[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, że jeszcze jedno dziecko będzie się na nim bujać. Wypowiadając te słowa, zapewne chciał pod- S R kreślić, co mógł dać Michaelowi, a na co ona nigdy nie mogłaby sobie pozwolić. - Nadmiar zabawek nie jest dobry dla dziecka. Michaelowi nigdy nie brakowało nic poza rodzi- cami. - I wujkiem - dodał chłodno. - Czemu chciałaś wyjechać z Nukuroa? Upiorne zawodzenie syren zawtórowało sło- wom Caelana. Abby nerwowo uniosła kieliszek do ust. - Czułam się prześladowana - wyznała w koń- cu. - Nauczyłam się ufać instynktowi. Jak nas znalazłeś? - Zatrudniłem detektywa, który zaczął poszu- kiwania wkrótce po twoim przyjezdzie z Michae- lem do Nowej Zelandii - wyjaśnił, po czym dodał raptownie: - Wiem od niego, że zapewniłaś chłop- cu szczęśliwe dzieciństwo, i za to ci dziękuję. Zbita z tropu tą nieoczekiwaną łagodnością, mruknęła: - Nie musisz mi dziękować. - A ponieważ chciała wyjaśnić pewne sprawy, nawiązała do roz- mowy z poprzedniego dnia. - Powiedziałeś wczo- raj, że jak ochłonę, postaramy się znalezć jak najlepsze wyjście z tej sytuacji. Co dokładnie miałeś na myśli? Caelan odstawił kieliszek na stół i przyjrzał się jej twarzy. S R - Czy pogodziłaś się już z tym, co nieuniknione? - Tak. - Duma pomogła jej zapanować nad głosem, choć w środku gotowała się z emocji. - Jak sam zauważyłeś, nie mam wyboru. Ty masz wła- dzę i pieniądze, a ja nie mam nic. I mógłbyś posłać mnie za kratki, gdybyś oskarżył mnie o podanie fałszywej tożsamości Michaela. - Ty też masz władzę. Jesteś jedyną matką, jaką zna Michael. Dla jego dobra powinniśmy utrzymywać jak najbardziej poprawne stosunki. - A możesz to lepiej wyjaśnić? - poprosiła spanikowana. Jego usta wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu. - To proste. Pobierzemy się. S R ROZDZIAA PITY Abby otworzyła szeroko usta. - Co takiego? - wy dukała, próbując zebrać myśli. - Co powiedziałeś? - Słyszałaś. - Jego rozbawienie grało jej na ner- wach. - To najrozsądniejsze, co możemy zrobić. Zdumiona Abby spojrzała na niego. - Najrozsądniejsze, co możemy zrobić? - po- wtórzyła słabo. - Dla Michaela - dodał Caelan spokojnie, cho- ciaż nie bez cienia ironii. - Dla nas wszystkich. Zniesmaczona zdradzieckim żarem, który zalał jej ciało, zaczerpnęła powietrze. - Wiele poświęciłam dla Michaela, ale nie wy- jdę za mąż przez wzgląd na niego. To jakiś absurd! - Nie, jeśli odłożysz emocje na bok. - Jego głęboki głos był całkiem wyzuty z emocji. - Twoim zdaniem. Wzruszył ramionami, ani na moment nie tracąc pewności siebie. - Michael to Bagaton. Chcę, żeby jego status S R został uregulowany prawnie. Gemma była dumna ze swojego dziedzictwa i też na pewno by tego chciała. Abby przygryzła wargę. Caelan dobrze wie- dział, gdzie uderzyć. Zanim zdążyła zaprotesto- wać, pośpieszył z kolejną informacją: - Zasięgnąłem opinii prawnika. Małżeństwo to najprostszy sposób, żeby przywrócić mojemu sios- trzeńcowi należne mu nazwisko. - Tylko tyle? - dociekała podejrzliwie. - Niezupełnie. Potem będziemy musieli go za- adoptować. - Ty na pewno - poprawiła go Abby. - Ja już jestem zarejestrowana jako jego matka. - To się nie liczy. Prawo Nowej Zelandii wyma- ga, byśmy oboje złożyli wniosek o adopcję. - Kie- dy trwała w milczeniu, dodał obojętnie: - Jeśli mi nie wierzysz, umówię cię na spotkanie z przy- zwoitym prawnikiem. Omal nie wyrwało jej się z gardła, że to nie ma znaczenia, ale może właśnie takiej reakcji się spodziewał. Dlatego rzuciła tylko: - Doskonale. - Musimy przekonać opiekę społeczną, że bę- dziemy dobrymi rodzicami. Poza tym po adopcji ty nie będziesz musiała obawiać się, że go stracisz, a ja przestanę się martwić, że