Strona główna
 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kusiciel wygrał. %7ładen z nich nie żyje, lecz my żyjemy, ja zaś przysiągłem wyrządzić panu
krzywdę.
Pułkownik roześmiał się dobrodusznie, z wzrokiem wzniesionym ku tej zakłopotanej
twarzy.
 I dziś wieczór zaczął pan dotrzymywać przysięgi ratując mi życie?  zapytał.  No
cóż! Jestem żołnierzem i potrafię stawić czoło wrogowi, lecz dużo chętniej spotykam przyja-
ciela. Nie uspokoję się, dopóki nie ugoszczę pana pod moim dachem. Obchodzimy dziś uro-
dziny mej córki. Nie przyłączy się pan do zabawy?
Coll Dhu z zaciętą miną wpatrywał się w ziemię.
 Powiedziałem panu  rzekł  kim i czym jestem, i nie przestąpię progu pańskiego
domu.
Lecz w tejże chwili (jak słyszałam) oszklone drzwi się otwarły i pośród rabat, tam gdzie
stali panowie, ukazała się zjawa, na jej widok zaś słowa zamarły Collowi w gardle. Dumna
dziewczyna w białej satynowej sukni stanęła w obramowaniu drzwi obrośniętych bluszczem,
a ciepłe światło bijące z pokoju opływało jej toczone kształty i roztapiało się w mroku. Twarz
miała równie białą jak strój, oczy zalane łzami, lecz kiedy obie ręce wyciągała do ojca, ust nie
opuszczał niezmienny uśmiech. Zwiatło muskało od tyłu lśniące fałdy sukni, połyskliwe perły
wokół szyi, wianek krwistoczerwonych róż wokół upiętych nad karkiem warkoczy. Satyna,
perły i róże  czyżby Coll Dhu z Czarciej Gospody nigdy czegoś takiego nie widział?
Evleen Blake nie była płochliwa i skora do łez. Parę szybko wypowiedzianych słów: 
Bogu dziękować! Nic ci się nie stało; tamci wrócili godzinę temu  upierścienione dłonie
zamykające ojcowskie palce w silnym uścisku, oto jedyne oznaki przeżytego niepokoju.
 Na Boga, kochanie, życie moje zawdzięczam temu dzielnemu dżentelmenowi! 
oświadczył radośnie pułkownik.  Proś, aby zechciał być naszym gościem, Evleen. Pragnie
powrócić w swoje góry i ponownie zagubić się we mgle, w której go znalazłem, albo raczej to
on mnie znalazł! Musi pan  ciągnął zwracając się do Colla  ulec tej pięknej armii oblę-
żniczej.
Dokonano prezentacji.
 Coll Dhu!  wyszeptała Evleen Blake, bo słyszała krążące o nim opowieści; powi-
tawszy jednak szczerze wybawcę ojca, zaofiarowała mu gościnę ojcowskiego domu.
 Proszę, niechże pan wejdzie do środka  powiedziała  bo gdyby nie pan, nasza
radość musiałaby się zamienić w żałobę. Cień padnie na naszą wesołość, jeśli nasz dobro-
czyńca wzgardzi zaproszeniem.
Z rozkoszną gracją, nie pozbawioną lekkiej domieszki dumy, która jej nigdy nie opu-
szczała, panna wyciągnęła białą dłoń do rosłego mężczyzny majaczącego za drzwiami, a on ją
chwycił i ścisnął tak, że oczy wyniosłej dziewczyny rozbłysły zdumieniem, taż sama zaś
drobna rączka na znak nieukontentowania zacisnęła się w pięść i skryła znieważona w lśnią-
cych fałdach sukni. Czy ten Coll zwariował, czy ma złe maniery?
Gość już nie wzbraniał się wejść, lecz podążył za białą postacią do małego gabineciku
oświetlonego lampą; tam to ponury nieznajomy, prostoduszny pułkownik i młoda pani domu
ukazali się nawzajem swoim oczom. Evleen zajrzawszy w ciemną twarz przybysza zadrżała
owładnięta nieopisanym lękiem i odrazą, po czym zwróciła się do ojca i wytłumaczyła przy-
czynę tego dreszczu, niefrasobliwie powtarzając ludowe porzekadło:  Ktoś przeszedł po mo-
im grobie
Tak więc Coll Dhu uczestniczył w urodzinowym balu Evleen Blake. Znajdował się oto
tu, pod tym dachem, który do niego powinien należeć, obcy, znany tylko z przydomka, unika-
ny przez ludzi, samotny. Był tutaj, on, który dotąd żył pośród orłów i lisów, czaił się powodo-
wany okrutnym zamiarem wywarcia na synu wroga swojego ojca zemsty za niedostatek i
hańbę, za złamane serce nieżyjącej matki, za. samobójczą śmierć ojca, za żałosną garstkę
rozproszonych braci i sióstr. Stał oto tutaj, Samson odarty ze swej siły; a wszystko dlatego, że
dumna panna miała rzewne oczy, ponętne usta i że wyglądała promiennie w satynie i różach.
