[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śnieżne kopki, wreszcie cała grupa znalazła się tuż pod granicznym kopczykiem kamieni na szczycie. Obszedłem dom wzdłuż bocznej ściany. Choć kusiło mnie, by kuchennymi drzwiami wśliznąć się do środka, oparłem się temu pragnieniu. Nie traciłem także czasu na obserwowanie, przez kuchenne okno, farmera i jego żony siedzących przy małżeńskim śniadaniu - co zauważyłem, zerknąwszy tylko kątem oka, gdyż właśnie lokalizacja wiodących do spiżarni drzwi i małej stajni przyciągnęły moją uwagę i zainteresowanie. Czyż to nie wśród takich budynków - na tle wrzosowisk i majaczącego w oddali wzgórza - mój bohater Heathcliff usłyszał owe niosące śmierć słowa o utracie miłości Cathy? Czyż nie oświadczyła ona starej gospodyni, pani Dean, że nigdy nie poślubiłaby chłopca stajennego jak Heathcliff, by świat patrzył na nią z pogardą? Stary pasterz zapewne najadł się do syta, gdyż wyszedł z domu przez kuchenne drzwi i stał, pykając z fajeczki, podczas gdy ostatnie gwiazdy znikały z nieba i jaśniejsze światło dnia zastąpiło fałszywy świt. Był w podeszłym wieku, co zauważyłem, gdy skulony przyciskałem się do ściany czegoś, co wydawało się pralnią, a odgłos mych kroków tłumił świeży śnieg. Ten stary stróż stada w żadnym wypadku nie zdołałby powrócić na wzgórze w poszukiwaniu zagubionych owiec. Przez chwilę rozmyślałem o jego sporo młodszej żonie, ale zaraz też dalej pobiegłem, bo nagle okap pralni skończył się i znalazłem się na widoku, niczym nie osłonięty. Biegłem, nie mając pojęcia, dokąd się kieruję - miałem nadzieję, modliłem się o to, żeby nogi poniosły mnie w dół, do Haworth, gdzie znalazłbym transport, wygody łub choćby wskazówki, jak się wydostać z tego miejsca. Ale tak naprawdę nie orientowałem się, w której stronie leży owa wieś z jej stromą wy - brukowaną kocimi łbami ulicą. Traktem, na którym śnieg odmieciono po jednej stronie pozostawiając ścieżkę umożliwiającą przejście pojedynczo szedł, powłócząc nogami, samotny wędrowiec. Nie potrzeba było prognozy pogody, bo ciężkie, pociemniałe niebo wróżyło dalsze opady śniegu; gdy tak szedłem, wirujące płatki śniegu zaczęły osiadać na ziemi, zakrywając dopiero co nasypaną skarpę i wzmacniając jednolitość bieli. Szedłem przed siebie, nie ustawałem. Ten ktoś przede mną wydawał się nie zwracać uwagi na panujące warunki - może obeznany z okolicą, nie przejmował się pogodą. Po jakiejś chwili, gdy udało mi się dopasować do stałego rytmu kroków mojego przewodnika, na horyzoncie ukazała się blada poświata. Poczułem w sercu nadzieję, którą jednak, wlokąc się dalej, stłumiłem, pomny na złudne wizje, jakich doznają wędrowcy zagubieni na pustyni i rozpaczliwie wypatrujący oazy. Mój ostatni zryw - lub może wolniejszy krok mego wydającego się iść na ślepo przewodnika - spowodował, że nagłe znalazłem się tuż za nim. Próbując zmniejszyć całkiem spore tempo, pośliznąłem się. Krótko mówiąc: wjechałem wprost na plecy nieznajomego; i nic dziwnego, że on także stanął i odwrócił się, by sprawdzić, co go zaatakowało. Wyrażenie na piśmie uczuć, których doznałem na widok twarzy nieznajomego wędrowca, przychodzi mi z takim samym trudem, z jakim sporządzałbym dokładny opis procesu opuszczania tego świata i podążania na spotkanie z mieszkańcami piekła. Gdyż człowiek, który odwrócił się i spojrzał na mnie z góry, miał przystojną, wręcz niesamowicie piękną, jak pewnie by uznano, twarz, choć każdy jej rys i charakterystyczny szczegół były naznaczone - lub tak mi się wydawało - bezgranicznym smutkiem. Kim był ów pogrążony w bólu demon? - gdyż wnet zrozumiałem, że nie omyliłem się, bo nieznajomy rzeczywiście płakał: łzy spływające po jego mocno zarysowanych policzkach nie mogły być wynikiem lodowatego wiatru ani zacinającego śniegu. Czymże on zgrzeszył? - i za jakąż zbrodnię, jeżeli o to tu szło, tak żałował? A może, jak powoli, ku memu przerażeniu, docierało do mnie, po prostu utracił kogoś, kogo pragnął całym swym sercem, miłość swego życia? Czyżby pozostał wśród żywych tylko po to, by opłakiwać każdy kolejny dzień, jaki mu pozostał? Czy jedynym celem jego egzystencji było połączenie się z ukochaną w grobie? Ogarnęły mnie tego rodzaju rozważania, bo już nie miałem najmniejszych wątpliwości, że idę za nikim innym jak Heathcliffem. To on prowadził mnie do miejsca, w którym swobodnie biegał u boku swej ukochanej z dziecinnych lat i gdzie pewnie żył przepełniony goryczą po tym, gdy dała się uwieść pokusie spokojnego i wygodnego życia z innym. Ten człowiek, który tak rozpaczliwie płakał, uznawszy się za osłoniętego przed ludzkim wzrokiem, był mężczyzną, którego Cathy odepchnęła, gdy rozmawiała z gospodynią przy drzwiach kuchni na Wzgórzach. I teraz zapewne prowadził mnie do swojego domu. - Kim jesteś, panie? - zapytał nieznajomy niskim, łagodnym głosem; nie taki kojarzył mi się z głosem Heathcliffa. - Zapewne - bo już się zorientował, że nie miałem wobec niego złych intencji - zgubił się pan, sir. Skąd pan pochodzi? Dokąd pan zmierza?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|