pewnego dnia skoń- czy w szponach opieki społecznej. S R Abby wykonała gwałtowny ruch, żeby na niego spojrzeć. - O czym ty mówisz? - Dobrze wiesz, że przez te fałszywe dokumen- ty, które zdobyłaś, mogłabyś trafić do więzienia. Zbladła. - Grozisz mi? - Nie, ale pisarz, który węszył w Palaweyo, mógłby ci bardzo zaszkodzić, gdyby odkrył praw- dę o Michaelu. Dlatego im szybciej się pobierzemy i złożymy wniosek o adopcję, tym lepiej. - No tak... Rozumiem. - Roztrzęsiona, próbo- wała sobie wszystko poukładać. - Jesteś tego pe- wien? Jego zdecydowane spojrzenie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. - Tak. Co dziwne, uwierzyła mu. Przeczesała włosy drżącą ręką. Nie mogła zrozumieć, czemu zacho- wywał się tak spokojnie, kiedy w grę wchodziło wywrócenie do góry nogami całego jego życia. I jej przy okazji. Narastająca między nimi cisza stała się niemal namacalna. Napięta, erotyczna atmosfera oplatała ją coraz ciaśniej, choć próbowała zachować zdro- wy rozsądek. - Jeśli to ocali Michaela, to... wyjdę za ciebie - powiedziała z rezygnacją. S R Książę nie triumfował. - Jeszcze dziś skontaktuję się z kuzynem - oświadczył. Abby spojrzała na niego niepewnie. - Po co? - Mój kuzyn Luca rządzi Dacią, gdzie się po- bierzemy. - W Dacii? - zapytała głupio, ulegając gwał- townej panice. - Jestem pewna, że cichy ślub tutaj... - Jej głos ucichł nagle. - Zorganizujemy wszystko przed wyjazdem do Dacii, żebyśmy mogli bezzwłocznie wystąpić o adopcję. Abby chwyciła się ręką za głowę. - Dwie ceremonie? To chyba przesada. - Dla dobra Michaela musimy udowodnić coś światu. - Jego twarz stężała, a usta rozciągnęły się, tworząc cienką kreskę. Rozprawiając się bez- względnie z jej wątpliwościami, dodał po chwili namysłu: - Zlub w Dacii to tradycja rodzinna. Muszę cię przedstawić. Poza tym wezmiemy udział w licznych obchodach. Dakowie to ciepli ludzie, którzy uwielbiają huczne świętowanie. Nie dała mu dokończyć. - Ze wszystkim sobie poradzę, ale tylko tutaj, w Nowej Zelandii. Nie jestem dla ciebie odpowie- dnią kandydatką na żonę i dobrze o tym wiem. Nie odnajdę się wśród twoich krewnych, a oni będą S R mieli wszelkie prawo zastanawiać się, czemu, na Boga, postanowiłeś wprowadzić mnie do rodziny. - Nie odważą się - zapewnił ją. - Poza tym oni tak nie postępują. A przy mnie jakoś potrafisz się odnalezć. Gdyby tylko znał prawdę... - Szczerze wątpię! - rzuciła butnie. W jego oczach zatańczyły figlarne chochliki. - Bzdura. Poza tym doskonale dogadywałaś się z Gemmą. Jeśli poradziłaś sobie z nami, z resztą pójdzie ci równie łatwo. Abby uniosła kieliszek i opróżniła go jednym haustem. - To jakiś koszmar, prawda? - powiedziała z nadzieją, gdy odzyskała głos. - Pobierzemy się w domku na plaży w towarzystwie dwóch świad- ków, a ja nigdy nie poznam twojej rodziny. - Co do domku na plaży, masz absolutną rację. Zlub odbędzie się za trzy dni. A co do mojej ro- dziny, w ogóle nie znasz Bagatonów, jeśli sądzisz, że chętnie zignorowaliby moje małżeństwo. Sprzeczne uczucia znów dały o sobie znać. Niepokój toczył w niej walkę z ekscytacją, przed którą tak bardzo się broniła. Wysoko nad ich głowami cienki księżyc rozświetlał bezkresne nie- bo. Na wschodzie majaczył zarys wulkanu Ran- gitoto, nieruchomy, mroczny i cichy, jakby nigdy nie wypluwał z siebie gorącej lawy. S R - I tu masz rację - westchnęła przeciągle. - Nie znam Bagatonow. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo z rodziny królewskiej, jeśli nie liczyć cie- bie i Gemmy. - Zapewniam cię, że moi krewni są zwyczaj - niejsi, niż mogłoby ci się wydawać. Naprawdę nie ma powodu, żeby się nimi przejmować. Teraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|