[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niestety, wciąż tam był, wysoki na dziewięć stóp. Stał wyprostowany na ko- pytach, a całe ciało okryte miał ściśle przylegającymi, błyszczącymi złowrogo łu- skami. Usta wypełniała mu po brzegi niedobrana kolekcja zbyt wielu jak na niego (czy też, po prawdzie, kogokolwiek) zębów. W dodatku, co niepokoiło Hipokry- ta, stwór wpatrywał się w niego z tą chłodnie skalkulowaną chciwością, której cranachańscy poborcy podatkowi zawdzięczali swą złą sławę w całych Talpach. Zgrabna sztuczka z tymi szczurami powiedział stwór i puścił do niego oko. Wielebny Hipokryt krzyknął i na krótko stracił przytomność, ciężko jednak określić, w jakiej dokładnie kolejności zrobił te dwie rzeczy. 21 Kiedy doszedł do siebie i zebrał w sobie na tyle, żeby znów otworzyć oczy, stwór wciąż na niego patrzył. Jak to zrobiłeś? zapytał niskim, zgrzytliwym głosem, wydawszy uprzed- nio rodzaj gwizdu, od którego ciarki przechodziły po kręgosłupie. Znaczy się numer ze szczurami, hę? Jak to się robi? Od niechcenia smagnął ostro zakoń- czonym ogonem. G. . . g. . . g. . . zaczął Wielebny Hipokryt w napadzie oszałamiającej komunikatywności. Gra świateł? spróbował odgadnąć stwór. Nie, na pewno nie. G. . . g. . . g Głupie ciuszki? Włożyłeś głupie ciuszki? Ejże, jak to zrobiłeś? G. . . Gdzie ja jestem? wykrztusił w końcu Hipokryt. Och! warknął rozczarowany stwór głosem o kilka oktaw poniżej puła- pu słyszalności nietoperzy. Nie stać cię na nic lepszego? Podwinął lśniącą górną wargę, pokazując, jak bardzo jest zawiedziony poziomem pytania Wieleb- nego. Zdawało mi się, że to oczywiste! obwieścił triumfalnie, nonszalancko pokazując szponami styksowe pomieszczenie na szczycie drapacza powłok. Nad jego głową chłodził się właśnie niewielki kawałek skały. Cz. . . czy m. . . mógłbym prosić o jakąś wskazówkę, nie. . . nie czuję się najl. . . zakwilił Hipokryt, gdy zauważył, że stwór ma rogi i pasujący do nich ogon. Cóż, zobaczmy. Jesteś co najmniej tysiąc stóp poniżej domu, liczba zębisk psa przy bramie tego miejsca da się bez reszty podzielić przez trzy i, ach tak, jeśli wytężysz słuch, powinieneś usłyszeć jęki niezliczonych dusz cierpiących wiecz- ne, zasłużone katusze. Szczęka opadła Hipokrytów! na klatkę piersiową. O tak ciągnął stwór. I, eee, niewykluczone, że nie jesteś już żywy. Wybacz, ale, no wiesz, takie są wymagania i w ogóle. Jesteś d. . . d. . . diab. . . wymamrotał Wielebny. Diabłem? O nie. Co to, to nie. Myślałem, że wszyscy to wiecie. Nie, jestem wyłącznie twoim pokornym towarzyszem, pomniejszym ogrodowym diabełkiem. Tak przy okazji, nazywam się Flagit. A co się tyczy numeru ze szczurami. . . Ale ja jestem sługą bożym, nie powinienem tu się znalezć. Hipokryt jęknął. Byłeś poprawił go Flagit. Byłeś sługą bożym. Czas przeszły. W po- rządku, przyzwyczaisz się. A teraz wyjaśnij numer ze szczurami. Dlaczego tu jestem?! pisnął Wielebny. Flagit wzniósł oczy ku niebu. Musimy przez to przechodzić? Niech będzie. Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz, nie licząc szczurów? Wielebny Hipokryt przymknął oczy i zagłębił się we wspomnieniach. 22 Cóż. . . no, całe życie przemknęło mi przed oczami. . . zaczął. Nie, nie syknął z irytacją Flagit. Wcześniej. No dalej, zastanów się. Hipokryt zacisnął oczy i skoncentrował się. No, wyraziłem coś w rodzaju życzenia, chciałem móc przyzywać wiernych przyznał, spoglądając na swoje stopy. Albo raczej, ściśle mówiąc, swoje byłe stopy. Sądzę, że pamiętasz, co dokładnie powiedziałeś zasugerował Flagit. A powiedziałeś Och, ileż bym dał, żeby móc zrobić to samo z ludzmi! , więc ja na to Co dokładnie byś dał? , a ty wtedy. . . To znaczy, że ja. . . ? wychrypiał Hipokryt. W jego oczach pojawił się wyraz najczystszego przerażenia, zaczynał rozumieć, że czeka go jałowa, roz- paczliwa przyszłość. Nie, nie. Powiedziałeś chyba: Absolutnie cokolwiek! przyszedł mu z pomocą Flagit. Powtórzyłeś to trzy razy z rzędu, tak więc sruuuu! i jesteś tutaj. Porwałeś mnie? wyszeptał Hipokryt, drżąc ze strachu przed odpowie- dzią. No co ty. Nie wygłupiaj się. . . Wielebny odetchnął z ulgą. A więc nie został porwany! Wokół zatrzaśniętych na głucho drzwi sromotnej porażki błysnęła poświata nadziei. Zawarliśmy układ! zakończył radośnie Flagit. Drzwi znów zatrzasnęły się z hukiem. Wiążącą umowę poświadczoną przeze mnie. Takie rzeczy zda- rzają się, sam wiesz: a to ktoś chciałby nieco lepiej grać na skrzypcach, a to znów ktoś maluje sobie portret i upycha go na strychu, żeby się nigdy nie zestarzeć. . . I to wszystko dlatego, że chciałem mieć wiernych? Hipokryt parsknął. Pogłębiły się zmarszczki na jego czole. Ano. To przez nich tu jesteś odparł Flagit i dla podkreślenia puenty pokazał większość kłów. Ilu? Hę? Ilu mam tych wiernych? Ojej, nie wiem, poza tym teraz to już nieważne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|