[ Pobierz całość w formacie PDF ]
będzie dla niej ocaleniem, kiedy on nie zdoła jej obronić. Był gotów. Próbował usiąść, aby oswobodzić nogi. Nagły ból kręgosłupa przyprawił go o mdłości. Nie było nadziei na wolność. Musiał tylko zrobić to, co było do zrobienia. Drżącymi z zimna, drętwymi palcami zaczął rozwiązywać supły na kostkach. Musi, musi to zrobić... Przeszli od sosen do niewielkiej, okrągłej skały w poszukiwaniu Mongołów. Na próżno. Michael, a koło niego Han czołgali się na kolanach i łokciach, pokonując przestrzeń między skałą a następną grupą sosen. Mogli się tam ukryć wrogowie. To, czy jest ich wielu, czy zaledwie kilku, nie miało znaczenia. Michael wiedział, że będzie walczył i zwycięży lub zginie. Jeśli zwycięży, odnajdzie Marię. Zdał sobie sprawę, że to, co czuje do niej, jest czymś więcej niż przyjaznią, ale opierał się temu. Wmawiał sobie, że jest znużony, nieczuły. Kochał kiedyś, nie chciał więcej kochać, by nie doświadczyć już nigdy bólu. Zarzucił na plecy zdobyczny automat, drugi trzymał w obu dłoniach na wysokości głowy. Skradał się dalej. W Schronie oglądał na wideo filmy poświęcone tematyce wojennej. Pamiętał, że na jednym z nich żołnierze czołgali się w czasie szkolenia pod drutem kolczastym, trzymając karabiny tak, jak on teraz. Ojciec powiedział mu, że nad głowami tych żołnierzy strzelano ostrą amunicją. Michael uważał to za rozsądne posunięcie, jeżeli chciało się osiągnąć dobre wyniki szkolenia, a jednak była to brawura. Samo czołganie się, nawet nie pod ogniem z broni maszynowej, było wątpliwą przyjemnością, a co dopiero takie ćwiczenia. Byli już blisko sosen. Amerykanin powoli wstał, kryjąc się za jednym z pierwszych drzew. Han był tuż. Na skraju kępy drzew Michael zobaczył trzech Mongołów owiniętych w koce, opierających się o drzewa, przy których stały karabiny. Dalej jeszcze trzech kryło się za zabitymi końmi. Ich planu łatwo było się domyślić, wydawało się, że jest logiczny, ale zle utrzymane karabiny Mongołów eliminowały wszelką logikę. Michael chciał podejść bliżej do tych trzech znajdujących się najdalej, za końskimi trupami. Michael osądził, że odległość do trzech mężczyzn za zabitymi końmi wynosi około stu metrów. Gdyby w jakiś sposób mógł otworzyć do nich ogień z pozycji trójki przy drzewach, wówczas skróciłby odległość do pięćdziesięciu metrów. Michael przywołał gestem Chińczyka. - Kiedy ci powiem, pociągniesz z automatu i pistoletu w tych trzech pod drzewami. Koncentruj ogień na prawo od siebie, to znaczy od ich lewej strony, ja podejdę do nich szybko od prawej, a twojej lewej strony. Kiedy wszyscy padną, natychmiast wstrzymaj ostrzał. Pójdę po tę drugą trójkę, skoro tylko będę mógł podejść. W porządku? - szepnął Hanowi do ucha. - Tak, Amerykanin - padła odpowiedz. Michael skinął głową. - Daj mi około piętnastu sekund, a potem zaczynaj. Han patrzył przez chwilę zaintrygowany, potem przytaknął głową i uśmiechnął się. Michael Rourke zostawił oba pistolety Beretta w kaburach, odgłos odpinania kabur zdradziłby ich. Wyciągnie pistolety w czasie biegu. Popatrzył na Hana, Chińczyk podniósł automat w prawej ręce, w lewej miał pistolet. Michael nie zamierzał użyć automatów, które niósł za sobą. Poszedł w lewo, przedzierając się przez gąszcz sosnowych gałęzi, zachowując jak największą ostrożność. Biegnąc liczył: - Tysiąc jeden, tysiąc dwa, tysiąc trzy... Spomiędzy drzew dobiegł do niego odgłos strzałów. Gałęzie sosen przygięte pod ciężarem śniegu łamały się. - Tysiąc dziewięć, tysiąc dziesięć. - Wyrwał z kabur oba pistolety Beretta. - Tysiąc czternaście, tysiąc piętnaście. - Pobiegł na prawo w kierunku strzałów. Ogień nasilał się. Han strzelał z automatu i pistoletu, odwracając uwagę wrogów od Amerykanina. Michael przedarł się przez gęstwinę drzew na małą polankę, gdzie trzech Mongołów opierało się o drzewa. Podwójną salwą strzelał z obu pistoletów. Ciała trzech ludzi osunęły się na ziemię. Jeden z nich dał jeszcze ognia, Michael strzelił do niego ponownie. Pobiegł dalej, chowając pistolety. Jednemu z Mongołów, może jeszcze żywemu, kopnięciem wybił z ręki pistolet i wyciągnął z kabury czterocalowy model 629, ujmując go w obie ręce. Trzech Mongołów za zabitymi końmi wystawiło się na strzał. Pierwszego zastrzelił podwójną salwą, ciało Mongoła skręciło się i poleciało do przodu przez konia. Drugi odwrócił się, otworzył ogień. Młody Rourke strzelił mu w pierś. Trzeci Mongoł zaczął uciekać. Michael odciągnął kurek magnum. Strzelaniny z broni ręcznej uczył się bardzo starannie przez całe lata. Wycelował z wyczuciem i nacisnął delikatnie spust, 629 podskoczył w jego ręku po raz trzeci i ciało trzeciego Mongoła poleciało do przodu w śnieg. Amerykanin poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Rzucił się w lewo i wyciągnął przez siebie magnum. Kolejny Mongoł wynurzał się zza drzew. Michael wystrzelił raz, drugi. Automat Mongoła wypalił w ziemię i zaciął się. Mężczyzna upadł. Rourke podniósł się na kolano, trzymając w prawej ręce 629 z ostatnim nabojem, w lewej jedną z Berett. Spoza drzew posypała się seria, a potem pojedynczy strzał pistoletowy. Michael zerwał się do biegu w tym kierunku. - Nie strzelaj! - krzyknął, wychodząc zza drzew. - Kiedy powiedziałeś, że jest ich dziesięciu, ja byłem pewien, że jest ich tylko dziewięciu, ale oczywiście przez grzeczność nie poprawiłem twojego przeoczenia. Okazuje się jednak, że to ja zrobiłem błąd. - Wskazał głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|