[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Shawn, kiedy matka owijała mu chustką krwawiące czoło. -I pani Leighton też. - Owszem, nie leczę ludzi, ale napatrzyłam się w życiu na złamane kości i rany - odezwała się Deanna dosiadając kla- czy. - Biorę apteczkę, a ty, Kathy, przywiez rodziców Tiffany z pielęgniarką. Shawn znów zaprotestował, lecz Deanna zignorowała go. Pospiesznie ruszyła w stronę wozu medycznego, a potem da- lej, na pustynię. Księżyc w pełni i latarka oświetlały szlak. Bez trudu odnalazła drogę do groty. Przy wejściu spostrzegła rumowisko skalne. Słysząc od- głos kopyt klaczy, J.D. wynurzył się z wnętrza i pomachał Deannie ręką. Natychmiast zaprowadził ją do Tiffany. - No i jak? - spytał po chwili. Zalana łzami dziewczynka mimo bólu dzielnie znosiła ba- S R danie. Szlochając, opowiedziała o obsuwającej się skale i o tym, jak Shawn wypchnął ją w ostatniej chwili spod kamien- nej lawiny. - Musiał cię mocno pchnąć - zauważyła Deanna, obmacu- jąc kości Tiffany. - Masz zwichnięte ramię. - To się stało przy upadku. Shawn uratował mnie. Odłamki skalne spadły na niego. Był ranny! Jak się teraz czuje? Krwawiła mu głowa! - Parę szwów i będzie dobrze - powiedziała z przekona- niem Deanna. - Tobie też nic nie będzie. Nastawię ci tylko ramię. - A potrafi pani? -Jasne. Robiłam to już ze sto razy. Deanna ukryła fakt, że nastawiała kości zwierzętom, nie zaś ludziom, ale zasada była ta sama. - J.D., wez Tiffany na kolana i trzymaj mocno. Tiffany, rozluznij się. Muszę cię pociągnąć energicznie za ramię. Będzie bolało, ale kiedy kość trafi do stawu, ból znik- nie. Gotowi? Dziewczynka kiwnęła głową. - W porządku. Zamknij oczy, odetchnij głęboko i policz głośno do trzech. Kiedy Tiffany zamknęła oczy, Deanna szepnęła do męż- czyzny, aby skupił uwagę przy słowie dwa". J.D. skinął głową na znak, że zrozumiał. -Raz... Deanna delikatnie podniosła zwichniętą rękę. -Dwa... Podniosła rękę jeszcze wyżej i jednocześnie szarpnęła. Trzask wskakującej na miejsce kości zdołał zagłuszyć nawet krzyk dziewczynki, która osunęła się w ramiona Vaughna. Przytulił ją ostrożnie. - Biedne dziecko. Zasłabła - powiedział, głaszcząc czoło S R dziewczynki. - Nie chciałam jej sprawić bólu. Dzięki Bogu trafiłam za pierwszym razem. - Dobra robota, mój ty doktorku - pochwalił J.D. Deanna uśmiechnęła się szeroko. - Niezle jak na weterynarza. - Wyjęła temblak z apteczki. - Przynajmniej nie będzie cierpiała takiego bólu, kiedy się ocknie. - A co z Shawnem? - spytał, kiedy kobieta unieruchamiała nastawione ramię. - Pielęgniarka założyła mu szwy. Sądzę, że kamień trafił nie bezpośrednio, lecz rykoszetem. Chłopiec miał szczęście. A sądząc z wyglądu tych skał, mógł niezle oberwać. Skończy się prawdopodobnie na krótkotrwałym bólu głowy. J.D. mruknął parę niemiłych słów na temat zachowania Shawna. Deannie nie przypadły do gustu przekleństwa, lecz zgadzała się z intencjami Vaughna. -Rodzice Tiffany zjawią się tu z wozem, kiedy tylko pielę- gniarka skończy opatrywać chłopca. Nie sądzę, aby trzeba było jechać do szpitala. - Bogu dzięki. Deanna rzuciła mu surowe