[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyglądają jego relacje z Luke'em. Gdy Madeline zapytała, czy znów trenowali ostatniego wieczoru, twarz chłopca pociemniała. - Luke wyjechał. Madeline poczuła się dziwnie osamotniona. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to uczucie jest przykrywką dla lęku. R L T - Dokąd? - Nie wiem. Wczoraj w nocy dostał telefon i wyjechał do pracy. Wiedziała, że to się w końcu stanie. Ostrzegał ją przecież. Miała ochotę przesłu- chać chłopca, wypytać go o szczegóły, ale powstrzymała się. - Luke wie, co robi - rzekła słabym głosem, próbując przekonać samą siebie. - Nic mu się nie stanie. Wzięła głęboki oddech i żeby się uspokoić, spróbowała wyobrazić sobie białe nie- bo pokryte białymi obłokami, delikatny zapach kwitnącego drzewka pomarańczy, prze- lotne wspomnienie uścisku matki. W końcu sięgnęła po widelec i zaczęła jeść. - Czy myśli pani, że on tu wróci? Do Singapuru? - zapytał Po. Widelec Madeline zatrzymał się w połowie drogi do ust. - Nie wiem - wychrypiała. - Chyba będziemy musieli poczekać i przekonać się. Luke Bennett wrócił do Singapuru sześć dni pózniej, spięty i śmiertelnie zmęczo- ny. Pod wpływem impulsu wsiadł w samolot do Singapuru zamiast, jak zwykle, do Dar- win. Niewiele brakowało, a pojechałby od razu do mieszkania Maddy, nieogolony i drżą- cy z wyczerpania. Na szczęście w ostatniej chwili zdrowy rozsądek zwyciężył i Luke po- dał taksówkarzowi adres Jake'a. Wkroczył do dojo o siódmej wieczorem i gdy stanął w progu, opierając się całym ciężarem ciała o futrynę, zrozumiał, że popełnił błąd. W pomieszczeniu zapanowała ci- sza. - O co chodzi? - zapytał ostrożnie. Jake przyglądał mu się spod przymrużonych powiek. - Co ci się stało? Trzeba było wrócić do Darwin i tam dojść do siebie. Zawsze tak robił. Tutaj ob- serwowało go zbyt wiele oczu. Jego wzrok powędrował w stronę półki nad zlewem, gdzie stała butelka szkockiej. Jake bez słowa sięgnął po butelkę i postawił ją na stole wraz ze szklanką. Luke rzucił worek na podłogę. Pomieszczenie zawirowało mu w oczach. - Siadaj - powiedział Jake. R L T - On jest ranny - zauważył Po. - Widzę. Co ci się stało w ramię? - Mam tam trochę metalu. - Ile? - Nie tak dużo. Wystarczy zwykły felczer, pęseta i bandaż - wychrypiał Luke. - To naprawdę nic takiego. Kość jest nienaruszona. Po prostu jestem zmęczony. - Po, zanieś tę torbę do pokoju. - W środku jest butelka szkockiej ze sklepu wolnocłowego - mruknął Luke. - Mo- żesz ją tutaj zostawić. Po znalazł butelkę i postawił ją na stole, a potem, nie spuszczając podejrzliwego spojrzenia z twarzy Luke'a, zarzucił sobie ciężki worek na ramię i wyszedł. Dopiero gdy chłopak zniknął, Jake zadał kolejne pytanie: - Gdzie byłeś? - W Afganistanie. - Bardzo kiepsko? - Dosyć. Fragment drogi najeżony niespodziankami. Snajperzy na wzgórzach. Wzrok Jake'a znów powędrował w stronę ramienia brata. Ten zdrową ręką sięgnął po butelkę i nalał sobie szczodrą porcję. - Były jakieś ofiary? - Nie. - Szkocka paliła go w gardło. - Tym razem obyło się bez ofiar. Po znów wśliznął się do kuchni i zatrzymał się poza zasięgiem wzroku Luke'a. - Położyłem nową pościel na łóżku. - Dzięki. - Luke nie był pewien, czy zmiana pościeli należy do obowiązków Po. Podejrzewał, że chłopiec próbuje mu matkować. Rany boskie. - Jest pan głodny? - zapytał chłopak. - Umiem już przeczytać menu w restauracji. - Po chińsku i po japońsku - mruknął Jake. - Po jest bardzo bystry. - W takim razie karate jest dla niego za proste. R L T - Na widok gniewnego spojrzenia brata Luke zaśmiał się cicho. - Nie musisz nic dla mnie zamawiać, jadłem w samolocie. I, Po - pochwycił spojrzenie chłopaka - zaim- ponowałeś mi. Po rozpromienił się i przysunął się nieco bliżej. Potrzebował jeszcze się napić i położyć się do łóżka. Przedtem prysznic, chociaż na razie nie sądził, by udało mu się utrzymać na nogach. W takim razie prysznic po obu- dzeniu, a potem Maddy. - Jak się miewa nasz anioł miłosierdzia? - wychrypiał. - U Maddy wszystko w porządku - odrzekł Jake sucho. - Była tu wczoraj. Powie- działem jej, że nie mieliśmy od ciebie żadnych wiadomości i że to jest normalne. - Bo jest normalne. Jake znów uśmiechnął się sucho. - Może dla ciebie. A tak w ogóle, będzie budować te apartamenty. - Bruce Yi zgodził się z nią współpracować? Jake skinął głową. - Maddy powiedziała mi, że nie ma mowy o żadnym guanxi. Oczywiście nie prze- szkodziło jej to dodać, że jej zdaniem Jianne pakuje się w kłopoty i ze wszystkich ludzi na świecie tylko ja jeden mogę jej pomóc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|