[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rzeka rozszerzała się, aż odeszli dość daleko od brzegu. Teraz lilie wodne porasta- ły jej spokojną powierzchnię, zasłaniając odbicia. Co za ulga! Dokąd zmierza ścieżka? Wydawało się, że mało dba o swój cel przeznaczenia. Czasami wiodła na północ, czasa- mi na wschód albo zachód. Teraz prowadziła ich w kierunku czegoś, co zapowiadało się jako jezioro. Nagle się urwała. Latia, która teraz prowadziła, wpadła z pluskiem do je- ziora, obok ogromnego liścia lilii wodnej. Esk położył się na krawędzi solidnej części ścieżki, wysunął się do połowy i wycią- gnął rękę, żeby ją przyholować. Szarpnął ją za rękę i poczuł uderzenie. Co się dzie- je? Wtem Latia wystawiła głowę. Wybacz, Esk! Myślałam, że to pijawka albo coś podobnego. Wszystko w porządku. Zcieżka jest tutaj, w dole. Po prostu zejdz i zobacz sam. Zanurzyła głowę. Czy zauważyłeś? Jej włosy nie były nawet mokre powiedziała Bria. Esk nie zauważył, ale teraz przypomniał sobie. Sięgnął pod wodę, ale rękę miał su- chą. Szedł brzegiem ścieżki i wpadł do wody. Wstrzymał oddech, ale okazało się, że nie- potrzebnie. Tak naprawdę nie był zanurzony. W jednej chwili jego ciało przekręciło się, a stopy znalazły się po dolnej stronie liścia lilii wodnej. Stał w jeziorze do góry noga- mi! Mógł oddychać. Zobaczył pływającą rybę, która była dla niego porównywalnie czymś innym była powietrzem. Spojrzał w dół (górę) drogi, którą przyszedł, i zobaczył nogi Brii. Były to bardzo ład- ne nogi. Oderwał jednak od nich wzrok i próbował opanować zmieszanie. Wtedy wskoczyła Bria. Okręciła się wokół własnej osi i wylądowała obok niego na li- ściu lilii, który ugiął się pod ich ciężarem. Uważaj! krzyknęła. Nie chcemy go rozerwać i wypaść przez niego w niebo! Esk przeszedł na sąsiedni liść. Odkrył, że te liście nie mają łodyżek. Przykucnął i dotknął palcem powierzchni jeziora pomiędzy liśćmi. Jego palec prze- rwał napięcie powierzchniowe i zawisł w powietrzu. Lepiej trzymaj się tych liści powiedział. Myślę, że są kamieniami umożliwia- jącymi przejście rzeki. Szli dalej po nieregularnej trasie z zielonych liści. W końcu pochylenie łożyska rzeki obniżyło się tak, że musieli nachylać głowy. Kiedy stała się tak płytka, że nie mogli iść, 162 Esk spróbował przejść powierzchnię i odzyskać normalną orientację. Znalazł się po biodra w wodzie, a przed nim była gęsta, kolczasta dżungla. Nie tędy prowadziła droga! Wyłoniła się Latia. Tam są powiedziała. Chmury-kamienie. Esk spojrzał. Ponad jeziorem ciągnęła się wąska linia małych chmurek. Najbliższa i najniższa były w zasięgu kroku. Wzruszył ramionami i wszedł na nią. Ugięła się nieznacznie, zachybotała, ale utrzy- mała jego ciężar. Wszedł szybko na następną, która była wyżej i była większa, bardziej stabilna. Wyłoniła się Bria. Och, lubię ten świat coraz bardziej! wykrzyknęła. W tykwie nie mamy ni- czego podobnego! Esk powstrzymał się z uwagą, że on również nie widział tego w tym świecie, aż do chwili obecnej. Wcześniej nie podróżował zbyt wiele. Chmurzaste kamienie przeprowadziły ich bezpiecznie przez jezioro, do odległego brzegu. Dlaczego ścieżka nie prowadziła prosto do brzegu, Esk nie potrafił odgadnąć. Nie miał jednak możliwości podważenia racjonalności zachowań ścieżki, dopóki nie zaprowadzi ich w ciągu trzech dni do krainy ogrów! W końcu ścieżka wróciła na normalny szlak i skierowała się prosto na północ przez mieszane okolice aż doszli do lustra. Stało na ścieżce pionowa tafla zamykająca ścieżkę, wystarczająco duża, żeby odbić całego człowieka. Esk byłby się zderzył z nim, ponieważ tak idealnie odbijało ścieżkę, że wyglądało to na jej kontynuację, ale zobaczył siebie zbliżającego się i zrozumiał, co ma przed sobą, zanim na nie wpadł. Zatrzymał się więc i podziwiał swoje trochę zniekształ- cone odbicie. Bria wyglądała o wiele lepiej, a Latia gorzej. Zerknął za lustro. Za nim było gęste pole przeklętych osełek. Nie do przebycia. Po bo- kach rosły świerzbowe rośliny. Ponad tym wszystkim zwieszało się listowie dębu o tru- jących żołędziach. To był koniec ścieżki i mógł być naprawdę śmiertelnym końcem! Musi być jakaś droga zamruczała Latia. Może to są drzwi. Tytułem eks- perymentu wetknęła palec w szkło. Palec przeszedł bez oporu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|