spojrzenie. - Dziwię się, że ty, przy swojej troskliwości, nie planowałeś odwiezć Shawna do szpitala. - Chciałem przywołać chłopaka do porządku. Nie powin- naś mnie za to winić. A to co się stało, tylko potwierdza mój punkt widzenia. - Cóż, oboje dostali niezłą nauczkę. Zwłaszcza Shawn. Był zdecydowany wrócić tu po Tiffany. Kathy dosłownie ścią- gnęła go z konia, żebym mogła obejrzeć jego głowę. - Dean- na uporządkowała zawartość apteczki i zamknęła torbę. - Nie zaskoczyłoby mnie, gdyby pojawił się teraz z pielęgniarką. S R Jej przypuszczenia okazały się słuszne. Shawn przyjechał wozem razem z pielęgniarką, Kathy i rodzicami Tiffany. Na- stąpiło ogólne zamieszanie. Tiffany, która oprzytomniała, rozpłakała się, Shawn wszystkich przepraszał, rodzice pocie- szali córkę. Rano Tiffany miała wrócić do domu. Pielęgniar- ka pozwoliła Shawnowi zostać do końca rajdu, lecz nalegała, aby dalszą podróż odbył w dyliżansie, a nie w siodle. Deanna i J.D. ruszyli konno za wozem. - Bardzo się cieszę, że nic im się nie stało - odezwała się cicho kobieta. - Nie mogę wprost uwierzyć, że Shawn popeł- nił takie głupstwo. J.D. gwałtownie obrócił się w siodle i spojrzał na nią. -I to mówi kobieta, która niedawno omal się nie zabiła? I ryzykowała, że jej koń odniesie obrażenia? -Wiedziałam co robię - rzekła cierpko. - Myślałam, że już skończyliśmy z tym tematem. Wystarczy tych wrażeń na jed- ną noc. - Dlaczego nie przyjechałaś na Rustlerze? spytał J.D. po chwili. - Nie był osiodłany, w przeciwieństwie do klaczy. Spieszy- łam się do rannej Tiffany. Wiem, że powinnam prosić cię o pozwolenie, ale... -przerwała, spostrzegłszy dziwny wyraz twarzy Vaughna. - Co? -Pewnie nikogo nie prosiłaś, aby przypilnował Rustlera podczas naszej nieobecności? Nerwowo przygryzła wargę. - Nie. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet o tym nie pomyślałam. - Zdrętwiała, tknięta przeczuciem. - Ale chyba... Aż bała się dokończyć. - Powinniśmy do niego zajrzeć. J.D. spiął konia ostrogami i Pete pomknął przez mrok, wy- S R przedzając wóz. Deanna nie pozostała daleko w tyle. Powrót do obozowiska wydawał jej się dłużyć w nieskończoność. Kiedy na horyzoncie zamajaczył krąg wozów, szukała wzrokiem znajomej sylwetki Rustlera. Jej oczy nie myliły się. Koń zniknął. - Nie pojedziesz za nim, Shawn, z takim guzem na głowie - oświadczyła Deanna. -Czuję się świetnie i pojadę - sprzeciwił się chłopiec. Był ranek. W nocy Deanna ,i J.D. spędzili ponad godzinę na konnych poszukiwaniach zaginionego Rustlera w najbliż- szej okolicy. Palik, do którego był uwiązany wierzchowiec, tkwił mocno w ziemi. -Nie, Shawn - odezwał się J.D., siodłając klacz. - Deanna dosiądzie teraz tego konia. - Mógłbym wziąć konia Tiffany. - Nie. Pielęgniarka powiedziała, że wolno ci podróżować tylko w dyliżansie. %7ładnej jazdy konno, dopóki głowa nie przestanie boleć przypomniała Kathy. - To moja wina, że Rustler zniknął! Gdybym go pilnował, zamiast urządzać potajemne wyprawy... - Shawn przełknął ślinę. - Chcę jechać z wami. - Zostaniesz z matką - rozkazał J.D. - A może
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|