Niedościgła tam, gdzie wiele było ślicznych, krążyła wśród przyjaciół usiłując nie do-
strzegać ponurego blasku tych dziwnych oczu, które podążały za nią niestrudzenie, gdzieko-
lwiek się zwróciła. A kiedy ojciec poprosił, by była miła dla nietowarzyskiego gościa, rad by
go bowiem udobruchać, uprzejmie poprowadziła Colla do nowej galerii obrazów przyległej
do salonu; tłumaczyła, w jakich to niezwykłych okolicznościach pułkownik trafił na ten czy
inny obrazek; posługiwała się całym swym kunsztem, na tyle, na ile pozwalała jej duma, by
osiągnąć cel ojca, jednocześnie zaś zachowywała rezerwę; usiłowała odwrócić uciążliwą
uwagę gościa od własnej osoby i skierować ją na pokazywane przedmioty. Coll Dhu szedł za
swą przewodniczką i słuchał jej głosu, nie miało dlań jednak znaczenia, co mówi; nie zdołała
też skłonić go do dłuższego komentarza czy odpowiedzi, dopóki nie przystanęli w zacisznym,
słabo oświetlonym kącie pod nie zasłoniętym oknem. Nie widać było przez nie nic prócz wo-
dy; Atlantyk nocą, w górze zaś księżyc w pełni wysoko nad zwałem chmur, torujący srebrzy-
ste szlaki w dal niesłychanie tajemniczą, na granicy dwóch światów. Tu rozegrała się jakoby
następująca scenka:
 Czyż to okno, zaprojektowane osobiście przez mojego ojca, nie jest dobrym świa-
dectwem jego smaku?  zagadnęła młoda gospodyni, gdy tak stała, sama migotliwa niczym
sen o pięknie, zapatrzona w światło księżyca.
Coll Dhu nie odpowiedział; podobno jednak nagle poprosił ją o jedną z róż z bukiecika
przypiętego do koronki na piersi.
Po raz drugi tego wieczora oczy Evleen Blake rozbłysły wcale nie łagodnym blaskiem.
Lecz ten człowiek ocalił życie jej ojca. Odłamała kwiat i z takim wdziękiem, choć i z taką
królewską godnością, na jaką umiała się zdobyć, wręczyła go gościowi. On chwycił nie tylko
różę, ale i wyciągniętą z nią rękę, którą pośpiesznie obsypał pocałunkami.
Wtedy wybuchnęła gniewem.
 Jeśli pan jest dżentelmenem, mój panie  zawołała  to musi pan być szalony!
Jeśli pan nie jest szalony, to nie jest pan dżentelmenem!
 Okaż mi litość, pani  odrzekł Coll Dhu.  Kocham panią. Mój Boże, nigdy je-
szcze nie kochałem kobiety! Och!  wykrzyknął, gdyż na jej twarzy zagościł wyraz obrzy-
dzenia.  Pani mnie nienawidzi. Zadrżała pani, kiedy nasze oczy po raz pierwszy się spotka-
ły. Ja panią kocham, a pani mnie nienawidzi!
 Istotnie  odparła Evleen z żarem, zapominając o wszystkim prócz oburzenia. 
Pańska obecność ma w sobie coś złego. Pan mnie kocha? Pańskie spojrzenie zatruwa. Zakli-
nam, niech pan więcej tak do mnie nie mówi.
 Nie będę się już narzucał  powiedział Coll Dhu. I podszedłszy do okna położył
jedną potężną łapę na ramie, po czym wyskoczył i zniknął pannie z oczu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alternate.pev.pl


  •  Podstrony
     : Indeks
     : Jean Lorrah Savage Empire 02 Dragonlord Of The Savage Empire
     : Forgotten Realms Elminster 02 Elminster in Myth Drannor # Ed Greenwood
     : John Gregory Betancourt New Amber Trilogy 02 Chaos And Amber
     : Mercedes Lackey & Larry Dixon Cykl Heroldowie z Valdemaru (02) Trylogia wojen magĂłw (2) Biały Gryf
     : Cerise DeLand [Stanhope Challenge 02] Lady Featherstone's Fervent Affair (pdf)
     : GR552. James B.J. MężczyĹşni z Belle Terre 02 Jackson Cade i kobieta sukcesu
     : Bill Brooks [Dakota Lawman 02] Killing Mr Sunday (pdf)
     : Dana Marie Bell [True Destiny 02] Eye of the Beholder (pdf)
     : Diane Duane & Peter Morwood Space Cops 02 Kill Station
     : Belston i przyjaciele 02 Tajemnica rodziny ColtonĂłw Merrill Christine
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • numervin.keep.pl
  •  . : : .
    Copyright (c) 2008 Poznając bez końca, bez końca doznajemy błogosławieństwa; wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem. | Designed by Elegant WPT