[ Pobierz całość w formacie PDF ]
próbował ją zrekonstruować. Downar uderzył pięścią w biurko. - Muszę go znalezć, psiakrew. Za wszelką cenę. ROZDZIAA VI Downar długo nie mógł się zdecydować na rozmowę z Sabiną Wołczewską. Wyczuwał, że kochanka profesora gra jedną z głównych ról w tej dziwnej historii i bał się ją spłoszyć jakimś niezręcznym posunięciem. Wiedział, że dziewczyna jest bardzo sprytna, a poza tym... Do tego nie chciał się przyznać nawet sam przed sobą, ale... Po co tu owijać w bawełnę? Diabelnie mu się podobała i nie był pewien, czy potrafi się zdobyć na całkowity obiektywizm. Dlatego zwlekał. Wreszcie doszedł do wniosku, że spotkanie to jest nieuniknione. Postanowił jednak tak je zaaranżować, żeby ich rozmowa nie miała charakteru oficjalnego przesłuchania. Korzystając z pomocy wywiadowców, zapoznał się ze zwyczajami Sabiny i wiedział, że przeważnie wychodzi z domu około południa, żeby spotkać się ze znajomymi w jakiejś kawiarni. Najchętniej bywała w Grand Hotelu albo w Nowym Zwiecie. Któregoś dnia wziął wóz i pojechał na Mokotów. Zaparkował służbową wołgę w pobliżu willi profesora i, uzbroiwszy się w cierpliwość, czekał. Czas mijał, a Sabina się nie pokazywała. Minuty zmieniły się w kwadranse, a kwadranse w godziny. Akurat dzisiaj nie wyjdzie" mruczał Downar. Niepotrzebnie tu sterczę jak idiota". Już miał włączyć motor i wrócić do komendy, kiedy posłyszał trzask zamykanej furtki i odgłos kroków. Poznał ją od razu, chociaż była do niego odwrócona plecami. Ten sam szybki, sprężysty krok, te same jasne włosy spięte w gruby węzeł, ten sam rysunek pleców. %7łeby spotkanie wyglądało naturalnie, rozwinął odpowiednią szybkość i dopiero mijając ją zahamował gwałtownie. - Dzień dobry. 92 93 Odwróciła się. - A, to pan. Dzień dobry. Co pan tu robi? - Mam zamiar porwać Sabinkę. - To nie będzie takie proste. Jestem bardzo silna. - Czyżby pani miała zamiar stawiać czynny opór? - To nie jest wykluczone. Otworzył drzwiczki wozu. - Proszę, niech pani siada. - Kiedy ja miałam zamiar przejść się. - To pani zmieni zamiar. Najpierw przejedzie się pani, a potem będzie jeszcze dość czasu na pieszą przechadzkę. - Nie jestem pewna czy... Wykorzystał moment wahania, wciągnął ją do środka i nacisnął gaz. - Poczyna pan sobie zbyt obcesowo, panie Stefanie. Nie uważa pan? - Przecież na wstępie zaznaczyłem, że to będzie porwanie Sabinki. - Dokąd mnie pan wiezie? - W siną dal. - To znaczy? - Choćby nawet i do Krokodyla" na Stare Miasto. - Jeżeli już na Stare Miasto, to wolałabym pojechać tam, gdzie dają kaczki pieczone. Był pan kiedy w prywatnej knajpce przy Kamiennych Schodkach? - Jeszcze nie byłem, ale słyszałem o tych kaczkach. Podobno wino tam się pije olbrzymimi pucharami. No to jedzmy. W niewielkiej salce panował nastrojowy półmrok. W migotliwym blasku świec amatorzy drobiu ogryzali z zapałem kacze udka. Kielichy, do których nalewano czerwone wino, były rzeczywiście imponujące. Znalezli przytulny stolik pod ścianą i Downar zamówił podwójne porcje i butelkę wina. - Widzę, że postanowił się pan intensywnie dożywiać -powiedziała wesoło Sabina. - Pewnie zasłabł pan z głodu czekając na mnie. Downar spojrzał na nią zdziwiony. - Czekając na panią? Roześmiała się. - Niech pan nie udaje. Wiem przecież doskonale, że pan siedział w wozie i czekał aż wyjdę z domu. Akurat dzisiaj myłam głowę i musiałam wysuszyć włosy. Bardzo mi przykro, że pan się tak wynudził, ale w każdym razie mniej niż ci wywiadowcy, którzy mnie śledzili. Bardzo tajemniczy młodzi ludzie. Downar nie mógł ukryć wesołości. - Pani jest kapitalna. Daję słowo. Zaraz jutro składam wniosek, żeby panią zaangażowano do naszej komendy. - Dziękuję za zaufanie, ale z propozycji nie skorzystam. Mam inne plany. Czy pan zawsze zmierza do celu taką okrężną drogą? Czy nie prościej było zatelefonować do mnie i umówić się w kawiarni? - Chciałem, żeby to wypadło naturalnie. Potrząsnęła głową tak gwałtownie, że włosy związane w węzeł rozsypały się i spłynęły jasną falą na ramiona. - Ze mną najlepiej bez tych wszystkich kombinacji. Ja tego nie znoszę. Lubię ludzi, którzy mówią od razu prosto z mostu o co im chodzi. Niech pan je tę kaczkę, bo wystygnie i niech mi pan naleje wina. Downar sięgnął po butelkę i napełnił kieliszki. Uważnie obserwował dziewczynę. Wydało mu się, że to co mówiła brzmiało szczerze. - Czy ciągle jeszcze podejrzewa mnie pan o zamordowanie Skoczyńskiej? - spytała, patrząc na niego z drwiącym uśmieszkiem. - Dlaczego pani przypuszcza, że kiedykolwiek panią o to podejrzewałem? - Tak mi się wydawało wtedy na plaży. - To było pierwsze stadium śledztwa. W takich sytuacjach bierze się pod uwagę wszystkie możliwe ewentualności. - Więc teraz nie uważa mnie pan za morderczynię? Uśmiechnął się i podniósł pełny kieliszek. - Pani zdrowie. - Nie odpowiedział mi pan na pytanie. 94 95 - W pewnych okolicznościach nie lubię zbytnio sprecyzowanych pytań i unikam wiążących odpowiedzi. - Więc jednak nie jest pan pewien mojej niewinności. - Wina czasami bywa pośrednia. Zdarzają się grzesznicy, którzy są nieświadomi swoich czynów, nie zdają sobie sprawy, że pewne działanie pociąga za sobą konkretną i nieuchronną konsekwencję. Postawiła pełny kieliszek na stole i spojrzała zaciekawiona. - Mówi pan tak jakoś mądrze, że nie mogę się zorientować o co chodzi. Czy czasami nie usiłuje się pan wymigać od odpowiedzi? - Jak zawsze jest pani bardzo domyślna. - Właściwie kto kogo zaprosił na tę kaczkę? - spytała niespodziewanie. - Pan mnie, czy ja pana? - Ja panią oczywiście. Przecież to ja zamówiłem podwójne porcje. - Będzie to pana słono kosztować. Uśmiechnął się ubawiony. - Bardzo to miło z pani strony, że pani się troszczy o moje finanse, ale mogę panią zapewnić, że jeszcze nigdy tak mi nie smakowała pieczona kaczka jak w pani towarzystwie. A to warte na pewno więcej niż wyniesie rachunek. Pokiwała głową. - Tak, tak... Od razu widać, że prawienie kobietom komplementów to nie jest pana specjalność. Może jednak przejdziemy do konkretnych spraw.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|