[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tydzień w Swanage, na południowym wybrzeżu. On cały czas był niemożliwie napalony. Boże, myślałam, że nie będę mogła chodzić! - Musiała wyczuć, jak się wzdrygnęłam, bo gardłowo się zaśmiała, ale jej rechot szybko zamienił się w napad kaszlu. - Za dużo szczegółów? Kiwam głową, zbyt zawstydzona, żeby wykrztusić chociaż słowo. - Dzięki. Za to. To jest coś, prawda? Ale skrzynki żal. - To tylko popiół, Val. To nie jest naprawdę on - próbuję powiedzieć to, co należy, o ile w ogóle istnieją słowa odpowiednie na taką chwilę. - Wiem, skarbie. Aleja tam do niego włożyłam osiem tysięcy. Szczęka mi opada. - Osiem tysięcy? Co ty zrobiłaś? Obrabowałaś bank? - Nie, skarbie, to były oszczędności Cyrila. Pieniądze na czarną godzinę, tak mówił. - Mam wrócić? Oglądamy się na dom. Gdzieś w środku rozlega się głośny trzask i komin przechyla się mocno. - O cholera, leci. Komin pada, wybijając dziurę w dachu, a potem wszystko się wali, przez podłogę w sypialni spada do salonu. Wokół latają odłamki. Odwracam się instynktownie i obejmuję Val. To jak wybuch bomby. Zasypuje nas pył. Jeszcze długo trzymam pochyloną głowę i mocno zamykam oczy. Kiedy znowu podnoszę wzrok i patrzę do tyłu, zamiast domu widzę kupę gruzów. Val jest blada jak duch. - Mogłaś tam być... - Ale nie byłam. Wyszłam. Zdążyłam. Zciskam ją uspokajająco, choć sama dygoczę, moje ramiona i nogi trzęsą się jak cholerna galareta. Ona odwzajemnia uścisk, obejmuje mnie ramionami, kołysze łagodnie z boku na bok. Potem odsuwa się i ociera pył z mojej twarzy. - Chodz, Sara. Musimy znalezć dziecko, nie? Chodz, skarbie. Idziemy. Znajdzmy ją. Adam Moja głowa wynurza się na powierzchnię akurat wtedy, kiedy nie mogę już dłużej wytrzymać i otwieram usta. Wciągam mieszankę powietrza i wody. Krztuszę się i dostaję skurczy żołądka. Znowu się zanurzam, ale łapię już, co robić. Zagar-24 niam wodę rękami, wypychając ciało do góry. Kaszlę, 2067 parskam i biorę głębszy wdech. To mi pomaga utrzymać się na powierzchni. Odchylam głowę do tyłu i dalej wciągam powietrze do płuc. Nade mną zielone i żółte światła prawie zniknęły, ale na niebie świeci półksiężyc, w jego świetle mogę rozróżnić ciemniejsze kształty wokół. Nie mam bladego pojęcia, gdzie jestem. Nie mam pojęcia, jak długo byłem pod wodą. Nurt nadal mnie niesie naprzód. Woda jest wściekła i potężna, więc nie mam wyboru. Muszę dać się nieść. Zaczynam to wyczuwać. Jestem już niemal spokojny, gdy uderza mnie fala z boku i znowu się zanurzam, łapie mnie prąd, ciągnie ze sobą. A potem ocieram się o coś ramieniem, coś twardego rozrywa mi bluzę. Moja stopa uderza o coś, zaczepia, szarpie mną do tyłu. Zatrzymuję się, podczas gdy woda pędzi dalej. Usiłuję sięgnąć w dół, ale muszę walczyć z silnym prądem. Wynurzam twarz nad powierzchnię, łapię trochę powietrza i znowu nurkuję, żeby sprawdzić, co się dzieje z moją stopą. But utknął w barierce kutej w liście. Woda jest tak silna, że wysysa ze mnie całą energię. Wiem, że słabnę. Znowu biorę oddech i się zanurzam. Tym razem udaje mi się wcisnąć palce między tę cholerną barierkę a tenisówkę. Moja stopa nie chce się ruszyć, ale ciągnę za but i nagle jestem wolny, a woda chwyta mnie i niesie dalej. Jeśli tam była barierka, to znaczy, że rzeka zalała ulice. Więc tu powinno być płycej. Mam większe szanse się wydostać. Zaczynam kopać nogami i machać ramionami. Na początku mój wysiłek wydaje się beznadziejny, ale potem czuję, że się przemieszczam i że woda jest bardziej płaska, spokojniejsza. Przebijam się przez nią - nie przestawaj, nie przestawaj - aż w końcu palcami dotykam dna. Już nie płynę, tylko stoję. Po chwili woda sięga mi do kolan. Prąd jest tu łagodniejszy, więc mogę usiąść i mnie nie porwie. Oddycham ciężko i boleśnie. Nie mogę uwierzyć, że mi się udało. Uciekłem. %7łyję. Gdybym miał dziś umrzeć, na pewno to była idealna szansa dla śmierci, żeby mnie dopaść. W szkole nie zaliczyłem nawet dwudziestu pięciu metrów na basenie. Zmiali się ze mnie: Czarnuchy nie potrafią pływać . Nie miałem pojęcia, że mogę dać radę. Próbuję się podnieść, żeby wydostać się z wody. Ale nie mam siły w nogach, więc kawałek przesuwam się na siedząco, a kolejny - na czworakach. Wpadam na coś. Unosi się, odpływa dalej ode mnie - ciemny kształt w wodzie, z dwiema bladymi rękami widocznymi w świetle księżyca. Po chwili woda ma już tylko kilka centymetrów głębokości, wstaję i ruszam. Szybko się orientuję, gdzie jestem. Po dziesięciu minutach dostrzegam wielkie koło London Eye, czarne na tle nieba. Przypomina mi się mama. Nie jedz do Londynu. Nie pozwól babci, żeby cię tam zabrała. Gdzie mama teraz jest? Patrzy na mnie z góry? Czy była tu przy mnie, dając mi odrobinę dodatkowej energii, żebym wydostał się ze wściekłej rzeki? Zapomnieliśmy, co nam mówiła - i babcia, i ja. Babcia dlatego, że z niej stara krowa, która zawsze jest przeciw. A ja dlatego, że spotkałem Sarę i musiałem jej pomóc. Zapomnieliśmy, co nam mówiła, i teraz przez to cierpimy. Chociaż mogę tylko zgadywać, co się dzieje z babcią i Sarą. Gdzieś głęboko w środku wierzę, że nic im się nie stało, bo w końcu widziałem ich numery. Wiem, że obie przeżyją. Ale i tak na myśl o nich chwyta mnie straszny niepokój, więc ruszam biegiem. Pokonam te ciemne ulice i wrócę do domu. To mi zajmuje godziny. Muszę się przedostać przez rzekę, a już wiem, że połowa londyńskich mostów zniknęła. Na Vauxhall Bridge stoją gliny i nikogo nie puszczają, bo nie jest bezpiecznie. Ale przeciskam się koło nich i przebiegam najszybciej jak mogę, aż jestem po drugiej stronie i za drugim policyjnym kordonem. Kiedy znajduję High Road, zaczyna się rozwidniać. Gdy trafiam na naszą ulicę, nie wierzę własnym oczom. Kurde! Połowa drogi zniknęła! Jest tu ogromna dziura, długa na setki metrów. Budynki się zawaliły. Chwilę trwa, zanim do mnie dociera, który dom jest babci, który był babci.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|