzała go R L T zniszczyć. Z drugiej strony pomogła mu przezwyciężyć lęki, a dzieci dzięki niej odżyły. Było z nią zupełnie inaczej niż z Clarissą. Nie pamiętał, by kiedykolwiek myślał o miłości w związku ze swą zmarłą żoną. Pożądanie szybko zamieniło się we wzajemną nienawiść. To, że obawiał się swojej reakcji na Daphne, mogło znaczyć tylko jedno. Długo uważał się za niezdolnego do ciepłych uczuć, nagle jednak okazało się, że wciąż ma serce i boi się, że ktoś je złamie. Ta myśl była bardzo krzepiąca, choć zarazem go przerażała, nadzieja na wielką radość ścierała się z lękiem przed największym fiaskiem w życiu. Nie wiedział, czy nie jest za pózno, przecież zachował się karygodnie wobec Daphne. Możliwe, że gdy wróciła do Londynu, do grona wielbicieli ujętych jej wdziękami, wybrała jednego z nich. Minęło kilka tygodni. Nie wykluczał więc, że zaręczyła się, a może nawet wyszła za mąż. W każdym razie siedząc i snując ponure rozważania, niczego się nie dowie. Należało działać, i to jak najszybciej. Inaczej był skazany na pozostanie w otchłani niepewności. Należało pojechać do Daphne i zdać się na jej łaskę albo, jeszcze lepiej, przywiezć ją do Walii i zmusić, żeby doprowadziła do końca to, co zaczęła. Przecież tak naprawdę wszystko zmierzało ku temu, by została jego żoną. Swoim urokiem i gotowością dawania rozkochała go w sobie. Jeśli teraz zamierzała im tego wszystkiego odmówić tylko dlatego, że zajęły ją jakieś londyńskie dyrdymałki, to należało jej przypomnieć, że czas dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Ta myśl wydała mu się właściwa. Dotknął twarzy i poczuł pod dłonią zarost. Za paznokciami miał ziemię. Za nic nie pokazałby jej się w takim stanie. Nie był szczególnie przystojny i nawet najbliższemu sąsiadowi ustępował pod tym względem bezdyskusyjnie, ale gdy zadbał o swój wygląd, nie miał się czego wstydzić. Postanowił więc, że doprowadzi się do porządku i wyruszy do Londynu. Dzieciom powie, że ma sprawy do załatwienia, żeby niepotrzebnie nie rozbudzać ich nadziei. Potem znajdzie Daphne i postara się przywiezć ją do domu. W tej chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi i szuranie kroków, którymi kamerdyner starał się przyciągnąć jego uwagę. - Milordzie? Podniósł głowę. R L T - Gość. Zerknął jeszcze raz na siebie. - Wprowadz gościa do salonu, ktokolwiek to jest, a ja tymczasem się ogarnę. - Powiedziała, że to bardzo pilne i chce się widzieć z panem jak najszybciej. - Ona. - Natychmiast zapomniał o planach. Czyżby jego nadzieje się spełniły? Trudno mu było w to uwierzyć. - A więc tutaj i natychmiast. Przyprowadz ją do mnie. Kamerdyner znikł na korytarzu, a po chwili Daphne weszła do oranżerii i zamknęła za sobą drzwi. Była blada i wyglądała tak, jakby mało ostatnio spała. Włosy miała starannie ułożone, a suknia była stosowna, w ciemnym odcieniu, na którym nie znać zagnieceń ani śladów brudnych dłoni. Spoglądała na niego jak kobieta niepewna swojej
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|