[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znam tylko niezawodną wróżbę kwiaty. Zasada jest bardzo prosta: im dłużej trzymają się w wazonie, tym dłużej trwa moja przyjazń z ofiarodawcą. Pierwszy raz odkryłam tę zasadę dawno temu. Miałam nie więcej jak osiemnaście lat, kiedy dostałam bukiet różanych pączków od znanego aktora. Bardzo mi ta znajomość imponowała, a kwiaty jako namacalny dowód jego zainteresowania otaczałam szczególną troską. Niestety nie rozwinęły się. Uschły, wszystkie co do jednego, mimo usilnych starań. Ofiarodawca okazał się człowiekiem bardzo dalekim od moich o nim wyobrażeń i znajomość skończyła się też bardzo prędko. Z Krystyną znałyśmy się wtedy od niespełna miesiąca. Zaprosiłam ją na herbatę, a ona przyniosła mi gałązkę białego bzu. Wiadomo, jak nietrwały jest to kwiat, zwłaszcza sztucznie wyhodowany zimą. Byłam przygotowana, że nie przetrwa doby, a on przez wiele dni zaskakiwał mnie co rano swoją nieprzemijającą świeżością. Krystyna jest moją przyjaciółką od lat i tak się dziwnie składa, że kwiaty od niej zawsze stoją w wazonie najdłużej. Podobnie ma się sprawa z kwiatami doniczkowymi. Jedne dotrzymują mi towarzystwa przez lata, inne usychają po paru tygodniach. Wojtek był moim znajomym od dłuższego czasu. Nasza przyjazń przeszła zwycięsko początkowe próby i zdawało się, że nic jej nie zagraża nawet nuda. Rozumieliśmy się coraz lepiej, a było to o tyle ważne, że Wojtek był moim nauczycielem angielskiego. Poza tym nie łączyły nas sprawy sercowe, które wiadomo wystawiają przyjazń między kobietą a mężczyzną na szczególne niebezpieczeństwa. Przy jakiejś okazji Wojtek podarował mi prześliczną, czerwono kwitnącą azalię. Postawiłam doniczkę na biurku, tuż przy oknie. Nigdy nie zapominałam podlewać, a nawet nie szczędziłam komplementów pięknej roślince, która zdawała się mieć komfort nie tylko fizyczny, ale i psychiczny, gdyby takiego potrzebowała. Niestety, zaczęła marnieć w oczach i nic nie było w stanie jej uratować. Zanim uschła całkowicie, Wojtek oświadczył, że musi przerwać nasze lekcje, bo wyjeżdża do Szkocji i nie wie, jak długo tam pozostanie. Wszystko, co powiedziałam wyżej, jest oczywiście tylko cząstką moich doświadczeń z kwiatami, ale ich wymowa nigdy mnie nie zawiodła. Tym dziwniejsza wydaje mi się ostatnia przygoda, której nie umiem jednoznacznie zinterpretować. Znajomość z Fredem od początku była na nieco zwariowanych zasadach. Poznałam go w Londynie, dokąd pojechałam sprawdzić, czy wreszcie nauczyłam się tego angielskiego. Los nas zetknął na dzień przed moim powrotem do kraju. Wymieniliśmy adresy i znajomość miała prawo zwiędnąć w sposób naturalny, gdy nagle niespodziewanie zjawił się w Warszawie. Teraz, kiedy o tym myślę, jestem zdziwiona własną naiwnością. Jak mogłam dać się wciągnąć w tak niepoważną zabawę. Miłość od pierwszego wejrzenia jest dobra w literaturze. W życiu musiało skończyć się zle, no, powiedzmy, niemiło. Na razie jednak nic jeszcze nie zapowiadało finału. Nie mam pojęcia, skąd Fred wytrzasnął ten kwiat. Nigdy przedtem takiego nie widziałam. Liście podobne do kamelii, sam kwiat do storczyka, ale jakby zrobiony ze sztywnego jedwabiu o połyskliwych barwach od pomarańczowej poprzez purpurę do fioletu. Na dodatek ten zapach najbardziej przypominający gorzkie migdały, chwilami mocne perfumy o nie znanej mi woni. Z tego opisu mogłoby wynikać, że roślina przypomina sztuczny twór. Nic bardziej mylącego! Od czubka kwiatka po małą drewnianą doniczkę wszystko jest naturalne, żywe, zmusza do bardzo osobistego stosunku, do zachwytu. Czas wizyty narzeczonego dobiegł końca. Na pożegnanie obiecałam przyjechać tak prędko, jak tylko dostanę paszport. Roślinka dyskretnie gubiła stare kwiatki, ale na ich miejsce rozwijały się nowe. W ten sposób nic nie traciła ze swej oszałamiającej urody. Kiedy nadszedł czas wyjazdu, powierzyłam ją pieczy przyjaciół. Fred w swoich angielskich domowych pieleszach okazał się zupełnie innym człowiekiem. Cały romantyzm znikł bez śladu, a tamtejsza rzeczywistość nie była moją rzeczywistością. Z utęsknieniem oczekiwałam dnia powrotu. Obawiam się, że nie udało mi się zamaskować rozczarowania połączonego z nudą. Nasze rozstanie było chłodne. Nie zdziwiłam się wcale, że roślina ma tylko jeden kwiat. Przyjaciele tłumaczyli się. Dbali o nią przecież należycie& Oczywiście. Byłam pewna, że nie ponoszą najmniejszej winy za jej stan. Jedynym winowajcą jeżeli można tu szukać winowajcy mógł być ofiarodawca, czyli Fred. To za jego przyczyną kwiat zaczął usychać. Mimo przekonania o bezskuteczności wysiłków próbowałam roślinę ratować. Nawet kiedy już całkiem uschła, postawiłam ją na parapecie wśród innych doniczek i nadal podlewałam. Minęło kilka miesięcy. Poznałam Marcina i zaczęłam się z nim spotykać. Oboje jesteśmy ludzmi zapracowanymi, dlatego nie mogliśmy się umawiać częściej jak raz w tygodniu. Z czasem mieliśmy coraz więcej wspólnych spraw. W końcu do rzadkości zaczęły należeć dni, w których nie widywaliśmy się. I wtedy nagle moja martwa roślina niespodziewanie zaczęła wracać do życia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|